5,32 zł – na tyle wyceniło roboczogodzinę pracownika Krakowskie Centrum Ratownictwa i tyle płaci wykonawcy wyłonionemu w przetargu. Z kolei Wojewódzki Szpital Zespolony w Toruniu ustalił ją na poziomie 6 zł, a Filharmonia Gorzowska – 7,35 zł. Tak wynika z danych Federacji Przedsiębiorców Polskich. W przetargach publicznych – zwłaszcza tych, w których koszty pracy stanowią większość zamówienia, np. sprzątanie czy ochrona – od lat stosowane są rażąco niskie stawki. Tymczasem rząd chce, aby już od lipca płaca dla zleceniobiorców wynosiła przynajmniej 12 zł za godzinę.

Firmy, które wygrały przetargi, nie chcą być obciążone wzrostem tych płac. Dlatego domagają się, aby projektowana nowelizacja ustawy o minimalnych wynagrodzeniu za pracę obligowała instytucje publiczne do renegocjacji obowiązujących umów. Eksperci zaznaczają też, że 12 zł brutto w przetargu publicznym trzeba jeszcze powiększyć o koszty ozusowania płacone przez pracodawcę oraz nakłady na sprzęt i środki niezbędne do wykonania zamówienia.

Pracodawcy uważają też, że przepisy nie powinny wchodzić w życie w ciągu roku, ale najwcześniej od 1 stycznia 2017 r. Wskazują również, że już na początku 2016 r. zostały obciążone inną zmianą – wyższym ozusowaniem umów-zleceń. Wprowadzenie drugiej w tak krótkim okresie może paradoksalnie odbić się negatywnie na pracownikach. Usługobiorcy ograniczą korzystanie albo zrezygnują z usług tych firm, a to znaczy, że zleceniobiorcy stracą pracę. Zamiast zatem zarabiać więcej, nie zarobią nic.

Mimo wszystko pracodawcy popierają rosnące pensje. – Każdy zatrudniony musi mieć pewność otrzymania godziwego i uczciwego wynagrodzenia za wykonaną pracę. To jednak instytucje publiczne w swoich przetargach określają budżet, a tym samym stawkę, jaką otrzymują zatrudnieni. Jeśli nie zastosują się do nowych regulacji – jak często bywało dotychczas – kto będzie ich z tego rozliczał? Czy poniosą konsekwencje niestosowania stawki 12 zł za godzinę? – pytają przedsiębiorcy.

PROBLEM: Już od 1 lipca br. osoby zatrudnione na umowę-zlecenie mają zarabiać przynajmniej 12 zł za godzinę. Tak zakłada projekt nowelizacji ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę oraz ustawy o Państwowej Inspekcji Pracy, nad którą pracuje rząd. Firmy alarmują, że wprowadzenie zmian w połowie roku może spowodować więcej szkód niż pożytku. Dlatego zabiegają o wydłużenie vacatio legis. Na minimalnej stawce godzinowej stracą przede wszystkim takie branże, jak: ochroniarska, hotelarska, gastronomiczna, sprzątająca, budowlana, kurierska, finansowa, ubezpieczeniowa czy reklamowa, ale nie tylko.
1. Dłuższe vacatio legis...
Większość firm nie kwestionuje wprowadzenia dwunastozłotowej stawki za godzinę pracy dla zleceniobiorców. Twierdzą jednak, że potrzebują więcej czasu na przygotowanie się do nowych regulacji.
– Problemem nie jest sama minimalna stawka, ale pośpiech, w jakim ustawodawca ją wprowadza – mówi Arkadiusz Pączka, ekspert Pracodawców RP. – Najpierw zmiany w ozusowaniu umów-zleceń (tj. podwyższenie odprowadzania składek od minimalnego wynagrodzenia – 1850 zł), a teraz minimalna stawka. To bardzo duże modyfikacje, którymi zostali obciążeni przedsiębiorcy w krótkim okresie. Musimy mieć czas, aby się do nich dostosować – dodaje.
Zwolnieniami straszy m.in. branża ochroniarska. Z wyliczeń Polskiej Izby Ochrony (PIO) wynika, że zmiana zasad ozusowania umów-zleceń, która obowiązuje od początku roku, podniosła koszty pracy o 28 proc. Wzrosną one jeszcze bardziej po wprowadzeniu stawki godzinowej dla zleceniobiorców – obecnie w tych usługach wynosi ona bowiem średnio 8 zł. Część kontrahentów może zatem ograniczyć korzystanie z ochrony lub z niej zrezygnować. Sama tylko zmiana ozusowania skutkowała w niektórych przypadkach wypowiadaniem umów i zwolnieniami sięgającymi nawet 40 proc. – przekonuje PIO.
