Mija półmetek prac związanych z budzącą kontrowersje nowelizacją unijnej dyrektywy o delegowaniu pracowników. Najprawdopodobniej na początku przyszłego roku poznamy jej ostateczny kształt. Według obecnych założeń wszystkie przedsiębiorstwa, które będą tymczasowo wysyłać swoich pracowników za granicę, będą musiały płacić im wynagrodzenie według zasad dotyczących lokalnych pracowników.
Projekt nowelizacji jest obecnie negocjowany w tzw. trylogu między Komisją Europejską, Parlamentem i Radą UE.
Projekt był głównym tematem niedawnej wizyty w Polsce unijnej komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen. Jak przyznała wtedy, rzeczywiście budzi on kontrowersje i nie każdemu się podoba.
"Dlatego kluczowe jest rozpoczęcie dialogu pomiędzy rządami państw członkowskich UE a partnerami społecznymi z krajów europejskich. (...) Jego głównym celem jest zapewnienie równych zasad dla przedsiębiorców w Unii Europejskiej i skutecznej ochrony pracowników. Przyglądając się dyrektywie z 1996 roku, stwierdziliśmy, iż jeszcze wiele można zrobić. Chodzi o wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym kraju" - powiedziała komisarz przy okazji wizyty w Polsce.
Jak przekonywała wtedy, KE nie chce, aby przykładowo polscy pracownicy delegowani byli traktowani jak "ludzie drugiej klasy". "W krajach członkowskich UE pracuje ponad 400 tys. polskich pracowników delegowanych" – dodała Thyssen.
W październikowy wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Thyssen powiedziała z kolei, że przemieszczanie się pracowników w ramach Unii nie może powodować presji na rzecz obniżenia płac i ograniczenia ochrony socjalnej, bo w niektórych krajach zachodnich, np. Francji, wywołuje to protesty. "Ludzie zaczynają się sprzeciwiać już nie tylko przyjmowaniu pracowników delegowanych, ale w ogóle swobodzie przemieszczania się pracowników w Unii. To oznaczałoby obalenie jednej z czterech wolności, na których oparta jest integracja. (...) Dlatego w Komisji Europejskiej zdecydowaliśmy się na rewizję przepisów o pracownikach delegowanych" - powiedziała komisarz.
Eksperci wskazują jednak na zagrożenia dla Polski, które mogą wynikać z nowej dyrektywy. "Proponowane zmiany dotkną przede wszystkim 11 państw członkowskich, które protestowały w ramach żółtej kartki. Nowelizacja dyrektywy znacznie zmniejszy konkurencyjność przedsiębiorstw z tych państw - ale i całego unijnego rynku, zwłaszcza usług” - mówi PAP Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy.
"Dotknie to Polskę w sposób szczególny, ponieważ co piąty delegowany pracownik w UE to obywatel naszego kraju. Nasze firmy delegują każdego roku ok. 400 tysięcy pracowników. Jeśli dodamy do tego pracowników sektora transportowego (którzy również mają być objęci dyrektywą) oraz pracowników administracyjnych firm, którzy delegują wielu pracowników, może to oznaczać, że zmiany dotkną w Polsce około 800 tysięcy osób" – przekonuje.
Część ekspertów uważa, że po wprowadzeniu zmian polskie firmy działające za granicą zostaną obciążone nowymi ograniczeniami, a ich usługi staną się droższe niż te świadczone przez przedsiębiorstwa lokalne. Ich zdaniem forsowane zmiany zamiast wyrównywać szanse, odbudują mur pomiędzy wschodem i zachodem Europy. Konsekwencją będzie zamykanie się zachodnich rynków i upadek wielu polskich firm.
Schwarz podkreśla, że planowany kształt dyrektywy bardzo atrakcyjnie wygląda na papierze, ale w praktyce oznacza, że np. polska firma remontowa zanim wyśle ekipę do wykonania zlecenia na terenie np. Danii, będzie musiała dokładnie przestudiować lokalne prawo pracy i złożony system układów zbiorowych obowiązujący w tym kraju.
