Ustawowe zasady ustalania płacy minimalnej nie uwzględnią tegorocznej recesji. W praktyce im będzie głębsza, tym bardziej wzrośnie najniższe wynagrodzenie. Pracodawcy chcą to zmienić.
Tegoroczny kryzys uwidocznił nieracjonalność przepisów określających gwarantowany coroczny wzrost płacy minimalnej. W dużej mierze opierają się one na prognozach makroekonomicznych, w tym wzrostu PKB.
– Dopóki te ostatnie pokrywały się z realnymi danymi, nie było większych problemów. Ale w tym roku zamiast planowanego wzrostu gospodarczego mamy recesję. Mechanizm ustalania minimalnej pensji tego nie uwzględni – tłumaczy Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Dlatego organizacje zrzeszające zatrudniających postulują zmiany omawianych reguł.
– Wysokość minimalnej płacy powinna być powiązana z przeciętnym wynagrodzeniem – wskazuje Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Taką modyfikację może wymusić UE, bo Komisja Europejska chce wprowadzić jednolity mechanizm ustalania wysokości najniższej pensji.

Związane ręce

Oderwanie płacowego minimum od realnej sytuacji gospodarczej wynika z obecnego brzmienia art. 5 ustawy z 10 października 2002 r. o minimalnym wynagrodzeniu za pracę (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 2177 ze zm.). Zgodnie z nim najniższa pensja corocznie musi być podwyższana co najmniej o prognozowany na dany rok wskaźnik inflacji (jeśli prognoza się nie sprawdzi, w następnym roku wartość jest korygowana). Dodatkowo jeśli płaca ta nie osiąga poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia z I kw. (roku, w którym ustala się wysokość), podwyżkę należy zwiększyć o dwie trzecie wskaźnika prognozowanego realnego przyrostu PKB. To przewidywanie nie jest korygowane.
ikona lupy />
DGP
I to właśnie ten element mechanizmu doprowadza do paradoksalnych skutków. W 2019 r., gdy ustalano płacowe minimum na 2020 r., najniższa pensja nie stanowiła 50 proc. tej przeciętnej. Podwyżka musiała być więc zwiększona o wspomniany wskaźnik wzrostu PKB. Według rządu ten ostatni miał wynieść w 2020 r. 3,7 proc. Ostatecznie jednak w 2020 r. z powodu kryzysu spowodowanego pandemią PKB zamiast rosnąć, skurczy się (według obecnych szacunków rządu o 4,6 proc.). Przepisy nie przewidują, że ta rozbieżność zostanie skorygowana. Co więcej, rząd planuje, że po tegorocznej recesji gospodarka odbije i w przyszłym roku wzrośnie o 4 proc. Tegoroczna płaca minimalna (2,6 tys. zł) nie stanowi połowy tej przeciętnej z I kw. 2020 r. (wynosi 48,8 proc.), więc rząd znów musi ją dodatkowo podwyższyć. W rezultacie recesja z 2020 r. w ogóle nie będzie uwzględniona przy ustalaniu ustawowego wzrostu najniższej pensji.
– Co więcej, im recesja jest głębsza, tym przyszłoroczne odbicie będzie wyższe. Czyli wyższa będzie też zagwarantowana przepisami podwyżka minimalnej pensji. To paradoks obecnych przepisów – podkreśla Łukasz Kozłowski.

Do zmiany

Omawiane skutki wywołują dyskusję o konieczności znowelizowania ustawy. – Minimalne wynagrodzenie – zgodnie z przepisami – może tylko rosnąć. A to może być pułapka. W Grecji, Hiszpanii, Portugalii, we Włoszech w okresie koniunktury pensje rosły. Nie zmieniło się to, gdy sytuacja ekonomiczna się pogorszyła i w rezultacie gospodarki te traciły na konkurencyjności. Z takim samym scenariuszem trzeba się liczyć w Polsce. W ostatnich latach płace rosną dużo szybciej niż produktywność – zwraca uwagę główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Najczęściej proponowana zmiana polega na odstąpieniu od skomplikowanego systemu waloryzowania najniższej pensji i powiązanie jej wysokości ze średnim wynagrodzeniem.
– Ta pierwsza mogłaby stanowić np. 50 proc. przeciętnej płacy. Pojawiają się opinie, że mógłby być to nawet poziom 60 proc., ale nadmiernie zbliżenie obu wysokości mogłoby się odbić negatywnie na lokalnych rynkach pracy. W wielu regionach poza dużymi miastami firmy miałyby problem z zapewnieniem pensji na takim poziomie. Trzeba byłoby liczyć się ze wzrostem szarej strefy – uważa Jeremi Mordasewicz.
W sprawie powiązania płac podobnie sądzi Łukasz Kozłowski. – Już teraz minimalne wynagrodzenie balansuje na granicy połowy przeciętnego. Takie powiązanie obu wysokości jest więc obecnie bardziej realne. Ważne jest też opieranie się na wskaźnikach, które w rzeczywisty sposób odzwierciedlają sytuację ekonomiczną. Na przykład można brać pod uwagę średnioroczne przeciętne wynagrodzenie, a nie z danego kwartału, aby unikać uwzględniania sezonowych wahań – dodaje.
Taki postulat zbiega się w czasie z pracami w Brukseli. Komisja Europejska chce zharmonizować zasady ustalania płacy minimalnej w krajach członkowskich. Jednym z możliwych wariantów jest jej powiązanie z przeciętnym wynagrodzeniem (w danym kraju UE; na jednolitym poziomie procentowym). W czerwcu ruszył drugi etap konsultacji w tej sprawie z europejskimi partnerami społecznymi (potrwa do 4 września 2020 r.).

Druga strona

Istotne znaczenie w omawianej kwestii ma też oczywiście stanowisko związków zawodowych. Dwie centrale związkowe (OPZZ i Solidarność) przedstawiały już wcześniej swoje projekty zmian zasad ustalania minimalnej pensji (nie podjęto nad nimi prac legislacyjnych).
– Jesteśmy otwarci na dyskusję. Rozumiemy, że z perspektywy pracodawców mechanizm ustalania najniższej pensji nie jest dostatecznie powiązany z realiami gospodarczymi, ale pamiętajmy, że intencją ustawodawcy było doprowadzenie do tego, aby minimalna płaca osiągnęła 50 proc. przeciętnej – wskazuje Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Podkreśla, że ważne są szczegóły. – Istotne jest powiązanie ustawowego minimum płacowego nie tylko z przeciętnym wynagrodzeniem, lecz także medianą. Metodologia GUS w tym względzie powinna uwzględniać także zarobki w mikrofirmach, gdzie są one niższe. Zależy nam na wzroście udziału płac w PKB. Można się też oczywiście zastanawiać, jaki udział wzrostu PKB powinien być uwzględniany w procedurze ustalania minimalnej pensji. Obecny wskaźnik na pewno nie powinien być obniżany – podsumowuje dyrektor Kusiak.