Przez lata utarła się opinia stażysty czy praktykanta, który poza parzeniem kawy nie robi nic. Czy wymienione instrumenty nabywania umiejętności zawodowych są nimi tylko z nazwy? Rzeczywistość z reguły nie wygląda aż tak źle, ale niestety wiele zarzutów względem jakości staży i praktyk jest uzasadnionych. O tym, że np. staże, na które kierowani są bezrobotni przez urzędy pracy, są często fikcją, za którą kryje się zatrudnienie na czarno (czy inne nieprawidłowości) mówi się już od lat.
W tym momencie pojawia się jednak światełko w tunelu. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przygotowuje nową ustawę o rynku pracy, która ma być pozbawiona mankamentów obecnej ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy.
Wiceminister Stanisław Szwed zapowiedział ostatnio, że w ramach tej inicjatywy resort zreformuje przepisy o stażach tak, aby nie były one „maszynką do przerabiania pieniędzy i do wspierania cały czas tych samych pracodawców, którzy nie chcą zaoferować stażystom stałego zatrudnienia”.
Warto kibicować tym zmianom, ale i krytycznie przyglądać się pomysłom ministerstwa, bo wyeliminowanie nieprawidłowości i nadużyć wcale proste nie będzie. Trzeba uważać, by nie wylać dziecka z kąpielą.
Najprostszym sposobem zwalczania nieuczciwych praktyk może być przecież wprowadzenie mnóstwa obostrzeń i dodatkowych formalności, które spadną – nie inaczej – na rzetelnych przedsiębiorców. A formalności tych już dziś jest niemało. Od lat firmy utyskują na nadmiar biurokracji związanej z korzystaniem z usług urzędów pracy i przez to wiele z nich (zwłaszcza tych dużych) nie angażuje się we współpracę z pośredniakami. Małe i średnie popycha do tego kalkulacja korzyści finansowych z takiej współpracy (np. dofinansowanie czy refundacje kosztów). Duże podmioty np. zamiast bezrobotnego stażysty wolą wziąć praktykanta z rynku. Choć i tu nie jest zbyt różowo, o czym piszemy w części poświęconej praktykom absolwenckim.