Trzeba przyznać, że często sami przyczyniają się do podtrzymania stereotypów na własny temat. Ale nie wszyscy. Są także osoby, którym zależy. Chcą się dokształcać, podnosić kwalifikacje, otrzymywać dobre oceny pracy. To kandydaci na urzędników mianowanych. W tym roku do egzaminu na takie stanowisko chce przystąpić ponad tysiąc osób.
Miejsc jest jednak tylko 200. Taki limit mianowań na ten rok ustalił rząd, choć jeszcze kilka lat temu zapowiadał, że będzie on znacznie wyższy, nawet powyżej tysiąca. Doszło więc do schizofrenicznej sytuacji, że z jednej strony rządzący łają administrację za przerosty zatrudnienia oraz niewydolność i grożą redukcjami etatów, ale potrzeby poprawy jakości pracy urzędników nie widzą. Tak niskie limity mianowań to jasny sygnał dla biurokratycznej armii: dajcie sobie spokój z tym podnoszeniem kwalifikacji, wygra na tym jeden zainteresowany na sześciu, namęczycie się tylko, dopadnie was stres. Lepiej siedzieć cichutko w zaciszach urzędów, nie wychylać, nie starać. Pić w spokoju kawę, odsyłać męczących petentów po kolejne załączniki i wymyślić sobie zajęcie, żeby nikt nie pomyślał, że wasz etat jest niepotrzebny.
Wysokie standardy pracy urzędów pozostaną więc tylko życzeniem. Przegrały z bylejakością.