Przypuszczam, że gdyby przeprowadzić sondę uliczną na temat osiągnięć pełnomocnika, wiele osób nie potrafiłoby wymienić ani jednej jego inicjatywy. Oczywiście urząd funkcjonuje, prowadzi szlachetne i ważne kampanie i akcje, ale nie ma sukcesu, który na dłużej zakotwiczyłby w świadomości społecznej i pokazał skuteczność oraz zasadność utrzymywania go przy rządzie. Wydaje się, że pełnomocnik traci jedną z okazji do osiągnięcia takiego sukcesu. Mogłaby nim być likwidacja dyskryminacji płacowej kobiet – na początek tych zatrudnionych w administracji państwowej.
Kontrola szefa służby cywilnej pokazała, że średnio w administracji rządowej panie zarabiają o 500 zł mniej niż panowie. A NIK potwierdziła tę tendencję w całej administracji. Pełnomocnik powinien zareagować i szybko osiągnąć sukces. Po pierwsze, chodzi o dyskryminację w jednej, nie bardzo licznej grupie pracowników. Po drugie, na zasady wynagrodzenia w urzędach rząd ma bezpośredni wpływ. Można zrozumieć, że trudno się walczy z dyskryminacją w prywatnych przedsiębiorstwach realizujących własną politykę płacową, która nie musi uwzględniać szczytnych haseł równościowych. Rząd jednak powinien dawać dobry przykład i pokazywać, że walkę z dyskryminacją traktuje poważnie i zaczyna ją od instytucji, na które ma bezpośredni wpływ. W urzędach łatwiej jest porównywać kwalifikacje, stanowiska i inne kryteria, które mogą mieć wpływ na wynagrodzenia. Tym bardziej że są narzędzia, bo od wielu lat prowadzi się oceny, wartościowanie stanowisk itp. zabiegi – ufam, że nie jest to tylko sztuka dla sztuki.
Na razie jednak pełnomocnik nie naciska na premiera, by poważnie potraktował problem, i nie szykuje radykalnych kroków. Proponuje kolejne analizy, zalecenia i inne miękkie formy oddziaływania. Pozostaje mieć nadzieję, że chociaż pani minister i podległe jej współpracowniczki nie są gorzej wynagradzane od mężczyzn. To też może być poczytane za sukces, który jednak nie będzie szeroko komentowany i doceniony. Ale od czegoś trzeba zacząć.