I Polki, i Ukrainki emigrują na Zachód. Dla nas Zachodem są Niemcy, Anglia czy Irlandia, dla Ukrainek – Polska. Cecha wspólna tych wyjazdów? Za granicę jadą kobiety wykształcone. Różnice? Ukrainki wyjeżdżają, by zarobić, Polki – by lepiej żyć.
Pilnują domowego ogniska jak długo się da. Ale z ojczyzny wygania je bieda. Szukają miejsca, w którym urodzą dzieci. Pracują na okrągło, żeby było na mieszkanie. Niektóre zostają na zawsze, inne musiały wdrożyć się w rytm wizowy: pół roku, trzy miesiące, znów pół roku. Bo granice nie są dla nich jednakowo łaskawe. Ukrainki zderzają się z zasiekami ustanowionymi przez Schengen. Polki kalkulują wysokość zarobków i zasiłków przysługujących im w poszczególnych krajach pokryzysowej Europy.
Od przystąpienia Polski do Unii w 2004 r. z naszego kraju wyjechało ponad 2 miliony osób. Ponad połowa z nich to kobiety, w większości młode, do 39. roku życia. Ale ich miejsce tylko częściowo zostało puste. W samym tylko 2014 r. Polska wydała ponad 1,4 mln wiz dla cudzoziemców. Około 840 tys. dla obywateli Ukrainy, wśród nich 100 tys. otrzymało pozwolenie na pracę. Reszta ma wizy turystyczne, ale raczej nikt nie wierzy w to, że przyjeżdżają do Polski zwiedzać.
Migracje sfeminizowane
Większość przybywających zza wschodniej granicy pobytu nawet nie próbuje legalizować. Procedura jest długa i trudna, szczególnie po niedawnej zmianie przepisów. Trzeba znaleźć pracodawcę, który chce legalnie zatrudniać, a to graniczy z cudem. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców w ubiegłym roku wydano pozytywną decyzję w sprawie zezwolenia na pobyt czasowy 2564 obywatelom i 3553 obywatelkom Ukrainy. Tysiąc więcej dla kobiet, bo dla nich w Polsce pracy jest więcej. I to tej legalnej, opodatkowanej.
Polki na Wyspach, w Niemczech czy Hiszpanii nie muszą pobytu legalizować. Wsiadają w samolot tanich linii albo autokar, jadą i pracują. Ale praca jest często identyczna.
I tu pierwsze podobieństwo między Polską i Ukrainą: cechą charakterystyczną współczesnej migracji jest przewaga wyjeżdżających kobiet. Komitet Badań nad Migracjami PAN opracował w 2014 r. kompleksowy raport dotyczący polskiej współczesnej migracji. Jego diagnozy wydają się jednak uniwersalne dla całego regionu, choć jest on przedzielony twardą granicą Unii Europejskiej: „Z danych Narodowego Spisu Powszechnego 2011 wynika, że migracje stają się coraz bardziej sfeminizowane. Kobiety migrują nieco częściej (52 proc.) niż mężczyźni i jednocześnie zdecydowanie częściej decydują się na migracje długookresowe” – piszą autorzy raportu. – „Takie decyzje wynikają zarówno z faktu łączenia rodzin, jak i z większych szans na zagranicznym rynku pracy (zapotrzebowanie na kobiecą siłę roboczą, szczególnie w sektorze usług opiekuńczych) i rynku edukacyjnym”.
Strategia żony i wahadełka
Polskę można porównać z uniwersalnym żelem pod prysznic 3 w 1. Jesteśmy krajem pochodzenia migrantów, krajem przeznaczenia dla migrantów z „gorszego świata” i transferu dla tych, którzy traktują nas jak przystanek w drodze do lepszego lub bezpieczniejszego życia. – My przyjeżdżamy głównie po to, żeby zarobić konkretne pieniądze – mówi Ukrainka Myroslava Keryk, prezeska fundacji Nasz Wybór. – Kończy się wiza, wracamy, potem znowu. Bo dziecku komputer trzeba kupić, bo na mieszkanie brakuje, bo pracy nie ma.