– Budżety firm nie są z gumy – podkreśla Arkadiusz Pączka. I wymienia, że proponowane rozwiązanie może dotknąć też branże sprzątającą, hotelarską, gastronomiczną czy budowlaną. – Obecnie nie jesteśmy w stanie wskazać wszystkich branż, które mogą stracić na wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej. Może się okazać, że będzie ich kilkakrotnie więcej, niż teraz prognozujemy – twierdzi Grzegorz Baczewski, dyrektor departamentu dialogu społecznego i prawa pracy w Konfederacji Lewiatan.
– Według mnie dotknie ona wszystkie sektory – uważa natomiast Jarosław Adamkiewicz, prezes Stowarzyszenia Agencji Zatrudnienia.
Zdaniem pracodawców najgorsze jest to, że rząd planuje wprowadzenie zmian w trakcie roku, podczas gdy przedsiębiorcy mają już zawarte umowy często na cały rok.
– Nowe regulacje powinny wejść w życie nie wcześniej niż od 1 stycznia 2017 r. – uważa Arkadiusz Pączka.
2. ...i renegocjacja umów
Zdaniem ekspertów nowe przepisy powinny również uwzględniać potrzebę renegocjacji umów podpisanych w ramach zamówień publicznych.
– Konieczne jest zawarcie w nowelizacji skutecznych zapisów obligujących zamawiających daną usługę do waloryzacji kontraktów w toku. Muszą skalkulować budżety – w nowych i trwających kontraktach – z uwzględnieniem 12-złotowej stawki godzinowej – zwraca uwagę Marek Kowalski, przewodniczący zespołu ds. zamówień publicznych przy Radzie Dialogu Społecznego. – To jedyna gwarancja dla utrzymania dotychczasowego poziomu zatrudnienia. Zmiana regulacji nie może się bowiem odbić negatywnie na pracownikach – uważa.
W jego ocenie waloryzacja kontraktów w toku służy ochronie interesu wszystkich zainteresowanych stron – przedsiębiorca ma zagwarantowane otrzymanie wynagrodzenia za świadczone usługi bez konieczności ponoszenia strat z tytułu rosnących kosztów pracy, pracownik zachowuje zaś bezpieczeństwo zatrudnienia przy uwzględnieniu minimalnej stawki godzinowej. Korzystają też na tym zamawiający, którzy nie ponoszą kosztów związanych z przestojem lub rozpisaniem nowego przetargu. Co równie istotne, nie muszą się obawiać, że zlecenie nie będzie realizowane chociażby ze względu na trwający czy przedłużający się przetarg. – To kluczowe, by sektor publiczny jak najlepiej przygotował się do waloryzacji obowiązujących kontraktów – przekonuje Marek Kowalski. Wiele placówek publicznych wciąż nie kalkuluje budżetu w taki sposób, aby osoby zatrudniane przez wykonawców miały zagwarantowane środki przynajmniej w wysokości minimalnego wynagrodzenia. Do nieuczciwych zamawiających, którzy nie respektują przepisów, należą nawet takie instytucje, jak: sądy, placówki służby zdrowia czy instytucje kulturalne.
3. Wolne zawody boją się ewidencji czasu pracy
Ministerstwo Rodziny proponuje też, aby firmy, które zatrudniają zleceniobiorców, prowadziły ewidencje czasu pracy. Tych zmian najbardziej obawiają się branże: opiekuńcza, marketingowa, reklamowa oraz doradztwa finansowego i ubezpieczeniowego.
– Najogólniej mówiąc, chodzi o tych pracowników, którzy wykonują jakiś konkretny projekt. Gdy podstawą rozliczania się z nimi jest prowizja, trudno będzie ustalać wysokość należnego wynagrodzenia za liczbę przepracowanych godzin – mówi Grzegorz Baczewski. Wskazuje przy tym osoby, które np. sprzedają ubezpieczenia. – Często pracują one dla kilku firm. Może się tak zdarzyć, że w ciągu jednej godziny sprzedadzą ubezpieczenia dla klientów dwóch firm. Jak w takim razie rozliczyć ich zgodnie ze stawką godzinową? – pyta Baczewski. Podobny problem może się pojawić również z rozliczaniem osób, które roznoszą ulotki czy wykonują usługi kurierskie. Dostrzega go też Marta Dobkowska, koordynator sekcji agencji opieki Stowarzyszenia Agencji Zatrudnienia.
– Istnieje obawa, że wprowadzenie stawki godzinowej może prowadzić do licznych sporów ze zleceniobiorcami, zwłaszcza w tych branżach, w których zleceniodawcy trudniej jest kontrolować czas świadczenia usług. A do takich należy branża opieki domowej. To w efekcie może spowolnić rozwój tych usług w naszym kraju, a należy pamiętać, że Polska stoi przed ogromnym wyzwaniem, czyli starzejącym się społeczeństwem. Ustawodawca powinien uwzględnić specyfikę tej branży w swoim projekcie – wskazuje.
