Współczesny biznes podniósł kreatywność do rangi pierwszego przykazania. Większość firm (zwłaszcza tych większych) zarzeka się więc, że najchętniej widziałaby u siebie pracowników o profilu – nieprzymierzając – Steve’a Jobsa. Czyli myślących nieszablonowo, suwerennych i niezależnych. Zdolnych do generowania przełomowych innowacji. Ale czy przypadkiem nie jest tak, że gros miejsc pracy czeka raczej na mniej lub bardziej zręcznych wykonawców poleceń przełożonych? A opowieści o szukaniu nowych Jobsów trzeba najzwyczajniej włożyć między korporacyjne bajeczki.

Miałem w przeszłości wielu szefów. Pełne spektrum charakterów, poglądów i wrażliwości. Byli zarówno ostentacyjni prawicowcy, jak i przedstawiciele tzw. salonu. Byli cynicy i idealiści. Arystokraci i self-made mani. Egocentrycy i skromnisie. Lenie i pracocholicy. Ale było coś co łączyło większość z nich. Niby oczekiwali od swoich ludzi samodzielności i kreatywności, lecz tak naprawdę byli zadowoleni tylko wtedy, gdy wykonywało się ich polecenia. Czyli wówczas, kiedy podwładny odkładał na półkę swojego wewnętrznego Steve'a Jobsa i wcielał się w rolę rzemieślnika. Sprawnego, ale na pewno niezbyt twórczego. Mam wrażenie, że większość z Państwa doskonale rozumie, o czym mówię. I że wielu z Was nieraz znalazło się w podobnej sytuacji.

Właściwie trudno się temu dziwić. Pamiętają Państwo „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya? Wizję idealnego i w pełni racjonalnego postindustrialnego świata w roku 2540. Tamtejsi inżynierowie społeczni w pewnym momencie testowali społeczeństwo złożone z samych jednostek alfa (czyli tych najbardziej wartościowych). Szybko jednak wyszło na jaw, że taka konstrukcja nie ma szans na przetrwanie. Dlatego ostatecznie idealne społeczeństwo przyszłości jest mocno klasowe. I prócz Alf są jeszcze Bety, Gammy i Delty. To wydaje się logiczne. W każdej grupie społecznej muszą być liderzy i średniacy. Ci, którzy wydają polecenia i ci, którzy te polecenia wykonują.

Tyle że współczesny kult kreatywności jakby tego założenia nie przyjmował do wiadomości. Efekt jest taki, że zawodowa kreatywność i jej twórczy skutek, czyli innowacyjność są dziś odmieniane przez wszystkie przypadki. Ogrom rynku związanego z tym tematem wręcz poraża. „Dziesięć sposobów na większą innowacyjność w pracy”, „Sześć barier, które ograniczają twoją kreatywność”, „Uwolnij swoją kreatywność. Przewodnik w dwunastu łatwych krokach” – to tylko kilka tytułów mniej lub bardziej pomysłowych poradników na ten temat, które co roku zalewają (zwłaszcza amerykański) rynek wydawniczy. Ale trafiają i do nas sprawiając, że jak koroporacyjny świat długi i szeroki wciąż dochodzi w nim do wielu fundamentalnych nieporozumień.

Sam termin „kreatywność” wymyślił podobno w 1927 r. podczas wykładów w Edynburgu angielski filozof i matematyk Alfred North Whitehead (ten sam, który powiedział, że cała współczesna filozofia jest tylko przypisem do Platona). Ale fascynacja samym przedmiotem jest dużo świeższej daty. Przypada na lata 70. minionego wieku. Czyli na okres, gdy w zachodnim kapitalizmie zaczęły się już wypalać naturalne źródła wzrostu gospodarczego tkwiące w konsumpcji, stale rosnącej przez pierwsze trzy powojenne dekady. W warunkach coraz trudniejszej gry rynkowej w kreatywności dostrzeżono nowy (obok nadających dotąd ton jakości czy solidności produktu) sposób na zdobycie lub uzyskanie trwałej przewagi konkurencyjnej. Kreatywność miała być tym, co pozwoli odjechać konkurentom sprzed nosa razem z klientami i ich pieniędzmi.

Dziś wielu przypisuje sobie rolę pionierów biznesowej kreatywności. Według niektórych przekazów pierwszy miał być koncern Walta Disneya, gdzie spotkania menedżerów zaczynały się podobno od prób rozwiązywania łamigłówek logicznych. Miało to otwierać umysł na nowe pomysły i skojarzenia w czasie drugiej części narady, gdy dyskutowano problemy czysto biznesowe. Jedna z takich łamigłówek (tzw. dziewięć kropek) weszła nawet do języka potocznego jako symbol wyłamywania się z okowów schematycznego rozumowania. Dziś określa się to po angielsku jako (…)

To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w e-wydaniu Dziennika Gazety Prawnej:

Praca dla Steve'a Jobsa? Niemożliwe