Bezrobocie wśród młodych mieszkańców krajów południa Europy osiąga krytyczne rozmiary. Nic dziwnego, że coraz więcej z nich przed biedą ratuje się ucieczką, i to w kierunkach, które jeszcze kilka lat temu zupełnie nie przyszłyby im do głowy. W tym do Polski.
Bezrobocie wśród młodych mieszkańców krajów południa Europy osiąga krytyczne rozmiary. Nic dziwnego, że coraz więcej z nich przed biedą ratuje się ucieczką, i to w kierunkach, które jeszcze kilka lat temu zupełnie nie przyszłyby im do głowy. W tym do Polski.
Alan Macinotti przeprowadził się z Włoch do Krakowa rok temu. U siebie był wziętym marketingowcem. Jego firma padła, on wylądował na bruku. – Gdy szukałem pracy, okazało się, że spory odzew jest z firm z waszego kraju – mówi. Gdy po kilku miesiącach poszukiwań pojawiła się sensowna oferta, Alan długo się nie zastanawiał. Przyjechał i zaczął pracę dla hinduskiej firmy pracującej w Krakowskim Parku Biznesowym.
Z Polską wiąże też swoją przyszłość Brunella Di Francesca z Hiszpanii. Mieszka u nas od czerwca zeszłego roku. Do przeprowadzki równie mocno jak kryzys skłoniła ją miłość. Jej narzeczony jest Polakiem, razem mieszkają w Warszawie. Brunella dorywczo udziela korepetycji z hiszpańskiego i przy okazji szkoli się z polskiego. – Bez znajomości języka będzie mi trudno o pracę – przyznaje. Ale nie zamierza się poddawać.
– Byłem na Euro. Narzekaliście na kryzys, ale w porównaniu z tym, co jest w Hiszpanii, szczególnie wśród młodych ludzi, Polska to ostoja prosperity – mówi Diego Garea, specjalista IT, który przeprowadził się w sierpniu. – Ledwie wróciłem z piłkarskich mistrzostw, a w mojej firmie zaczęły się zwolnienia. Ja też straciłem pracę. Wtedy pomyślałem: Dlaczego nie spróbować w Polsce? – dodaje. Od września Garea pracuje w firmie projektowej. W Warszawie zarabia mniej niż w Barcelonie, ale koszty życia są niższe. Pod koniec roku dołączyła do niego dziewczyna.
Do tej pory to Hiszpania czy Portugalia były celem dla milionów imigrantów z Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej. Dziś trendy się odwracają i to młodzi Europejczycy z Południa muszą emigrować za pracą.
Pod koniec 2011 roku ekipa hiszpańskiej telewizji RTVE pokazała nakręcony w Polsce odcinek cyklu „Hiszpanie na świecie”. Ze znalezieniem bohaterów nie miała większych problemów. W filmie wystąpił m.in. pochodzący z Andaluzji Sergio Balches – wykładowca hiszpańskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, tatuażysta David Mateo Diaz czy Jordi Aragones – drugi trener koszykarek Wisły Can-Pack. Od tamtej pory ekspatów z Południa znacząco u nas przybyło.
Jeszcze do niedawna, gdy była mowa o obcokrajowcach na naszym rynku, chodziło głównie o top menedżerów, których ściągnięto do kraju nad Wisłą, by skorzystać z ich wiedzy i doświadczenia. Z badań Instytutu Studiów Społecznych UW z końca lat 90. wynika, że przyjazd do Polski oraz podjęcie tutaj pracy przez mieszkańców starej Unii Europejskiej było postrzegane jako „mile widziana przez pracodawców praktyka zagraniczna”. Powszechne przekonanie było jednak takie, że pobyt nie powinien trwać zbyt długo, ponieważ może to się wiązać z ryzykiem wejścia w zawodową ślepą uliczkę. Żaden z badanych wówczas mieszkańców Zachodu, którzy zdecydowali się na pracę w Polsce, nie widział możliwości pozostania tu na stałe. Potem menedżerów obcokrajowców zastąpili rodzimi fachowcy i pojawiła się inna tendencja. Na polski rynek wkroczyli migranci, o których nie biją się ani head hunterzy, ani pracodawcy, ale ci, którzy o ich zainteresowanie sami zabiegają.
