Lepiej, by ustawa bardziej powstrzymywała przed nieprzestrzeganiem prawa, niż karała. Zapytam, ile mamy przypadków, które mogą zaowocować odpowiedzialnością majątkową - mówi Adam Szejnfeld, były wiceminister gospodarki, poseł PO.

Żadna osoba zatrudniona w administracji nie musiała dotąd z własnej kieszeni pokryć szkód wyrządzonych swoimi błędami (Za rażące błędy urzędników płacimy jak za zboże – DGP 186/2013). Ustawa o odpowiedzialności majątkowej urzędników za wadliwe decyzje obowiązuje od ponad 2 lat, i nic. Pan był jej pomysłodawcą. Dlaczego jest martwa?

Jestem pierwszym człowiekiem, któremu zależy, by ta ustawa działała w praktyce. Siedem lat walczyłem z jej przeciwnikami w Sejmie. Ustawę blokowali wszyscy. Psuto ją i ograniczano jej sankcyjność. W końcu udało się ją uchwalić, ale nadal przy totalnej blokadzie SLD i PiS.

Ustawa jednak nie działa. To nie porażka?

Lansowanie tezy, iż jest ona martwa, uważam z dwóch powodów za nieuprawnione. Po pierwsze, większość przykładów, o których się słyszy, dotyczy sytuacji sprzed jej wejścia w życie. A przepisy nie mogą działać wstecz. Po drugie, trzeba pamiętać, że zgodnie z ustawą warunkiem odpowiedzialności urzędnika jest m.in. wykazanie rażącego naruszenia prawa przy wydawaniu rozstrzygnięcia oraz wypłata zasądzonego przez sąd odszkodowania. Dopiero gdy takie postępowanie sądowe się zakończy, a to trwa niekiedy lata, prokurator może wszcząć postępowanie ustalające winnych urzędników oraz kierować przeciw nim pozew do sądu. Za wcześnie więc jeszcze na ten etap.

Optymistycznie pan do tego podchodzi.

Raczej realnie. Ustawa ta ma bowiem dwie funkcje. Pierwsza to sankcyjna, ale druga, może ważniejsza, prewencyjna. Wolałbym, by bardziej odstraszała urzędników i powstrzymywała ich przed łamaniem prawa, niż musiała karać. To powinna być ostateczność. Natomiast na podstawie danych tylko z Ministerstwa Finansów widać, że ten cel został osiągnięty. Spadła bowiem liczba spraw, w których wydano rozstrzygnięcia z rażącym naruszeniem prawa. To bardzo dobrze.

Za mało wiemy, aby stawiać takie tezy. Za dużo jest niewiadomych.

Dlatego podjąłem działania mające na celu ustalenie, ile było przypadków takich naruszeń, które mogłyby w przyszłości zaowocować odpowiedzialnością majątkową konkretnych urzędników. Interesują mnie te sprawy, które miały miejsce już po wejściu w życie ustawy. Pytałem o to ministerstwa, teraz zapytam prokuratora generalnego.

Szkoda, że takie informacje są wyrywkowe. Szefowie resortów nie prowadzą kompleksowych statystyk, z których wynikałoby, ilu urzędników łamało prawo, ze skutkiem odszkodowawczym dla obywateli. Jak pan to ocenia?

Rzeczywiście źle, że nikt tego nie bada. Brakuje kompleksowych, zbiorczych danych, które pozwoliłyby na wysuwanie od ręki jakichś wniosków i podejmowanie stosownych działań.

Taką usterkę można chyba naprawić?

Mam nadzieję. Dlatego ten stan inspiruje mnie do podjęcia kolejnej inicjatywy legislacyjnej, by to zmienić. Jedną z największych bowiem trudności ograniczania w Polsce biurokracji jest nie tylko stan prawodawstwa, lecz także praktyka stosowania przepisów przez administrację. W ustawie o odpowiedzialności urzędniczej zawarliśmy normy mające na celu przełamanie solidarności urzędniczej i krycia jednych zatrudnionych przez drugich. Służy temu, pod groźbą kary, obowiązek podjęcia stosownych działań przez kierownictwo urzędu, a potem prokuratora. Sprawdzam, czy tak się dzieje w praktyce.

Mówi pan, że nosi się z zamiarem kolejnych propozycji ustawowych w omawianym zakresie. Czego miałyby one dotyczyć?

Państwo nie może dawać się okradać, a płacenie odszkodowań za rażąco złe decyzje urzędników tak można by w przenośni nazwać. Jako pracodawca nie może też tolerować złej pracy zatrudnionych osób. Praca urzędników administracji publicznej, tej samorządowej i tej państwowej, powinna być jawna i transparentna. To ogranicza kolesiostwo oraz zamiatanie spraw pod dywan. Projekt, nad którym pracuję, będzie miał na celu osiągnięcie tego celu.