Spór o postęp bywa często odmalowywany jako starcie tych, którzy przyszłość witają z otwartymi ramionami, z tymi, którzy jutra panicznie się boją. Mam jednak wrażenie, że w prawdziwym życiu ten spór wygląda zupełnie inaczej.
Można to dobrze pokazać na przykładzie scysji o postęp technologiczny, która rozgrywa się właśnie na naszych oczach. Najnowsza jej odsłona dotyczy innowacji, które przynosi rozwój sztucznej inteligencji. Nie chodzi tu o SI rozumianą radykalnie – jako autonomiczny supermózg równy człowiekowi – lecz o takie rozwiązania, które np. umożliwiają przetwarzanie w czasie rzeczywistym ogromnych baz danych i wyciąganie z nich akurat tego, co jest nam potrzebne. Tak rozumiana sztuczna inteligencja nie jest już niczym egzotycznym, nie kojarzy się nawet z filmem science fiction o przejęciu kontroli nad światem przez zbuntowane roboty. To technologie w rodzaju coraz bardziej inteligentnych baz danych, zautomatyzowanej pomocy przy stawianiu diagnoz medycznych czy po prostu smartfonowych asystentów osobistych lepiej dopasowujących się do ludzkich potrzeb. Oczywiście każdy już wie, że wszystkie te technologie są pracooszczędne – to znaczy eliminują zapotrzebowanie na wiele zajęć wykonywanych dotąd przez żywych ludzi (np. personel administracyjny).
Jeszcze do niedawna, gdy podnoszona była kwestia znikania zawodów, ktoś od razu przypominał o poprzednich wielkich fazach automatyzacji. Na przykład o XVIII- i XIX-wiecznej mechanizacji rolnictwa, która była jedną z przyczyn przesuwania nadwyżek siły roboczej do miast, czy automatyzacji produkcji przemysłowej, której skutkiem było stworzenie wielu nowych zajęć w sektorze usługowo-administracyjno-kreatywnym. Ostatnio jednak coraz częściej słychać w tej dyskusji obawę, że tym razem będzie inaczej. Bo najnowsza fala automatyzacji odbywa się w warunkach bezprecedensowej potęgi paru dużych graczy. A oni są zdeterminowani, by pozjadać wszystkie owoce związane z doskonaleniem rozwiązań z dziedziny sztucznej inteligencji.
Takiego właśnie zdania są ekonomiści Daron Acemoglu i Pascual Restrepo. Opublikowali oni w marcu tekst „Automatyzacja i nowe zadania. Jak technologia zabija i ożywia ludzką pracę”. Ostrzegają w nim, jak wielkim zagrożeniem jest to, że prace nad nowymi zastosowaniami sztucznej inteligencji zostały w zasadzie zmonopolizowane przez największe globalne korporacje technologiczne, czyli Google,a, Amazona, Microsoft oraz Apple,a. Jednocześnie wszystkie te firmy swoją niesamowitą rentowność oparły właśnie na kulcie produktywności, czyli na modelu eliminacji ludzkiej pracy. Zwłaszcza tej mniej wykwalifikowanej. Trudno więc oczekiwać, by ci mistrzowie pracooszczędnej produktywności proponowali coś innego niż model, który przyniósł im powodzenie. Z drugiej strony zachodnie państwa (przynajmniej na razie) tak dalece wycofały się z zadania aktywnego sterowania trendami gospodarczymi, że płonne mogą się okazać nadzieje na skuteczną interwencję rządów i pchnięcie rewolucji technologicznej na jakieś nowe tory.
/>
Podobnie widzi to nowozelandzki etyk Nicholas Agar. Jego zdaniem obecny model jest nie tylko niebezpieczny. Ale i sprzeczny z... naszą naturą. Bo człowiek jest – powiada Agar – istotą towarzyską. Chce robić sensowne rzeczy z innymi ludźmi. Jeżeli świat, do którego zmierzamy, ma być miejscem owładniętym kultem produktywności, to jest jasne, że człowiecza aktywność nie będzie tam szczególnie wysoko ceniona. W końcu pierwszy lepszy robot może już dziś zastąpić większość z nas. Jeśli do tego zacznie myśleć, to po co być człowiekiem? Agar proponuje więc, by kontestować bożka produktywności. I próbować przywrócić ludzką i polityczną kontrolę nad procesem automatyzacji.
Tak, chcemy postępu, ale innego niż ten trwający dziś. To coraz częstszy przekaz krytyków technologicznej zmiany naszych czasów.
Jeżeli świat, do którego zmierzamy, ma być miejscem owładniętym kultem produktywności, to jest jasne, że człowiecza aktywność nie będzie tam szczególnie wysoko ceniona. W końcu pierwszy lepszy robot może już dziś zastąpić większość z nas w sporej części aktywności