Dane o spadku liczby miejsc pracy i szybko hamującej dynamice wynagrodzeń mogą być zniekształcone przez rządową tarczę antykryzysową.
Tak przynajmniej twierdzą ekonomiści, którzy dali się zaskoczyć wczorajszym informacjom Głównego Urzędu Statystycznego. Wynika z nich, że zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw (firmy zatrudniające co najmniej 10 osób) było w kwietniu o 2,1 proc. niższe niż rok wcześniej. W ciągu miesiąca ubyło 153 tys. etatów. Eksperci szacowali, że spadek zatrudnienia wyniesie 0,5 proc. Pensje, według tych samych prognoz, miały rosnąć o ponad 4 proc. w skali roku. Urosły przeciętnie o 1,9 proc.
Takie statystyki to zły sygnał dla gospodarki, bo oznaczają one, że fundusz płac (czyli łączna wartość pensji ze wszystkich etatów) się kurczy. To kiepski prognostyk dla konsumpcji, a – jak wskazują ekonomiści – bez zakupów gospodarstw domowych gospodarka będzie się wolniej podnosić z recesji, bo na inwestycje firm w warunkach tak dużej niepewności raczej nie ma co liczyć.
Ale według ekspertów dane są złe tylko częściowo.
Po pierwsze, ze statystyk zatrudnienia wypadli wszyscy ci, którzy siedzą w domach na zasiłkach opiekuńczych z dziećmi, które w kwietniu nie mogły iść do szkoły czy do przedszkola. Formalnie nie są to osoby zwolnione, ale do zatrudnionych też się ich nie zalicza.
Po drugie, mamy efekt uboczny tarczy antykryzysowej. Zakłada ona m.in., że pracodawcy w zamian za uzyskaną pomoc nie będą zwalniać, a np. jedynie skracać wymiar czasu pracy. Tymczasem w statystykach GUS mowa jedynie o pełnych etatach. Według ekonomistów PKO BP przeliczenie niepełnego wymiaru na pełne etaty może odpowiadać za statystyczny ubytek nawet ok. 100 tys. miejsc pracy.
Ale eksperci widzą też w danych postępujące zwolnienia i nieprzedłużanie umów na czas określony.
– W kolejnych miesiącach prawdopodobny jest jeszcze głębszy spadek zatrudnienia. Firmy dalej będą restrukturyzować działalność, pojawią się bankructwa słabszych podmiotów. Efekt ten będzie w naszej ocenie dominował nad powrotami do pracy osób przebywających na zasiłkach – komentowali dane ekonomiści ING Banku Śląskiego.
Ich koledzy z Banku Millennium podkreślali, że niezależnie od tego, czy zatrudnienie zmalało po przeliczeniu skróconego czasu pracy na pełne etaty, czy ze względu na zwolnienia, świadczy to o jednym: popyt na pracę w wyniku pandemii jest mniejszy.
– Odzwierciedla to także wyhamowanie wzrostu przeciętnego wynagrodzenia. W kwietniu był on najwolniejszy od niemal 6 lat. Również dane o wynagrodzeniach mogą znajdować się pod wpływem zmniejszenia wymiaru pracy – napisali w raporcie.
Polski Instytut Ekonomiczny opublikował wczoraj badania, z których wynika, że w maju wyraźnie zmalał odsetek firm planujących dalszą redukcję zatrudnienia. Teraz zamierza to zrobić ok. 8 proc. pytanych, a w badaniu z końca marca deklarowało to 28 proc. przedsiębiorców. Zmniejszyła się też grupa tych, którzy chcą ciąć płace. Jeszcze w marcu obniżki wynagrodzeń deklarowała połowa ankietowanych, teraz jest to 21 proc. Choć, jak zauważa PIE, wśród małych firm odsetek ten wzrósł o 10 pkt proc., co wskazuje, że to one są najmniej odporne na kryzys.