Kiedy zarabia się na coś, odłożenie zaplanowanej kwoty oznacza realizację celu. W dodatku, żeby zdążyć zarobić jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, pracuje się świątek-piątek. Przy dzieciach, w domu, w ogrodzie, z chorymi, starszymi, niepełnosprawnymi. „Nie stać cię na dom opieki dla mamy? Weź Ukrainkę, będzie taniej” – tak brzmiałby slogan reklamowy nielegalnej agencji pośredniczącej w pracy na czarno, gdyby się reklamować mogła. Taki pracownik ma określony czas pobytu, więc pracuje taniej i nie bierze wolnego, bo go (jej) nie stać. Raz na miesiąc z koleżankami pójdzie gdzieś wieczorem. Ale pieniędzy nie chce wydawać, więc wraca do tymczasowego domu i pracuje dalej. Aby do końca wizy.
Chyba że mąż się znajdzie. Wtedy można zostać, a problemy z pobytem znikają. Prawie, bo polska procedura nadawania obywatelstwa po ślubie wcale nie jest łagodniejsza. Kolor szczoteczki do zębów męża. Wspólne zdjęcia. Listy. Pytania do sąsiadów, sprawdzanie w miejscowym sklepie, poszukiwania informacji w szkole, jeśli są dzieci. – Ja bym pewnie nie zdała – śmieje się Marta Biernath z IOM Polska (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji). Czy decyzje o mieszanym małżeństwie są sprofilowane pod względem płci? – Oczywiście – wyjaśnia Biernath. – Zasada jest dość prosta: Polka wyjeżdża i tam bierze ślub. Polak żonę sobie przywozi stamtąd, czyli obecnie najchętniej z Ukrainy.
I znów podobieństwo: i Polki, i Ukrainki po ślubie mieszanym zostają raczej w kraju męża. Muszą się nauczyć języka, obyczajów, rynku pracy, całego nowego kraju. Z reguły im się udaje.
Według raportu Komitetu Badań Ludnościowych w latach 2004–2012 Polacy zawarli ponad 33 tys. małżeństw mieszanych. Polki najczęściej wychodzą za mąż za mieszkańców Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, Irlandii, Francji oraz Holandii. Mężczyźni najczęściej żenią się zaś z mieszkankami Ukrainy, Białorusi i Rosji.
A co potem?
Z okazji niedawnego Dnia Kobiet IOM Polska dokonał krótkiego podsumowania tendencji migracyjnych kobiet. „Na świecie coraz częściej na migrację decydują się osoby dobrze wykształcone – podkreślają autorzy. – Co ciekawe, zmiana struktury wykształcenia jest bardziej dynamiczna wśród kobiet niż mężczyzn. Jak wskazuje raport OECD, w ciągu dekady 2000/2001 do 2010/2011 roku liczba migrujących kobiet z wykształceniem wyższym wzrosła o 79 proc. To aż 17 punktów procentowych więcej niż wzrost migrujących mężczyzn z wyższym wykształceniem”.
Podobna tendencja dotyczy zarówno Polek, jak i Ukrainek. – Do nas przyjeżdżają kobiety wykształcone, z wysokimi kwalifikacjami zawodowymi. Jeśli nawet imigrantka zaczyna od prostych prac domowych, chce wrócić do swojego zawodu, zwłaszcza jeśli zdecydowała się mieszkać w Polsce dłużej – mówi Myroslava Keryk.
Tendencję potwierdza analiza jednego z polskich portali redagowanych w Szwecji. Według Szwedzkiego Urzędu Statystycznego nie tylko z roku na rok zwiększała się liczba Polek w tym kraju (kryzys tę dynamikę zahamował), ale były one coraz lepiej wykształcone. W 2012 r. przewaga Polek nad Polakami wynosiła co najmniej 10 tys., a przecież nie wszystkich pracowników szwedzkie statystyki mogą uchwycić. – Ja w swoim zawodzie w Szwecji nie pracuję – mówi Monika, lat 27, mieszkająca w Sztokholmie, cytowana przez portal Szwecja Dziś. – Skończyłam studia, ale tutaj robię zupełnie coś innego, poniżej swoich kwalifikacji. Gdybym znalazła w Polsce pracę w swoim zawodzie, pomyślałabym nad powrotem. Na razie jest mi tu dobrze.
