Dla firm to poważny cios. Ze Wschodu pochodzi duża część ich pracowników.
W sobotę o północy na granicę ukraińsko-polską podjechał autobus z Ukraińcami, którzy jechali do pracy w naszym kraju. Wyszli z autobusu, żeby z walizkami przekroczyć granicę. Zostali cofnięci przez Straż Graniczną. – Wśród nich była opiekunka, która zajmuje się moim ojcem. Jest schorowany, po operacji biodra – opowiada nasz rozmówca, który mieszka w Wielkiej Brytanii, a jego ojciec jest w Polsce. Zdalnie szuka teraz opiekunki dla taty na cito. Są ogłoszenia od polskich pracowników, ale stawki są bardzo wysokie.
– Mamy kłopot. Zatrudniamy opiekunki dla osób starszych i część z nich wyjechała do rodziny i nie mogła wrócić, niektórym kończą się pozwolenia na pobyt – mówi przedstawicielka jednej z firm oferujących tego rodzaju usługi.
Paweł Kułaga, ekspert Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej i prezes Foreign Personnel Service przyznaje – napływ nowych pracowników ze Wschodu będzie mniejszy. – Miesięcznie ściągaliśmy około 500–700 osób. Problem w tym, że dziś po przekroczeniu granicy trzeba odbyć 14-dniową kwarantannę. To zniechęca cudzoziemców do przyjazdu. Ale to nie jedyny problem. Polskie konsulaty na Ukrainie wstrzymały wydawanie wiz. Taka sytuacja ma potrwać do kwietnia – mówi Paweł Kułaga.
Jednocześnie wielu pracowników ze Wschodu zdecydowało się wyjechać z Polski, w obawie przed koronawirusem. To głównie młode osoby, które nie tylko w naszym kraju pracowały, ale i uczyły się. Część wróciła do rodzin.
Jak mówi Andrzej Kubisiak, ekspert ds. rynku pracy z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, szacuje się, że w Polsce jest 1,2 do 1,5 mln pracowników ze Wschodu. Składki do ZUS płaci około 500 tys. osób, czyli niemal dwie trzecie nie ma stałego zatrudnienia. A także pozwolenia na pracę, więc do Polski nie wjadą. To często osoby, które świadczą usługi opiekuńcze. Ekspert podkreśla, że skala problemu będzie zależała od tego, na jak długo zostaną zamknięte granice. Już cierpi z tego powodu handel, ale i branża usługowa. Wkrótce deficyt pracowników odczuć może wiele zakładów produkcyjnych. 18 proc. firm w Polsce zatrudnia pracowników z Ukrainy, w tym aż 40 proc. dużych przedsiębiorstw. Potwierdzają to zresztą sami właściciele. – Mamy wielu pracowników, którzy wzięli wolne na dziecko w związku z zamknięciem szkół i przedszkoli albo poszli na zwolnienie w związku z trwającym sezonem grypowym. Rząd oczekuje zachowania ciągłości produkcji. Liczyliśmy, że uratują nas Ukraińcy. Może być jednak trudno. Szczególnie że niektórym kończy się właśnie zezwolenie na pracę – mówi kierownik jednej z fabryk spożywczych na Mazowszu, w której już teraz kilkanaście procent załogi to obywatele ze Wschodu.
Dlatego firma Personnel Service wspólnie z Pracodawcami RP wystosowała do władz postulat, by pracownikom z Ukrainy, którym wygaśnie lub wygasła wiza, automatycznie odnawiało się prawo do pobytu i pracy.
Jak wynika z informacji DGP, rząd pracuje nad takim nad rozwiązaniem. Ma się ono znaleźć w kolejnej ustawie koronawirusowej. Pozwolenia na pracę byłby przedłużane z automatu. Ale najważniejsza kwestia to oświadczenia wystawiane przez firmy cudzoziemcom, których planują zatrudnić – to na ich podstawie pracę w Polsce podejmuje gros obcokrajowców. Z rządu płyną oficjalne zapewnienia, że w ich przypadku dotychczasowe zasady pozostaną bez zmian. Imigranci zarobkowi, którzy chcą wjechać do Polski na tej podstawie, będą wpuszczani. Straż Graniczna ma im wręczać ulotki także w języku rosyjskim czy ukraińskim omawiające obostrzenia wynikające ze stanu epidemicznego. Chodzi m.in. o obowiązkową kwarantannę.