Dzięki studiom w Polsce prawnik może osiągnąć przewagę wiedzy nad miejscowymi konkurentami, choć musi się nauczyć traktować pracę jak... biznes.
Według obiegowej opinii studia prawnicze w Polsce nie przygotowują do kariery poza krajem. O tym mogą marzyć tylko ci, którzy po maturze (najlepiej międzynarodowej) wyjechali się kształcić na prestiżowych europejskich lub amerykańskich uczelniach. W rzeczywistości to mit utrwalany przez tych, którzy nie mieli odwagi spróbować sił za granicą lub nie byli wystarczająco zdeterminowani. Tymczasem sporo młodych polskich prawników doskonale radzi dziś sobie w zawodzie na całym świecie. I to nawet w państwach, których systemy prawne są zupełnie inne od kontynentalnych.
Taka ścieżka kariery rzeczywiście wciąż należy raczej do wyjątków, jednak osoby, które ją wybrały, i pokazują niedowiarkom, że pracowitość i żelazna konsekwencja pozwalają z powodzeniem konkurować praktycznie na każdym rynku.
W świecie anglosaskim
– Polacy wolą z góry powiedzieć, że się nie da, niż podjąć wysiłek i spróbować – uważa Jakub Mędrala, prawnik po Uniwersytecie Jagiellońskim, który prowadzi własną kancelarię w Las Vegas, a w amerykańskim sądzie mierzył się już nawet z adwokatami Davida Copperfielda (reprezentuje byłych współpracowników magika w sprawie o zaległe wynagrodzenia i mobbing). Przed wyjazdem do USA przestrzegano go, że jako Polak nie ma tam żadnych szans na karierę w zawodzie. Mimo to postawił na swoim. – Może było w tym trochę przekory, prawnikami są moi tata, mama, dziadek, rodzeństwo. Wiedziałem, że w Polsce pracę zawsze znajdę, a nie chciałem iść na łatwiznę – mówił DGP dwa lata temu.
Po przyjeździe do USA priorytetem była dla niego nauka języka i poznanie amerykańskiego prawa, dlatego zdecydował się na trzyletnie studia prawnicze na Uniwersytecie w Nevadzie pozwalające na zdobycie tytułu Juris Doctor (JD). Żeby opłacić koszty zdobycia kolejnego dyplomu, wziął pożyczkę studencką (ok. 85 tys. dol.) i pracował m.in. w kasynach, by ją powoli spłacać.
Po dziewięciu latach Jakub nadal mówi po angielsku z akcentem, ale ma już ugruntowaną pozycję na rynku. Jego zdaniem to głównie zasługa amerykańskiej szkoły – to ona nauczyła go traktować kancelarię jak zwykły biznes. Studia na UJ dały mu zaś szersze, humanistyczne spojrzenie na prawo. – Amerykanie zupełnie pomijają podstawy, np. prawo rzymskie. Jako absolwent prawa w Polsce mam wiedzę, której często moim amerykańskim kolegom brakuje – zaznacza.
Taką samą konsekwencją wykazała się pochodząca z Solca Kujawskiego Ewelina Hydzik, absolwentka kierunków prawo i administracja, która pracuje dziś w międzynarodowej firmie Slater and Gordon w Londynie. W 2009 r., zaraz po dyplomie wyjechała na Wyspy za swoim chłopakiem (dziś mężem) z postanowieniem, że nie będzie pracować na zmywaku. Wiedziała, że nie ma szans na zatrudnienie w zawodzie bez ukończenia studiów prawniczych w Anglii, ale liczyła, że przynajmniej uda jej zaczepić się w miejscu, gdzie jej polskie wykształcenie nie pójdzie na marne. – Na początku było ciężko. Aplikowałam o pracę dla asystentów prawnych, najniższe stanowisko w kancelariach, ale i tak bez skutku – tłumaczy Ewelina.