Eksperci ostrzegają, że ewidencja czasu pracy przy rozliczaniu tych osób będzie fikcyjna. A za jej brak będzie grozić kara w wysokości od 1000 do 30 tys. zł.
– Aby ich uniknąć, firmy mogą uciekać w umowy o dzieło lub nawet w szarą strefę – ostrzega Arkadiusz Pączka.
Zdaniem niektórych ekspertów nie będzie to jednak wcale takie proste.
– Umowa-zlecenie w przypadku zawodów, w których obowiązuje stawka prowizyjna jest uzasadniona, ponieważ dotyczy starannego wykonania danej pracy, jest ciągła, a nie np. jednorazowa i zawarta w celu uzyskania określonego dzieła. Już teraz Zakład Ubezpieczeń Społecznych ściga firmy, które nadużywają tej formy kontraktu. Bywa, że kwestionuje umowy o dzieło nawet wtedy, gdy jak się wydaje, spełniają one warunki do zawarcia takiego typu kontraktu, np. gdy dotyczą tłumaczeń. Po proponowanych zmianach ZUS może zacząć się im przyglądać jeszcze wnikliwiej – uważa Baczewski.
Inne zdanie ma jednak Jarosław Adamkiewicz. – O ile ktoś nie doniesie do ZUS, organ ten nie wie, że dana firma zatrudnia na podstawie umowy o dzieło. Przecież te kontrakty nie są nigdzie rejestrowane. W razie kontroli zakład może tylko zapytać, czy przedsiębiorca podpisuje takie umowy, i dopiero wtedy ma prawo je sprawdzić. Ale przecież nieuczciwe firmy mogą się do tego nie przyznać – mówi.
Przedsiębiorcom, którzy nie zgadzają się z rozstrzygnięciami ZUS, postaje droga sądowa. Ale orzecznictwo w tej kwestii jest różne, zatem firma nie może mieć pewności, jaką decyzję podejmie sąd.
4. Propozycja niezgodna z kodeksem i konstytucją
Zdaniem pracodawców wprowadzanie m.in. obowiązkowej ewidencji czasu pracy to mieszanie dwóch reżimów – tego, który jest właściwy dla umów cywilnoprawnych, z typowymi dla kodeksu pracy.
– Umowa cywilna jest zawierana pomiędzy dwoma równorzędnymi podmiotami, które zgadzają się na określone w niej warunki. Natomiast umowy o pracę określają zasady podległości służbowej, gdzie z zasady jedna strona jest słabsza od drugiej. Dlatego pracowników musi chronić kodeks pracy – wyjaśnia Baczewski.
Jego zdaniem wprowadzenie takiego wyłomu od zasady, że kodeks pracy stosuje się wyłącznie do umów o pracę, może otworzyć furtkę na inne tego typu propozycje.
– Już teraz związkowcy chcą, aby zleceniobiorca miał prawo do urlopów. W tym momencie umowa-zlecenie za bardzo zbliża się do umowy o pracę, a tymczasem rynek potrzebuje różnych rodzajów kontraktów – mówi przedstawiciel Konfederacji Lewiatan. I zauważa, że proponowana przez resort rodziny ingerencja w zasady zawierania umów-zleceń może być niezgodna z kodeksem cywilnym.
Z kolei Pracodawcy RP zarzucają propozycji ministerstwa niezgodność z konstytucją. Argumentują, że projektowana minimalna stawka godzinowa dla zleceniobiorców jest wyższa niż obowiązująca dla zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Kwota 12 zł prowadzi wręcz do uprzywilejowania sytuacji tych pierwszych w stosunku do pracowników. W przypadku przepracowania w miesiącu tylu godzin co pracownicy, zleceniobiorcy otrzymywaliby znacznie wyższe wynagrodzenie. Płaca minimalna w 2016 r. wynosi 1850 zł, a z reguły w miesiącu liczba godzin roboczych to od 160 do 184. Mnożąc liczbę godzin roboczych przez proponowaną stawkę 12 zł, otrzymujemy kwoty miesięcznych minimalnych wynagrodzeń zleceniobiorców w wysokości od 1920 zł do 2208 zł. Taka różnica w wynagrodzeniach może spowodować, że dla wielu osób umowa-zlecenie będzie bardziej atrakcyjna niż stosunek pracy. Różnicowanie kwoty minimalnego wynagrodzenia ze względu na rodzaj zawartej umowy może zostać uznane za niezgodne z konstytucyjną zasadą równości.