Bo dziś z Portugalii ucieka co dziesiąty absolwent wyższej uczelni. Exodus trwa od dobrych kilku lat, bo kryzys i wysokie bezrobocie dotknęły kraj dużo wcześniej niż inne państwa Europy. Podobnie w Hiszpanii, którą co roku opuszcza pół miliona ludzi. Większość z nich to przyjezdni, ale wyjeżdżają również rdzenni mieszkańcy – zazwyczaj młodzi i wykształceni, którzy nie mają zamiaru czekać z założonymi rękami, aż sytuacja w ojczyźnie się poprawi. W 2011 roku po raz pierwszy od dekady Hiszpania zanotowała ujemny bilans migracyjny, a w 2012 roku ten trend jeszcze bardziej się pogłębiał. Nic dziwnego, skoro poziom bezrobocia wśród młodych ludzi w Hiszpanii sięgnął 46 proc., a w Portugalii 29 proc.
Portugalczycy i Hiszpanie emigrują od dekad, ale kryzys sprawił, że zmienili kierunki wyjazdów. Liczą się nie tylko Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Niemcy. Młodzi stawiają na inne kraje – Angolę (boom wydobywczy), Brazylię (która przygotowuje piłkarski mundial w 2014 roku, a dwa lata później będzie gospodarzem olimpiady), Norwegię. Oraz na Polskę.
U nas najliczniejszą grupą „kryzysowych” ekspatów są Hiszpanie. Bo duża ich grupa miała okazję poznać nasz kraj w ramach unijnego programu wymiany studentów Erasmus. – Poza tym nie wszystkie narody są tak samo mobilne. Grecy i Włosi chętniej spróbują migrować wewnątrz swojego kraju, niż jechać za granicę. Widać trend przenoszenia się Włochów z południa na północ, Grecy emigrują na wieś, wracają do rodziców albo próbują swoich sił w branży turystycznej – mówi Izabela Grabowska-Lusińska, socjolog z SWPS zajmująca się rynkiem pracy i zjawiskiem migracji.
Oficjalnie w Warszawie mieszka ok. 200 Hiszpanów. – Ale w ostatnich miesiącach to się zmienia, niemal na każdym kroku spotykam rodaków – mówi Gonzalo Angulo, adiunkt w Instytucie Chemii Fizycznej PAN, który do Polski przyjechał kilka lat temu. Zainteresowanie naszym krajem widać też wśród Greków, Portugalczyków i Włochów, ale to migracja z Hiszpanii staje się najbardziej znaczącym trendem na rynku pracy. – Twardych danych nie mamy. Mogę jednak powiedzieć, że coraz więcej osób dzwoni i pisze do nas, zadając pytania o warunki życia i pracy – przyznaje Natalia Zglinicka z biura radcy ds. prasy i informacji w ambasadzie Hiszpanii w Warszawie.
Trend potwierdzają pracodawcy. – Obserwujemy coraz większe zainteresowanie cudzoziemców podjęciem u nas pracy. Dotyczy to zwłaszcza osób z Hiszpanii, Grecji i Włoch. Na zatrudnianie zagranicznych pracowników szczególnie otwarte są centra usług wspólnych – opowiada Daria Stefańska, menedżer z agencji Antal SSC/BPO. Poszukują one osób znających języki obce na stanowiska w księgowości, IT czy call center.
Jeszcze więcej zgłoszeń dostają szkoły językowe. – Wpływa ich po kilkanaście miesięcznie – mówi Joanna Ignańska z warszawskiej szkoły Sin Fronteras. – Zazwyczaj rocznie dostawaliśmy 2–3 CV od Hiszpanów chcących pracować jako lektorzy. W tym roku tylko od maja wpłynęło ich już blisko 20 – dodaje Michał Witołuszko z łódzkiej szkoły języka hiszpańskiego Toledo.
Do szkoły językowej Porto Alegre coraz częściej trafiają CV nie tylko z Hiszpanii, lecz także krajów Ameryki Południowej. Zgłaszają się bardzo często osoby, które nie mają żadnego doświadczenia: inżynierzy czy absolwenci szkół turystycznych, psychologowie. Szkoła zatrudnia jednak tylko filologów. Podobnie jest w szkole językowej Profi-Lingua. Katarzyna Sztos z krakowskiego oddziału twierdzi, że jeszcze parę lat temu w liczbie nadesłanych aplikacji przeważali Brytyjczycy czy Irlandczycy – teraz najwięcej chętnych jest właśnie z krajów Półwyspu Iberyjskiego.
