- Spory o warunki pracy i płacy będą narastać, jeśli nie przyjmiemy planu długofalowego rozwoju ekonomiczno-społecznego. Powinien on gwarantować m.in. odpowiedni poziom minimalnej pensji i możliwość przechodzenia na emeryturę ze względu na staż - mówi w wywiadzie dla DGP Dorota Gardias, przewodnicząca Rady Dialogu Społecznego oraz Forum Związków Zawodowych.
Związek Nauczycielstwa Polskiego i Forum Związków Zawodowych mają podjąć decyzję w sprawie protestów nauczycieli. Będzie strajk?
Decyzja zostanie podjęta w najbliższym czasie. Przeprowadzone zostaną ostateczne rozmowy.
Jaką formę przyjmie ewentualny protest? W grę wchodzi formalny strajk, który będzie oznaczał zamknięcie szkół?
Metody protestu się zmieniają. Manifestacja nie jest już dziś formą nacisku tak skuteczną jak kilka lat temu. Decydenci siedzą w gabinetach, protestujący przemaszerują ulicami, a potem wyjadą z Warszawy. Z kolei przeprowadzenie formalnego strajku wiąże się z koniecznością uprzedniej realizacji procedury prowadzenia sporu zbiorowego. To wymaga czasu.
Masowe skorzystanie ze zwolnień lekarskich jest prostsze, i – jak wskazują ostatnie przykłady, np. policjantów – skuteczniejsze. Jest pani zwolenniczką takiej formy nacisku?
Jako związkowiec z wieloletnim doświadczeniem odpowiem tak: wszystko, co nie jest bezprawne, a jest skuteczne w obronie interesów pracownika, należy stosować. A w tym przypadku prawo nie jest łamane. Pracownicy korzystają ze zwolnień lekarskich, bo mają do tego prawo i przemawiają za tym powody zdrowotne. Każdy, kto choć trochę posmakował zawodu nauczyciela, pielęgniarki czy funkcjonariusza służb mundurowych, zrozumie, że po kilkunastu latach pracy czy służby w ogromnie trudnych warunkach skorzystanie ze zwolnienia lekarskiego nie jest niczym dziwnym. Zdrowie jest bezcenne.
Rząd znajdzie sposób na taką formę protestu. Na przykład dokładnie skontroluje lekarzy, którzy wystawiają zwolnienia?
A kto powiedział, że chodzenie na zwolnienia lekarskie jest formą protestu? Przychodzi moment pewnego przesilenia i trzeba to uszanować. Sytuacja, w której strona rządowa nie reaguje na problemy poszczególnych grup zawodowych, wyzwala dodatkową frustrację, poczucie ogromnej niesprawiedliwości, wzmaga wypalenie zawodowe.
W kolejce do protestów są już kolejne grupy?
Choćby pracownicy socjalni. Oni nierzadko zarabiają mniej, niż wynoszą zapomogi, jakie rozdysponowują w ramach pomocy społecznej. To zresztą symptomatyczne, że w ostatnim czasie protestują te grupy zawodowe, których pracodawcą jest państwo – nauczyciele, pielęgniarki, lekarze, służby mundurowe, pracownicy sądów. A przecież rząd dysponuje odpowiednimi instrumentami i instytucjami, które mogłyby zapobiegać sporom.
Gdyby w Radzie Dialogu Społecznego doszło do dyskusji związkowców z uprawnionym negocjatorem, który ma umocowanie do podejmowania decyzji z ramienia rządu – np. co do kwoty podwyżek – nie byłoby protestów. Mogłaby być to Beata Szydło, obecna wicepremier ds. społecznych, a wcześniej premier. Ma doświadczenie. Tymczasem dziś każdy minister negocjuje oddzielnie i w ostateczności, gdy zmusza go do tego protest. Jest RDS, Komitet Społeczny Rady Ministrów, zespoły ds. dialogu w każdym resorcie, a na koniec okazuje się, że pracownicy muszą wyjść na ulicę, żeby ktokolwiek poważnie negocjował z nimi poprawę warunków pracy i płacy.
Da się to zmienić? Właśnie objęła pani rotacyjną funkcję przewodniczącej RDS.
Priorytetem mojej kadencji jako przedstawicielki strony pracowniczej będzie podpisanie umowy społecznej z rządem w sprawie Europejskiego Filaru Praw Socjalnych (zaaprobowany w 2017 r. przez państwa UE zbiór zmian w prawie pracy, polityce społecznej i zabezpieczeniu socjalnym – red.). Ma on charakter rekomendacji, a nie twardych zobowiązań, więc trudno jest wyegzekwować kierunek zmian i reform, jaki jest w nim zawarty. A ukierunkowanie i przygotowanie zmian jest konieczne, bo wiadomo, że zbliża się spowolnienie gospodarcze. Możliwy jest kryzys. Koszt tego poprzedniego – z lat 2008–2009 – poniósł pracownik. Musimy być na to gotowi. Będę starać się, aby rząd, pracodawcy i związki zawodowe podpisali umowę społeczną, która określiłaby plan rozwoju ekonomiczno-społecznego Polski na lata.
Co miałaby przewidywać taka umowa?
