Kto kombinuje, ten żyje – to naczelna zasada przyświecająca małym i średnim przedsiębiorcom. Mogą górnolotnie nazywać takie działanie optymalizacją zysków, cięciem kosztów, dywersyfikacją ryzyka itp. Chodzi jednak o to, że gdy przepisy im czegoś wprost nie zabraniają albo wręcz dopuszczają rozwiązanie na ich korzyść, to wycisną z nich najwięcej jak się da, aż do granicy naruszenia ustawy.
Niepisane prawo do kombinowania. Hołdowanie tej zasadzie jest szczególnie proste, jeśli jakiś przepis wprowadzający ogólną zasadę postępowania zawiera jednocześnie wyjątki. Wtedy można robić wszystko, aby pod wyjątek podpadać.
Tak może się stać w przypadku projektowanych przepisów o e-zwolnieniach lekarskich, które przewidują, że zaświadczenia od lekarza w sprawie niezdolności do pracy ze względu na chorobę od razu będą trafiały do ZUS i pracodawcy. Ma to ograniczyć przypadki nadużywania zwolnień, co wydaje się konieczne, skoro tylko w 2012 r. po kontrolach wydano 50 tys. decyzji wstrzymujących wypłatę nienależnie pobieranego chorobowego.
Ten szczytny cel może być jednak zaprzepaszczony przez wyjątki od generalnej zasady. Jeśli papierowe zwolnienia, które trudniej skontrolować, mają być wystawiane małym firmom (zatrudniającym nie więcej niż pięciu pracowników), to trudno liczyć na to, że te z dobroci serca nagle przestaną naciągać ZUS na lewe zaświadczenia od lekarzy. Ciche porozumienia między pracownikami a pracodawcami dotyczące wykorzystywania zwolnień, gdy firma nie ma zleceń i pieniędzy na pensje, to dziś chleb powszedni w wielu branżach. Nikt nie zabroni też dzielić się małym przedsiębiorstwom na jeszcze mniejsze, tylko po to, by móc dalej spokojnie nadużywać chorobowego.
Podobnie jeśli lekarz będzie mógł wystawiać papierowe zaświadczenie w razie wizyty domowej, trudno się spodziewać, że pracownik będzie zainteresowany tym, aby umożliwić medykowi dostęp do internetu w swoim mieszkaniu. I kto niby miałby sprawdzić, czy wysłanie danych drogą elektroniczną w takiej sytuacji było w ogóle możliwe.
Na zmianę proponowanych rozwiązań, która skutecznie zahamowałaby plagę lewych zwolnień, jest jeszcze czas. Rząd powinien ją rozważyć, aby w jego przypadku nie sprawdziło się inne przysłowie, też zasługujące na miano prawniczej paremii: mądry Polak po szkodzie.