Dzieci z lepszego świata
Do tego dochodzi kwestia fundamentalna, spędzająca sen z powiek polskim politykom i demografom. Dzietność. Zgodnie z raportem KBL PAN „gdyby emigrantki (w wieku 15–49 lat) pozostały w Polsce i cechowały się tą samą płodnością, co inne Polki przebywające w kraju, to w samym roku 2011 liczba urodzeń byłaby wyższa o 22,5 tys. w miastach i 15 tys. na wsiach, czyli o 10 proc.”.
Dane z Irlandii (2009–2012), Niemiec (2004–2012) i Wielkiej Brytanii (2005–2012) dokumentują aż 200 tys. urodzeń dzieci polskich obywatelek, z czego 118 tys. w tym ostatnim kraju. Wniosek jest aż nazbyt oczywisty i łatwo policzalny: „Polki mieszkające w Wielkiej Brytanii odznaczają się wyższą płodnością niż ich rodaczki pozostałe w kraju, o czym świadczy współczynnik dzietności teoretycznej dla 2011 roku o wartości 2,13, podczas gdy analogiczny współczynnik dla kobiet mieszkających w Polsce wynosił 1,3” – stanowi raport KBL PAN.
Na Ukrainie wskaźnik płodności jest nieco wyższy (1,53 w roku 2012), ale za to przyrost naturalny jeszcze niższy niż w Polsce, bo i jakość życia jest znacznie gorsza. Szczególnie teraz, od czasu zmian politycznych i wojny na wschodzie kraju. Jednak tendencji emigracji „urodzeniowej” nie da się zaobserwować. Co prawda regularnych badań nikt nie prowadzi, ale wiele można wnioskować np. po pytaniach, które zadają Ukrainki przez infolinię prowadzoną przez IOM. Jak mówi Marta Biernath, jest to relatywnie niezłe narzędzie pozwalające na wgląd w problemy migrantek. Główne kwestie pojawiające się w pytaniach to wciąż przepisy dotyczące pobytu, pozwoleń na pracę, wiz czy ewentualnie pomocy zdrowotnej. Prawie nie pojawiają się kwestie związane ze szkołami, z przedszkolami czy ciążą.
Skąd ta różnica? Polski system opieki społecznej jest znacznie mniej atrakcyjny niż np. brytyjski. W Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech, nie mówiąc o państwach skandynawskich, gwarantuje on stabilizację precyzyjnie opisaną ustawami, które nie zmieniają się co roku, co pozwala na perspektywę pomagającą w wychowaniu dzieci.
Dobrze ilustruje to fragment jednego z emigranckich blogów (Prosty blog, Matka emigrantka przed trzydziestką):
„Kilkanaście miesięcy temu poznałam pewną polską rodzinę z czwórką dzieci. W Anglii są trochę dłużej niż ja, czyli 5 lat. Niestety, życie się im tak potoczyło, że oboje zostali bez pracy (...). Owa rodzina przez ponad rok była skazana na pomoc brytyjskiego państwa. Słowo »skazana« to może jest mocno przesadzone, bo na tym socjalu wcale nie jest tak źle. Może ktoś powiedzieć, że w sumie to są i tak marne pieniądze, jak na 6-osobową rodzinę, ale jak nie patrzeć, to w porównaniu z pomocą polskiego państwa jest całkiem spoko. Państwo opłacało im dom oraz council tax, a tygodniowy zasiłek, który wpływał na ich konto, to 360 funtów. Jak na mój gust całkiem fajna kaska. Niektórzy zarabiają dużo mniej przecież. Ale nie będziemy się tutaj licytować. Chodzi mi o to, że w Anglii żyje się bezpieczniej, bo kiedy traci się pracę, można liczyć na pomoc ze strony państwa. Rodzina ma co jeść, za co rachunki zapłacić i za co się ubrać. Niektóre rodziny wybierają świadome życie na socjalu, niektóre są na to życie odgórnie skazane”.