Z mojej perspektywy główny punkt to gwarancja, że minimalna pensja będzie stanowić 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Będziemy też postulować m.in. podwyższenie kwoty wolnej od podatku, pełne odmrożenie odpisu na zakładowy fundusz socjalny oraz likwidację luki płacowej w wynagrodzeniach. Kobiety i mężczyźni zajmujący takie same stanowiska powinni otrzymywać taką samą pensję.
Umowa powinna też zakładać możliwość przejścia na emeryturę ze względu na staż pracy?
Tak, to będzie postulat strony związkowej. Oczywiście swoje propozycje przedstawiliby także pracodawcy i strona rządowa.
Jak chce pani przekonać tę ostatnią do zawarcia umowy społecznej? Rządy nie lubią długoterminowych zobowiązań, bo ktoś potem ich rozlicza.
Ona jest korzystna z punktu widzenia rozwoju Polski. A rząd jest po to, aby ten rozwój wspierać. Dziś każdy nowy minister ma swoją wizję reform. W rezultacie np. najpierw tworzymy gimnazja, potem je likwidujemy, piszemy kolejne podstawy programowe, a na koniec wszyscy się kłócą o nową listę lektur. Eksperci uważają, że system edukacji przeżywa kryzys, a pani minister Anna Zalewska jest z siebie zadowolona i twierdzi, że wszystko jest w porządku. Zaklinanie rzeczywistości. Podobnie jest z ochroną zdrowia – można ją tak zorganizować, aby nie było kolejek i problemów z pensjami. Mądre państwa z silnymi gospodarkami starają się załatwiać takie sprawy ponad podziałami politycznymi i wdrażają zmiany na podstawie długofalowych planów. Jeśli w Polsce wszystkie strony, także w kontekście politycznym, potrafiłyby porozumieć się co do głównych kierunków zmian w danym sektorze, to systemy oświaty lub ochrony zdrowia byłyby spójne. Każdy nowy minister w momencie obejmowania funkcji miałby punkt odniesienia i wiedziałby, co i jak ma realizować. Bez takiego porozumienia każdy rząd będzie musiał liczyć się z narastającymi protestami. Odpowiedzialna władza przyjęłaby umowę społeczną.
Jednak rząd lekceważąco traktuje RDS. Początkowo starał się, aby następczyni komisji trójstronnej nie podzieliła jej losu, ale już np. z danych za 2017 r. wynika, że 59 proc. projektów skierowano do RDS z naruszeniem terminów lub zasad konsultacji. Wiele ważnych propozycji zmian w ogóle do RDS nie trafiło.
Będziemy pracować nad projektem nowelizacji ustawy o RDS. Zbieram informacje od szefów poszczególnych zespołów problemowych Rady na temat problemów, jakie wyniknęły w trakcie dotychczasowych prac tych jednostek. Nie przewidzieliśmy, że tak wiele ważnych zmian dotyczących spraw gospodarczo-społecznych będzie przedstawianych w formie projektów poselskich, które nie podlegają konsultacjom w RDS. Nowelizacja mogłaby to zmienić. Również projekty prezydenckie i obywatelskie dotyczące omawianych zagadnień powinny trafiać do konsultacji w Radzie. Oczywiście proces legislacyjny – o ile poprze go rząd – może potrwać dość długo, więc wystąpiłam już o zmiany w regulaminie Sejmu, tak aby marszałek mógł kierować takie projekty do RDS. Prowadzę rozmowy w tej sprawie z Kancelarią Sejmu.
Co jeszcze może zawierać projekt nowelizacji?
Sądzę, że rotacyjne przewodnictwo w Radzie poszczególnych stron dialogu powinno trwać dwa lata, a nie jak obecnie rok. 12 miesięcy to czas zbyt krótki na przygotowanie i przeprowadzenie ważnych zmian. Będę też bardzo naciskać, aby RDS zajmowała się protestami pracowniczymi. Nowelizacja mogłaby przewidywać, że w niektórych przypadkach byłby to etap procedury rozwiązywania sporów zbiorowych. Przecież RDS to najlepsze forum do rozwiązywania takich konfliktów. Dla przykładu w przypadku strajku w LOT przynajmniej część prezydium Rady, w tym przedstawiciele strony rządowej, powinna móc wziąć udział w rozmowach obu stron sporu. Dziś trudno nam nawet zabrać głos w sprawie protestu w tak ważnej spółce, skoro nie znamy ani okoliczności konfliktu i dokumentów, ani przebiegu negocjacji prowadzonych w firmie. RDS może być skutecznym mediatorem.
Rada miałaby się angażować w każdy spór zbiorowy?
Sam mechanizm trzeba przeanalizować. Może podstawą do udziału Rady w rozwiązywaniu sporu powinna być prośba wystosowana przez jedną ze stron konfliktu. Dzięki takiej zmianie pracownicy doceniliby RDS jako instytucję potrzebną. A sama Rada wiedziałaby więcej o realnych bolączkach rynku pracy i mogłaby pracować nad systemowymi zmianami.
Trzeba przyznać, że partnerzy społeczni też do tej pory nie wykorzystują możliwości, jakie daje im ustawa o RDS. Nie skierowaliście np. ani jednego wniosku do Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie istotnego zagadnienia prawnego.
Sądzę, że najczęstszym powodem są problemy organizacyjne. Brakuje na to czasu, skoro kadencja przewodniczącego trwa rok. Jednocześnie zaplecze instytucjonalno-eksperckie Rady jest niewystarczające. W tym zakresie też powinny nastąpić zmiany.