- W ramach solidarności społecznej jesteśmy gotowi ponieść pewne koszty, ale musi to dotyczyć całej budżetówki. Jeśli jedynymi ofiarami koronawirusa staliby się urzędnicy, podejmiemy działania protestacyjne - mówi w wywiadzie dla DGP Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim.

Tarcza 2.0 pozwoliła na ograniczanie zatrudnienia w administracji rządowej lub cięcia wynagrodzeń. Urzędnicy siedzą więc jak na tykającej bombie, czekając, czy pojawi się rozporządzenie Rady Ministrów, które miałoby takie rozwiązania wprowadzić. Czy spodziewa się pan, że zostanie ono wydane?
Tarcza przygotowana była na wypadek głębokiej zapaści gospodarczej Polski. Jak słyszymy, na szczęście nie miało to miejsca. Nie widzę powodów, by w sytuacji, kiedy pompuje się dziesiątki miliardów złotych w ratowanie miejsc pracy w jednych sektorach, redukować te miejsca w administracji. Jako pracownicy urzędów nie różnimy się niczym od pracowników innych przedsiębiorstw, jeśli stracimy pracę, wyciągniemy rękę po ten sam zasiłek. Oczywiście w ramach solidarności społecznej jesteśmy gotowi ponieść pewne koszty, takie jak zamrożenie wynagrodzeń na rok w sferze budżetowej, ale słowo „wszyscy” (czyli cała budżetówka) jest tu kluczem. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której jedynymi ofiarami tarczy 2.0 staliby się urzędnicy. Jeśli tak będzie, podejmiemy działania protestacyjne.
Czy nie obawia się pan, że przyszłoroczne zamrożenie kwoty bazowej dla pracowników sfery budżetowej skończy się tym, co już miało miejsce za poprzedniej ekipy rządzącej – brakiem podwyżek na lata?
Nie obawiam się tego, bo jest duża różnica między PO a PiS, szczególnie w sposobie myślenia o przyszłości. Jestem pewien, że walka o trzecią kadencję będzie walką o każdy głos, a sfera budżetowa to ludzie świadomi i pragmatyczni – chodzą na wybory z rodzinami. Gdyby jednak założyć taki scenariusz, to partia rządząca wykazałaby się wielką niekonsekwencją. Hasła o szybkim doganianiu Europy, bogaceniu się Polaków dotyczą w tym samym zakresie pracowników budżetówki, co innych grup zawodowych. Po wielu latach drenowania zasobu ludzkiego w tym sektorze nie ma już na kim oszczędzać, bo ludzie zarabiają mało.
Spodziewa się pan, że w czasach kryzysu będzie więcej chętnych do pracy w administracji?
ikona lupy />
Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim / Dziennik Gazeta Prawna
Ta praca nie jest dziś zbyt atrakcyjna głównie ze względu na zarobki. Poziom bezrobocia jest wciąż na względnie niskim poziomie, więc nie spodziewam się, by w najbliższym czasie stało się coś, co diametralnie zmieni sytuację na rynku lub podniesie atrakcyjność zawodu urzędnika – mam na myśli szczególnie znaczące podwyżki wynagrodzeń.
Czy młode osoby, które właśnie ukończyły studia i chcą rozpocząć karierę w administracji, mają w obecnych czasach szanse na stałe zatrudnienie i rozwój zawodowy?
Sytuacja się skomplikowała przez koronawirusa, gdyż dyrektorzy generalni nie są pewni, co czeka administrację w najbliższych miesiącach. Widmo redukcji etatów i czasowych obniżek wynagrodzenia wciąż wisi nad urzędami, przyjęcia do pracy są ograniczone, praktycznie nie ma naborów. Znam też wiele przypadków odejść urzędników na emerytury z obawy przed konsekwencjami rozporządzenia, choć wcześniej tego nie planowali. Trzeba będzie te luki zagospodarować i tutaj pojawi się szansa dla młodych. Jeśli pan pyta, czy ta praca jest atrakcyjna, to powiem, że na pewno osoby, które oczekują wysokich zarobków, szybko się rozczarują. Jeśli jednak ktoś chce się uczyć, rozwijać i podnosić swoje kwalifikacje, mieć komfort stabilizacji niekoniecznie oparty na wysokich zarobkach, to praca w administracji potrafi dać satysfakcję.
Brak chętnych odczuwa w ostatnim czasie nawet KSAP. Czy ta szkoła jest potrzebna?
Każda szkoła jest potrzebna, ale musimy pamiętać, że teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką. Powiem tak – ornitolog teoretycznie wie wszystko o ptakach, ale nie ma skrzydeł i nie poleci. Absolwenci KSAP to jest taka nasza administracyjna elita – w teorii, bo praktyka to zawsze weryfikuje. Prawdopodobnie brak zainteresowania szkołą bierze się stąd, że politycy odebrali tej szkole skrzydła, pozbawili prestiżu poprzez wplątywanie absolwentów w politykę. Mam wrażenie, że w ostatnich kilkunastu latach KSAP ograniczono do roli dawcy szefa służby cywilnej i jego administracji. Wielka szkoda, bo znam wielu wybitnych absolwentów, którym niestety wyrywano skrzydła bez znieczulenia.
Co pan sądzi o planach rządu dotyczących ograniczenia liczby resortów?