"Następnie będzie musiała ponieść szereg kosztów, których nie mają miejscowe firmy, takich jak transport, zakwaterowanie, obsługa administracyjna czy prawna, a które według badań wynoszą dodatkowo ok. 32 proc. całkowitych kosztów. W efekcie ryzyko i koszt usługi będą tak duże, że klient zrezygnuje i zatrudni firmę lokalną" – dodaje Schwarz.
W lipcu b.r. Komisja Europejska odrzuciła żółtą kartkę 11 krajów Unii Europejskiej, które sprzeciwiały się wprowadzeniu nowych regulacji. Inicjatorzy procedury ostrzegawczej, sygnalizującej, że obecna zmiana jest niezgodna z Traktatem, wskazywali, że pogorszy się sytuacja biedniejszych krajów członkowskich, co jest sprzeczne z ideą pomocniczości UE. Jednym z argumentów był również fakt, że wchodząc do Unii otworzyliśmy nasze granice na kapitał i towary pochodzące z krajów wspólnoty, a w zamian nasze firmy otrzymały szansę rozwoju w obszarze usług.
"Nie ma powszechnej świadomości wśród przedsiębiorców z tej części Europy, że opracowywane propozycje spowodują, że ich usługi nie będą już konkurencyjne na rynkach innych państw członkowskich. Nie wiedzą, że zdecydowana większość przepisów, które mają wpływ na ich działalność, powstaje w Brukseli i że mogą na kształt tych przepisów wpływać. Musimy skutecznie, zdecydowanie rozpowszechniać na poziomie krajowym i unijnym nasze argumenty" – powiedział PAP Robert Lisicki, ekspert Konfederacji Lewiatan.
Pozytywnie o dyrektywie wypowiada się jednak "Solidarność". „W naszym odczuciu proponowany kierunek zmian dyrektywy o delegowaniu pracowników w ramach świadczenia usług to krok we właściwym kierunku. Jednocześnie można by przy tej okazji rozważyć wprowadzenie do dyrektywy podstawowej innych jeszcze rozwiązań, które w praktyce poprawią ochronę socjalną pracownika, a także relacje z pracodawcą i organami kontroli" - powiedziała PAP dr Ewa Podgórska-Rakiel z Zespołu Prawnego Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność".
"Główny problem, z jakim przychodzą obecnie do nas pracownicy delegowani, to brak informacji od pracodawcy o minimalnych warunkach zatrudnienia w kraju oddelegowania plus bariera językowa, a więc problem z uzyskaniem dostępu do przepisów kraju świadczenia usługi" - zaznaczyła.
"Brak informacji o minimalnych stawkach płacy kraju oddelegowania to często ukrywanie i zaniżanie wynagrodzeń poniżej obowiązującego w danym kraju minimum" - dodała.
O konieczności zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych wspomniał przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker we wrześniowym orędziu o stanie Unii wygłoszonym w Strasburgu. "Unia musi stać się bardziej socjalna" - powiedział szef KE. Zdaniem Junckera "pracownicy powinni otrzymywać takie same wynagrodzenie za taką samą pracę w tym samym miejscu", zaś "rynek wewnętrzny nie jest miejscem, w którym pracownicy mogą być eksploatowani lub też w którym musieliby pracować w oparciu o niższe standardy socjalne niż inni".
Nowelizacji dyrektywy sprzeciwia się min. Polska, która wezwała KE do wycofania z planów reformy dyrektywy, uznając ją za szkodliwą dla firm, świadczących usługi za granicą. Zdaniem naszych władz nowelizacja - jeśli wejdzie w życie - będzie miała negatywny wpływ na europejską konkurencyjność i funkcjonowanie rynku wewnętrznego.
Kwestia dyrektywy będzie jednym z tematów IV Europejskiego Kongresu Mobilności Pracy, który odbędzie się w Krakowie w dniach 7-8 listopada. Spotkają się tam przedstawiciele polskich władz, europarlamentarzyści, eksperci z Komisji Europejskiej, pracodawcy i przedstawiciele pracowników, aby porozmawiać o swoich problemach. Swoją obecność potwierdziła m.in. Marianne Thyssen, komisarz UE ds. zatrudnienia, spraw społecznych i umiejętności.