Coraz więcej jest po prostu indywidualnych ogłoszeń od Hiszpanów i Włochów, którzy szukają szczęścia jako nauczyciele języków. Sieć jest pełna ogłoszeń podobnych do tego z końca lutego: „Młody, ambitny Hiszpan poszukuje pracy jako nauczyciel jęz. hiszpańskiego. Posiada tytuł mgr psychologii, który zdobył na Universidad de Valencia”.
Jednak młodzi południowcy w przeciwieństwie do Polaków wyjeżdżających na Wyspy Brytyjskie rzadko decydują się na pracę poniżej kompetencji. Architekci opowiadają, że od czasu wybuchu kryzysu na rynku budowlanym w Hiszpanii są wręcz bombardowani CV od tamtejszych młodych architektów, a w polskich firmach z branży IT można spotkać Włochów i Portugalczyków. – Praca na zmywaku? To nie dla nich. Większość szuka zatrudnienia albo jeszcze w domu za pośrednictwem agencji rekrutacyjnych, albo w rodzimych firmach, które mają oddziały w Polsce, albo w międzynarodowych korporacjach czy przedsiębiorstwach ze swojego sektora – opowiada Amelia Huszcza, właścicielka krakowskiego klubu Por Fiesta. Od 2010 roku co czwartek organizuje spotkania Cafe Madrid, zarówno dla miłośników kultury hiszpańskiej, jak i ekspatów, którzy chcą utrzymywać kontakt z ojczystym językiem i innymi migrantami z Hiszpanii czy Ameryki Południowej. – Na spotkania przychodzi od dziesięciu do czterdziestu osób i coraz większą część stanowią właśnie Hiszpanie. Najczęściej pracują w korporacjach, w międzynarodowym środowisku. Jeszcze kilka lat temu usłyszeć hiszpański w knajpie to było prawdziwe wydarzenie. Dziś na mieście co chwilę spotyka się Hiszpana, Portugalczyka czy ludzi z Ameryki Łacińskiej – dodaje.
Rzeczywiście przyjeżdża ich coraz więcej, początkowo tak nieśmiało się zjawiali, jednak teraz niemalże masowo szukają u nas szczęścia. – Sam też przez kilka lat pracowałem w Hiszpanii i zdecydowałem się na powrót – opowiada Tomasz Świątek, menedżer innego krakowskiego klubu Movida Coctail Bar. Ten jednak skierowany jest do Włochów i w poniedziałki specjalnie dla ich organizowane są spotkania. – W Hiszpanii skończyłem socjologię, a pracowałem wszędzie: od baru po budowlankę. Kiedy zaczął się tam kryzys i posypał się rynek budowlany, stwierdziłem, że najwyższa pora wrócić. I to była świetna decyzja. Bo choć w Polsce nie jest lekko i młodzi też mają problemy, jednak nie ma aż tak złej sytuacji jak na Południu – opowiada. I dodaje, że w przeciwieństwie do Polaków młodzi z południowej Europy są znacznie bardziej wybredni. – Owszem, bezrobocie, szczególnie w Hiszpanii, jest bardzo wysokie, ale to nie znaczy, że tam w ogóle nie ma pracy. Jest, tyle że za 700–800 euro, a to dla nich poniżej godności. Można to zrozumieć, bo za samo mieszkanie trzeba zapłacić ok. 400–500 euro. W Polsce owszem, są w stanie zarobić podobnie, ale koszty życia są niższe i do tego traktują przyjazd tu jako przygodę, coś egzotycznego – dodaje.
Także właściciel Movida Bar Włoch Fabio Giuffrida jest ekspatem. Do Polski przybył rok temu. Tyle że nie za pracą, ale za miłością – jego żona jest Polką, sam wcześniej przez 16 lat pracował w Londynie. Kiedy jednak założył swoją restaurację, szybko odkrył, że może zarabiać na rodakach, bo tak wielu ich w ostatnim czasie przyjechało do Krakowa. – Większość pracuje dla dużych korporacji lub polskich oddziałów włoskich firm. Ale z miesiąca na miesiąc przybywa ich coraz więcej i szukają miejsca, w którym mogliby się spotkać – dodaje Giuffrida. Coraz więcej jego gości mówi, że przyjazd do Polski to nie jest chwilowy wypad. Tak jak Alan Macinotti, który oprócz tego, że uruchamia w Polsce własny start-up, szuka też wymarzonego domku z ogródkiem. Ma nadzieję, że biznes wypali i uda mu się nie tylko samemu utrzymać, lecz także dać pracę przy projekcie Polakom.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama