Wielkie sieci obiecują, że przyjrzą się zarobkom oraz warunkom zatrudnienia w ich placówkach.
– Obiecano nam, że w ciągu dwóch miesięcy będą podwyżki oraz zwiększenie liczby pracowników – mówi Sebastian Barański ze związku działającego w Decathlonie. W Biedronce poproszono pracowników o informacje o tym, co i jak należy zmienić, by poprawić warunki pracy i płacy. Auchan zapewnia, że jest w stałym dialogu ze współpracownikami.
Związkowcy dają sieciom czas na wywiązanie się z obietnic, ale jeśli nic się nie zmieni, będą działać. – Będziemy kontynuować protest. Nie ustaliliśmy jednak terminu – wyjaśnia Piotr Adamczak, przewodniczący Solidarności w Biedronce. Podobne decyzje zapadły w Decathlonie i Auchan.
Kolejna akcja ma mieć jeszcze większy zasięg. Informacja o niej ma pojawić się z większym wyprzedzeniem, by mogło do niej przystąpić więcej sklepów. 2 maja protestowało ok. 2 tys. placówek, niemal cztery razy więcej niż przewidywano po ogłoszeniu inicjatywy pracowników Biedronki. – Akcję poparli także pracownicy lokalnych sklepików – wyjaśnia Alfred Bujara, przewodniczący Krajowego Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ „Solidarność”. Ale tylko kilkaset obiektów wytrwało w proteście przez cały dzień. Jak informuje Piotr Adamczak, w supermarketach Biedronki na południu kraju straszono pracowników naganą, a nawet zwolnieniem za udział w proteście. – 2 maja pracownikom nakazano usunięcie ze sklepów ulotek informujących o proteście – dodaje Adamczak.
Podobnie było w sklepach Auchan w Częstochowie i Gdańsku. – Od rana wzywano nas do usuwania materiałów, które potwierdzały nasz udział w akcji. Spisywano też osoby, które na uniformie miały naklejkę z logo protestu – relacjonuje jeden z pracowników francuskiej sieci.
Sieci nie podsumowały jeszcze wpływu protestu na ich obroty. Wiadomo natomiast, że starały się, by był jak najmniejszy. Zadbano, by w protestujących sklepach był komplet pracowników. Biedronka deklaruje, że wszystkie jej placówki były otwarte i nie odnotowano większych utrudnień w zakupach. Związkowcy twierdzą, że do dziś w wielu sklepach zalega nierozładowany towar.