Niedawno poprzez podział tworzono nowe, dzisiaj się je likwiduje, łączy lub dzieli – trudno zwykłemu człowiekowi się w tym połapać. Myślę, że główna przyczyna to polityka – podział władzy między koalicjantów, zmiany jako narzędzie nacisku czy dowód aktywności. Jednak może to być także dowód na skuteczność, u podstawy której leżą obserwacja i analiza. Jeśli efektem końcowym będzie sprawniejsze państwo, to jestem za. Ale myślę, że najbardziej ucierpią na tym meble, które trzeba będzie przenosić (śmiech). Mam nadzieję, że nie odczują tego zwykli pracownicy, bo o dyrektorów się nie martwię.
A może to jest kreatywna statystyka, aby pokazać, że jest mniej urzędników?
Konieczność ograniczenia liczby urzędników najczęściej podnoszą przedstawiciele tych ugrupowań, którzy nigdy nie ponosili ciężaru władzy. Administracja rządowa to przecież filar władzy, bez względu na to, kto ją sprawuje. Nie ma przerostu administracji rządowej w Polsce, szczególnie jeśli chodzi o teren. Dzisiaj trzeba mozolnie odbudowywać terenową administrację, która przez wiele lat była niedoceniana, zapomniana, skazana na wegetację. Urzędy wojewódzkie wraz z administracją zespoloną w dobie pandemii udowodniły, że są potrzebne do sprawnego funkcjonowania państwa. Tymczasem w wielu z nich brakuje rąk do pracy, m.in. specjalistów, którzy odeszli do innych branż w poszukiwaniu godnych płac. Porozumienie organizacji związkowych NSZZ „Solidarność” Urzędów Wojewódzkich próbuje zmieniać ten obraz. Minister odpowiedzialny za administrację Paweł Szefernaker daje nam nadzieję na lepszą przyszłość, ponieważ potrafi wsłuchiwać się w nasze problemy, zna naszą sytuację i próbuje o nas walczyć. Małymi krokami wychodzimy z zapaści. Wierzę, że nie zwolnienia, a poprawa sytuacji płacowej urzędników będzie priorytetem tego rządu.
Szef służby cywilnej chce przygotować nowelizację ustawy o służbie cywilnej, m.in. w zakresie uproszczenia naborów. Co powinno jeszcze się pojawić w tym projekcie?
Bardzo istotną sprawą jest uregulowanie kwestii nadgodzin – muszą być płatne. Mianowanie na urzędnika powinno być drogą do awansu stanowiskowego i do większych pieniędzy. Płaca za pracę, a nie za egzamin. Po 20 latach nienagannej pracy ze stanowisk specjalistycznych w administracji mianowanie na urzędnika powinno być bez dodatkowych warunków. Ważne jest również prawo urzędników do strajku. To są podstawowe problemy, którymi powinien zająć się urząd szefa służby cywilnej w pracach nad nowelizacją.
Od przyszłego roku osoby zatrudnione w dyspozytorniach medycznych staną się pracownikami urzędów wojewódzkich. Kierownik dyspozytorni, jego zastępca oraz psycholog będą stanowiskami w ramach służby cywilnej. Pozostali pracownicy dyspozytorni nie będą członkami korpusu. Skąd takie rozróżnienie?
Dyspozytornie medyczne pełnią podobną rolę jak centra powiadamiania ratunkowego 112, jednak do ich zadań należą wyłącznie sprawy związane z bezpośrednim przydziałem karetek ratunkowych. W dyspozytorniach w systemie zmianowym pracują ludzie z wiedzą medyczną, a od 1 stycznia nowo zatrudnieni muszą mieć wykształcenie o profilu medycznym. Myślę, że głównym powodem zatrudnienia tych pracowników poza korpusem są pewne ograniczenia zawarte w ustawie o służbie cywilnej, m.in. kwestia nadgodzin, pracy na innych stanowiskach (duża część pracowników dyspozytorni to ratownicy medyczni, którzy jeżdżą też w karetkach). Nie bez znaczenia są proste zasady zatrudniania (bez naboru) oraz rozwiązywania umowy o pracę. Zresztą w urzędach administracji rządowej jest wiele stanowisk tzw. pozakorpusowych – są to pracownicy obsługi, kierowcy, sprzątaczki, ale też pracownicy kancelarii, archiwum, Centrum Powiadamiania Ratunkowego czy Rządowego Centrum Legislacji. Nie wydaje mi się, by chodziło o ukrycie statystyk liczebności urzędników, problem leży gdzie indziej – mianowicie zachowanie tych stanowisk poza korpusem daje swobodę zatrudniania, a jedynym ograniczeniem stają się tylko środki na wynagrodzenia.
Co może pan poradzić młodym osobom, które chcą pracować w ministerstwach lub urzędach wojewódzkich?
Nie poddawać się po pierwszym nieudanym naborze i przystępować do kolejnych, zdobywając w ten sposób bezcenne doświadczenie. Ważne, by załapać się nawet na miejsce pozornie nas nieinteresujące. Jeśli jesteś już „w środku”, to łatwiej znaleźć coś interesującego dla siebie, np. w ramach naborów wewnętrznych. W urzędzie zawsze toczy się walka o najlepszych pracowników, dyrektorzy podbierają sobie takie perełki, a w ramach wewnętrznej rywalizacji odkrywane są naprawdę zdolne osoby – znam kilku dyrektorów, którzy przeszli taką drogę.