Nie wiem, ile jeszcze wody musi upłynąć w Wiśle, zanim uświadomimy sobie powszechnie, że nie da się skutecznie prowadzić żadnej polityki bez fachowej i neutralnej administracji. Po prostu potrzebujemy profesjonalnej służby cywilnej.
W czasach II Rzeczypospolitej rozumiano tę prostą prawdę znacznie lepiej niż dziś. Pewnie dlatego, że ówczesne kadry urzędnicze w dużej mierze zostały zasilone ludźmi pracującymi w administracji zachodnich państw zaborczych, szczególnie Austro-Węgier, gdzie akurat tę kwestię rozumiano bardzo dobrze.
Dowodem było na to uchwalenie przez Sejm już w 1922 r. ustawy o państwowej służbie cywilnej – czyli już w czwartym roku od odzyskania niepodległości, podczas gdy w III Rzeczypospolitej ustawę o służbie cywilnej przyjęto dopiero po siedmiu latach od czerwcowego przełomu. Swoją drogą co to była, pożal się Boże, za ustawa. Na dobrą sprawę nie weszła nawet w pełni w życie, bo miała tak kuriozalne błędy, że trzeba było ją natychmiast po formalnym ogłoszeniu nowelizować. A właściwie to uchwalić na nowo.
Zgodnie z jej przepisami wymóg znajomości języka obcego można było np. udokumentować zaświadczeniem o zdaniu testu z języka rosyjskiego, uzyskanym w jednej z krajowych uczelni pedagogicznych kooperujących z uniwersytetem w Petersburgu. Znajomość języka angielskiego z kolei potwierdzała prywatna firma pewnego ministra edukacji z czasów PRL, która – żeby było jeszcze zabawniej – sama prowadziła kursy przygotowujące do zdania tego egzaminu. Nic zatem dziwnego, że rządowy raport sporządzony pod koniec lat 90. ujawnił, że np. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych na odpowiedzialnych stanowiskach jest zatrudnionych sporo grono urzędników nieznających żadnego języka obcego.

Musimy w końcu wbić rządzącym do głów, że bez fachowej i neutralnej służby cywilnej nie da się skutecznie prowadzić żadnej polityki

II Rzeczpospolita konsekwentnie budowała etos urzędniczy przez cały czas swojego trwania, a ponieważ wielu z przedwojennych urzędników pracowało jeszcze po zakończeniu II wojny światowej, zbudowałem nawet prywatną teorię, że dopóki oni trwali w różnych urzędach, to całość tej struktury quasi-państwowej jeszcze się jakoś kolebała. Zaczęła się gwałtownie rozsypywać, kiedy ostatni z nich przeszli na emeryturę, a przypadało to właśnie na połowę lat 70.
Profesor Tadeusz Mączak swego czasu zauważył trafnie, że przyczyn współczesnych kłopotów z naszą służbą cywilną trzeba szukać jeszcze w XVII wieku. Wtedy to na Zachodzie monarchie absolutne zaczęły wykształcać nowoczesną i sprawną kadrę urzędniczą, podczas gdy u nas – z powodu słabości władzy królewskiej – administracja publiczna nie powstała, a zarządzanie państwem opierało się przede wszystkim na prywatnych zasobach kadrowych zatrudnianych przez osoby sprawujące urzędy publiczne i – co najważniejsze – w ramach ich dochodów, a nie ze środków publicznych zarządzanych centralnie. Po kilkudziesięciu latach obserwacji mechanizmu działania naszych urzędów oraz urzędników jestem skłonny w całości podzielić ten pogląd. Kłopoty z naszą służbą cywilną na pewno mają początek w uwarunkowaniach mentalnych.
W świetle powyższych uwag nie może zaskakiwać traktowanie przez szefów urzędów państwowych powierzanych im instytucji jak prywatnych folwarków – co tak ostatnio modnie jest publicznie podnosić. Jacy są politycy – każdy widzi. A niewiele odbiegają poziomem od standardu ogólnego współczesnego świata polityki. Mądre społeczeństwa bronią się przed niskimi powszechnie kwalifikacjami polityków dobrze funkcjonującym sądownictwem, a przede wszystkim właśnie służbą cywilną na możliwie najwyższym poziomie fachowości, etyki urzędniczej, a także neutralności politycznej.
O korpusie służby cywilnej, którego celem jest zawodowe, rzetelne, bezstronne i politycznie neutralne wykonywanie zadań państwa, mówi wprost nasza konstytucja (art. 153). Ale kto to naprawdę u nas rozumie?
Sądząc chociażby po liczbie interwencji Trybunału Konstytucyjnego przy okazji kolejnych prób marginalizowania służby cywilnej, podporządkowania jej doraźnym celom zmieniających się ekip rządowych, próżno oczekiwać dobrego funkcjonowania naszego państwa w jakimkolwiek obszarze. A politykom trzeba w końcu dobitnie uzmysłowić, że bez przyzwoitej służby cywilnej są nieefektywni, wręcz bezradni. Zdaje się, że nie ma sensu ich do tego przekonywać, bo jak widać po dwudziestu latach, są pod tym względem niewyuczalni. Trzeba im to zatem wbić do głów i wręcz zmusić, by zaczęli to sami powtarzać jak mantrę. A to da się zrobić.