Randki po pięćdziesiątce
Warunki i gwarancje socjalne to zasadniczy powód podjęcia decyzji o pozostaniu na emigracji i założeniu rodziny. Czy to w całości emigranckiej, czy mieszanej. Ale niejedyny. Dla wyjeżdżających Polek ważna jest zmiana atmosfery, brak presji prokreacyjnej, poczucie wolności w wybieraniu dróg wychowawczych, stosunku do religii, atmosfera szerszej tolerancji. Taki wniosek można wysnuć ze świadectw, z blogów i innych relacji polskich emigrantek. A także z badań, m.in. seksuologicznych. Prowadzi je od kilku lat na Wyspach Grażyna Czubińska, seksuolog i doradca rodzinny, członek Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Emigrantki wskazują, że nie tylko częściej uprawiają seks, niż gdy przebywały w kraju, ale także poszukują nowych sposobów realizacji potrzeb seksualnych. Zdaniem Czubińskiej wpływ na to ma katolickie wychowanie, którego zasady są bardziej respektowane w Polsce, czyli „w starym domu”.
Takich badań wśród Ukrainek nie prowadzono, ale one same wskazują, że podział na wschód i zachód kraju ma także odzwierciedlenie w obyczajowości. – Inaczej będzie w przypadku kobiet z małych miasteczek na Zachodzie, gdzie presja jest większa i konserwatyzm wysoki – mówi Myroslava Keryk. – W poprzednich latach do pracy w Polsce przyjeżdżały głównie kobiety 40-, 50-letnie. I dla nich sama możliwość pójścia w tym wieku na randkę była czymś nowym, w domu raczej niespotykanym. Ale na Wschodzie obyczaje są inne. Trzeba pamiętać o okresie Związku Radzieckiego, innym modelu rodziny, innej roli religii.
Myroslava Keryk przytacza też przykład znajomej, która po przyjeździe do Polski zaczęła bardzo źle myśleć o ukraińskich mężczyznach. – Mówiła, że wszystko im trzeba podać, ugotować, uprać. A jak do męża do kraju wracała, musiała do tych nielubianych reguł wracać. W Polsce czuła się wyzwolona jako kobieta i świadomie taki model wybierała. Ale czy to dotyczy innych Ukrainek, trudno powiedzieć – mówi szefowa fundacji Nasz Wybór.
Powrotów nie będzie
Emigracja Polek i Ukrainek ma wiele cech wspólnych, ale też dwie fundamentalne różnice. Pierwsza to zdecydowanie łatwiejsza sytuacja Polek, obywatelek Unii Europejskiej. Są wolne, a ich wybór życiowy determinowany jest przez własną gotowość do wyjazdu, zdolności językowe, kwalifikacje i dobry kontakt w kraju docelowym. Ukrainki wyjeżdżające z kraju ogarniętego konfliktem stają się przeważnie wyrzutkami rynku pracy, pozostającymi na wizie turystycznej, a przez to z minimalnymi szansami na awans i rozwój. Nic więc dziwnego, że mimo dramatycznej sytuacji w kraju wracają do domu częściej niż Polki i tam lokują swoje życie rodzinne.
Druga kwestia to cywilizacyjne motywacje, których wypełnienia poszukują migrujący, i pytanie o zmianę, którą migracje mogą przynieść Polsce. Odpowiedź częściowo dają autorzy raportu KBL PAN: „Polska kultura jest silnie związana z rodziną i sieciami rodzinnymi jako gwarantami stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Migracje młodych ludzi zasadniczo zmieniają fundament tych gwarancji, modyfikują oczekiwania społeczne i możliwości trwania rodzin w niezmienionym kształcie”. Dodatkowo „efektem migracji może być też większa emancypacja kobiet na rynku pracy i asertywność w dążeniu do celów”. Ale czy tak będzie? Wydaje się, że za zmianą aspiracji i możliwości Polek i Polaków nie idą takie zmiany prawne, które byłyby wystarczającą zachętą do powrotów. Jak czytamy w raporcie, „potencjał zmiany społecznej jest minimalizowany i ograniczany do przestrzeni prywatnej”. W Diagnozie Społecznej z kolei stwierdza się wprost: doświadczenie pracy na emigracji pomaga tylko mężczyznom. Te Polki, które wróciły, musiałyby pracować poniżej kwalifikacji, tak jak „na saksach”. Reszta została tam właśnie dlatego, że udało im się odnieść sukces i założyć rodzinę cieszącą się wyższym poziomem życia. Powrotów więc raczej nie będzie.