Dyrektorzy generalni wydają wszystkie pieniądze zaoszczędzone z tytułu nieobecności pracowników na nagrody i inne bonusy. Eksperci uważają, że środki powinny wracać do budżetu państwa.
Administracja publiczna / Dziennik Gazeta Prawna
Administracja rządowa już siódmy rok z kolei nie otrzyma podwyżek, bo fundusz wynagrodzeń jest zamrożony. Szefowie urzędów mają jednak sposób, by go zwiększyć. Wystarczy, że część pracowników będzie przebywała na długotrwałym zwolnieniu lekarskim, urlopie wychowawczym, macierzyńskim czy wprowadzonym w czerwcu 2013 r. półrocznym rodzicielskim i że nie przyjmą nikogo na zastępstwo. Wtedy pieniądze na pensje dla tych osób pozostają w urzędzie, bo świadczenia wypłaca im ZUS (a za wychowawczy w ogóle nie przysługują). Jak wynika z sondy DGP w ponad 60 instytucjach rządowych i samorządowych, ich szefowie niemal w całości przeznaczają te oszczędności na nagrody i dodatki. Pod koniec roku często trafiają one na tzw. karpiówkę i w efekcie fundusze wynagrodzeń zostają wyzerowane. Inaczej pieniądze musiałyby wrócić do budżetu.

Nagrody i dodatki

Na nieobecności koleżanek lub kolegów (z urlopu macierzyńskiego lub rodzicielskiego w części mogą korzystać ojcowie) zyskują pozostali urzędnicy. W samorządach mogą otrzymać nagrody lub dodatek specjalny za zadania ekstra wykonywane za nieobecnych, a w urzędach rządowych – nagrody i dodatek zadaniowy.
– Oszczędności w funduszu płac z tytułu nieobecności pracowników w 2013 r. wyniosły blisko 2 mln zł. Z tego ok. 1,7 mln zł trafiło na nagrody dla pracowników – potwierdza Antoni Pawlak, rzecznik prezydenta Gdańska. Dodaje, że w ten sposób urzędnicy są doceniani za to, że dzielą się obowiązkami nieobecnych osób.
Jak informuje Marta Liberkowska, rzecznik prasowy wojewody lubuskiego, w 2013 r. urząd zaoszczędził na nieobecnych 283 tys. zł. Całość tych środków wypłacono pracownikom w formie dodatków zadaniowych i nagród w związku z przejęciem zadań chorych czy wychowujących dzieci.
– Łącznie z tytułu nieobecności pracowników w 2013 r. zostało 346 tys. zł. W większości pieniądze te zostały rozdysponowane na wynagrodzenia dla pozostałych zatrudnionych w formie dodatków zadaniowych oraz nagród dla osób, które zastępowały nieobecnych – wskazuje Agata Wojda, rzecznik prasowy wojewody świętokrzyskiego.
Także resort spraw zagranicznych przyznaje, że zaoszczędzone na nieobecnościach ponad 6 mln zł wydał na wynagrodzenia dla pracowników, którzy przejęli obowiązki kolegów. Całe oszczędności przeznaczono na płace również w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim.
Co więcej, w większości urzędów tych środków jest więcej w tym roku w porównaniu do poprzedniego. Na przykład Urząd Marszałkowski Województwa Warmińsko-Mazurskiego zaoszczędził w ubiegłym roku 822 tys. zł, a w tym już 1,4 mln zł. Również w Urzędzie Miasta Łodzi w 2013 r. było ponad 600 tys. zł dodatkowych środków, a obecnie o blisko 300 tys. zł więcej.

Doceniani na siłę

Powodem może być to, że szefowie urzędów rzadko decydują się na zatrudnianie kogoś na zastępstwo. Tym bardziej że w przypadku służby cywilnej wiąże się to z przeprowadzeniem żmudnych procedur konkursowych.
– W 2013 r. z urlopów związanych z urodzeniem dziecka skorzystało 10 osób. W to miejsce zatrudniliśmy na zastępstwo jednego pracownika, a siedmiu przyznaliśmy dodatek zadaniowy – wylicza Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy ministra zdrowia.
– Urzędy nie muszą zatrudniać na zastępstwo, bo przecież nieobecność nawet kilkudziesięciu urzędników przy przeroście zatrudnienia jest niezauważalna. Przełożeni więc się cieszą, że zostają dodatkowe zadania, bo mogą je podzielić między urzędników i przyznać im bonusy – komentuje dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Według niego nie ma potrzeby, aby na siłę, często pod koniec roku wydawać wszystkie zaoszczędzone pieniądze na nagrody.
Podobnego zdania jest dr Aleksander Proksa, radca prawny, były prezes Rządowego Centrum Legislacji. – Urzędnicy nie mają podwyżek lub są one niewielkie. Dlatego ich szefowie najczęściej pod koniec roku wydają te pieniądze, które pozostają po długotrwale nieobecnych pracownikach na nagrody, które przez urzędników określane są karpiówką lub resztówką – podkreśla. I dodaje, że często jest to działanie sztuczne, bo przecież nie wszyscy zasługują na nagrody, ale szefowie urzędów nie chcą zwracać środków do budżetu.
W urzędach nie ma baby boomu
W większości sprawdzanych przez nas instytucji nie ma skokowego wzrostu osób rozpoczynających w 2014 r. korzystanie z urlopu macierzyńskiego lub rodzicielskiego.
Przykładowo w Urzędzie Miejskim w Białymstoku w 2013 r. było nieobecnych w pracy z tego powodu 25 osób, a w tym jest ich zaledwie o trzy więcej. Ale już w Opolu było dziewięciu, a obecnie jest 16. Podobnie u marszałka woj. lubelskiego: w ubiegłym roku 13 osób, a w tym – 22. W Ministerstwie Zdrowia w tym samym czasie liczba osób rozpoczynających wspomniane urlopy podwoiła się z 10 do 20.
Odwrotna tendencja jest w stołecznym ratuszu: w 2013 r. z tych świadczeń zaczęło korzystać 214 pracowników, a w tym 184. W Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim przerwę w pracy rozpoczęło rok temu 25 osób, a obecnie o dziewięć mniej. Z kolei w resorcie finansów w 2013 r. przebywało na zwolnieniu z powodu narodzin dziecka 39 osób, a rok później o czterech mniej. W MSZ też nastąpił spadek: ze 123 do 81 osób. Odnotowano go też m.in. w Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim, Urzędzie Miasta w Częstochowie, MEN.
– W urzędach, w tym naszym, nie ma wzrostu liczby osób, które decydują się na dziecko. Częściowo wynika to z tego, że średnia wieku z roku na rok się podwyższa i pracownicy są coraz starsi – wyjaśnia Małgorzata Pisarewicz, rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego.