W 2015 roku rząd Japonii wydał rozporządzenie, w którym namawiał uczelnie wyższe do likwidacji studiów humanistycznych i społecznych. W sumie 43 z 60 uniwersytetów odpowiedziało na nie pozytywnie. Cel miał być jeden: praktyczna edukacja, która napędzi jeszcze większy rozwój gospodarczy kraju.
Okazuje się jednak, że pogoń za nowoczesnością prowadzi firmy w ślepy zaułek. Skupiając się na doskonaleniu technicznym, zapomniały bowiem o tak podstawowych umiejętnościach swoich pracowników, jak umiejętność rozwiązywania konfliktów, komunikowanie się czy praca w grupie. Pod względem kompetencji cyfrowych kraje Europy Środkowo-Wschodniej doganiają Zachód, ale pomijanie umiejętności „humanistycznych” doprowadziło do tego, że 78 proc. firm nie może znaleźć pracownika, który wykaże się inicjatywą i samodzielnie rozwiąże problem. W zakresie umiejętności współpracy grupowej 53 proc. firm miało problem z zatrudnieniem odpowiednich osób. W regionie Europy Zachodniej kłopoty te zgłosiło 39 proc. ankietowanych przez PwC prezesów.
Zacznijmy od tego, że humanista to nie jest człowiek, który nie umie liczyć. - W potocznym rozumieniu, humanista to ktoś kogo nie interesują nauki ścisłe. Nie można jednak sprowadzać tego pojęcia tylko do osób, które nie rozumieją matematyki. Humanista to osoba ciekawa świata. Nie tylko jego historii czy języka, ale także procesów jakie w nim zachodzą – mówi Sebastian Adamkiewicz, członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych.
Zmieniający się rynek pracy coraz rzadziej premiuje konkretny zawód. Liczą się raczej umiejętności. To właśnie zwiększa szanse humanistów na rynku pracy. Próżno szukać ofert pracy na stanowisku „filozof”, ale już oferty dla osób, które umieją analitycznie myśleć jak najbardziej są. - Przekształcenia we współczesnym szkolnictwie wyższym spowodowały, że zaczęliśmy postrzegać uniwersytety jako miejsca, które dadzą nie tylko wiedzę, ale i zawód. Tymczasem kierunki humanistyczne nie dają konkretnego zawodu. Uczą natomiast kreatywności. Można powiedzieć, że humanista to swego rodzaju artysta, która nie tylko umie rozpoznawać potrzeby ludzi, ale również je kreować. I to jest jego siła na rynku pracy - mówi Adamkiewicz.
Przykłady? Chociażby corocznie aktualizowana lista „kompetencji przyszłości” opracowana przez Światowe Forum Ekonomiczne. Od lat niezmiennie w czołówce znajdują się te same: kompleksowe rozwiązywanie problemów, krytyczne myślenie, kreatywność, zarządzanie ludźmi, współpraca z innymi, inteligencja emocjonalna, podejmowanie decyzji i wnioskowanie. Wśród nich nie ma żadnych związanych z nowoczesnymi technologiami. Okazuje się bowiem, że technologiczni giganci projektując nowe rozwiązania świetnie dają sobie radę do momentu, w którym umiejętności cyfrowe wystarczają. Potem zaczynają się schody. Przykładem są chociażby boty, takie jak Siri. Celem koncernów jest uczynienie botów jak najbardziej „ludzkimi”. Niezbędni stają się więc humaniści.
W Polsce w 2011 roku Społeczna Akademia Nauk zaproponowała nowatorski program kształcenia na kierunku informatyka. Miał on uwzględniać ten społeczny wymiar kształcenia informatyków: „Specjaliści potrafiący rozmawiać z ludźmi, rozumiejący ich potrzeby i brak doświadczenia w obcowaniu z wyrafinowanymi rozwiązaniami technicznymi – czyli informatycy społeczni. Różnica pomiędzy tymi dwoma zawodami jest mniej więcej taka, jak pomiędzy projektantem wnętrza (stylistą) a wykonawcą (murarzem, tynkarzem czy płytkarzem). My chcemy profesjonalnie kształcić specjalistów w nowym zawodzie informatyka społecznego, zawodzie uwzględniającym oba przedstawione aspekty” – pisano w folderze uczelni.
Mit bezrobotnego i niepotrzebnego światu humanisty w 2015 roku obalili socjologowie z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Badacze wzięli pod lupę dane zbierane na przestrzeni 10 lat z Wojewódzkiego Urzędu Pracy. Najwięcej bezrobotnych w tym czasie było psychologów i kognitywistów. Nie było jednak wśród nich osób długotrwale bezrobotnych, a i ich liczba nie była aż tak duża – 3,4 proc. Co ciekawe, w urzędach pracy zaledwie 1,7 proc. osób z wyższym wykształceniem ukończyło filozofię. To tyle samo co bezrobotni absolwenci politechniki.
- Studia humanistyczne kończą często osoby, które nigdy nie powinny ich rozpoczynać. Umasowienie szkolnictwa wyższego, parcie na to, aby każdy miał tytuł magistra, który pozwoli im mieć lepszą pracę, doprowadziło do tego, że pojęcie „humanisty” uległo pewnemu wypaczeniu i spowodowało, że w powszechnym odbiorze humanista to ktoś gorszy, kto ma gorsze szanse na rynku pracy – podsumowuje Adamkiewicz.