Szlifowała angielski, pracowała w biurze i szukała dalej. Po niespełna trzech latach się udało – na stanowisku asystenta zatrudniła ją londyńska firma prawnicza. Na dzień dobry nowy pracodawca zaoferował, że pokryje jej koszty studiów. – Miałam ogromne szczęście, ale też myślę, że po prostu zrobiłam dobre wrażenie. Angielscy pracodawcy szukają osób, które nie tylko mają wiedzę, bo tę można zdobyć. Ważne jest dla nich to, czy dany kandydat ma osobowość, która wpisuje się w kulturę ich firmy – przyznaje Ewelina.
Po roku rozpoczęła kurs Graduate Diploma in Law na uczelni prawniczej BPP Law School (10 tys. funtów). Dyplom ten w praktyce umożliwia obcokrajowcom wejście na rynek prawniczy w Anglii i Walii. – Po polskiej szkole wkuwania kodeksów na blachę studia w Anglii to był szok, bo skupiały się na wiedzy praktycznej. Na egzaminach były do rozwiązania wyłącznie kazusy – wspomina Ewelina. Obecnie jako prawnik w Slater and Gordon zajmuje się przede wszystkim prawem międzynarodowym związanym z odzyskiwaniem odszkodowań za wypadki za granicą, prowadząc sprawy przeciwko liniom lotniczym, touroperatorom czy hotelom. W planach ma uzyskanie dyplomu Charter Legal Executive (CILEx), kolejnego stopnia kwalifikacji w edukacji prawniczej na Wyspach.
Port Bruksela
Atrakcyjną alternatywą dla tych, których nie interesowała aplikacja prawnicza, stała się Bruksela. W biurach obsługi prawnej Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego, Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego i innych instytucjach UE często słychać dziś język polski. Szanse na znalezienie pracy w jednej z nich zwiększa odbycie szkolenia przygotowującego do zawodu (tzw. Blue Book traineeship). Ich oferta jest całkiem spora – KE co roku dysponuje około 1,3 tys. miejsc dla absolwentów szkół wyższych, przy czym średnio otrzymuje ponad 7 tys. zgłoszeń (nabór prowadzi dwa razy w roku). Wymaganiom też niełatwo sprostać.
– Perfekcyjny angielski to minimum, ale wskazana jest biegła znajomość jeszcze jednego języka obcego. Ja wyjechałam za granicę, znając angielski i francuski w stopniu biegłym, a w Belgii uczę się niemieckiego – tłumaczy Małgorzata Szczodrowska, prawnik w Federacji Europejskich Wydawców w Brukseli.
Jak podkreśla, prawo to kierunek dla zdecydowanych, dlatego po skończeniu studiów w 2009 r. konsekwentnie budowała swoje „europejskie CV”: była m.in. stażystką w wydziale ds. wymiaru sprawiedliwości i spraw wewnętrznych Stałego Przedstawicielstwa Polski przy UE, prawnikiem tłumaczem w TSUE, a przez kilka miesięcy doradzała przy projekcie z zakresu rolnictwa w KE. Ukończyła także roczne studia Master of Laws (L.L.M.) na Uniwersytecie w Tours. – Polskie uczelnie mają dobrą renomę, ale w Brukseli coraz częściej młodzi ludzie mają kilka dyplomów uniwersyteckich z różnych krajów. Osobie, która studiowała za granicą, łatwiej się tu odnaleźć. Uczestniczyłam w rekrutacji nowych pracowników, więc wiem, że pracodawca dużą uwagę zwraca na wcześniejsze doświadczenie zawodowe. Nie można się jednak zrażać. Doświadczenie pokazuje, że aby dostać pierwszą poważną pracę w Brukseli, trzeba zrobić kilka staży. Myślę, że to częste zmiany, dynamika i gotowość na nowe wyzwania to charakterystyczne cechy naszego pokolenia – dodaje Małgorzata.