Hejt w sieci to poważny problem społeczny i trzeba docenić próbę wprowadzenia rozwiązań prawnych ułatwiających sytuację ofiar hejterów. Niestety założenia nowej ustawy antyhejterskiej przedstawione przez Polskę 2050 Szymona Hołowni nie odpowiedzą skutecznie na problem hejtu.

W płaszczyźnie technicznej trudno się oprzeć wrażeniu, że parlamentarna inicjatywa poszukuje narzędzi do walki z tym problemem pośród tych najmniej efektywnych, tj. w możliwościach zabezpieczenia przez administratora portalu adresu IP hejtera. Propozycja ta nie zwiększy drastycznie skuteczności walki z hejtem. Dzisiaj łatwo jest ukryć swoje IP (przy wykorzystaniu darmowego lub komercyjnego rozwiązania VPN) lub po prostu korzystać z internetu w miejscu, które nie jest z nami związane, lub przy wykorzystaniu sieci publicznych.

Proponowane rozwiązania budzą też wątpliwości w płaszczyźnie prawnej. Narzędzia prawne do zabezpieczania adresów IP istnieją już teraz. O ich bezskuteczności (z omówionych wyżej przyczyn) notorycznie przekonują się organy ścigania, które często są przez dostawców internetowych odsyłane z kwitkiem. W tym kontekście zaangażowanie w tę procedurę i tak już niewydolnych sądów nie wydaje się najszczęśliwszym rozwiązaniem, skoro koniec końców skutek pozostanie niemal identyczny.

Skuteczniejszą metodą walki z efektami mowy nienawiści pozostaje sprawna moderacja treści internetowych (obowiązek nałożony już na dostawców usług internetowych przez unijny akt o usługach cyfrowych). Przy kierowaniu ostrza prawnego przeciwko samemu sprawcy na gruncie prawa krajowego już teraz dysponujemy przepisami, które pozwalają ścigać hejt (zarówno karnie, jak i cywilnie). Ofiary mają możliwość oskarżenia hejtera o znieważenie lub zniesławienie, przedsiębiorcy mogą dochodzić swoich roszczeń np. na podstawie przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, a dodatkowo każdy ma możliwość domagania się ochrony dóbr osobistych.

Analizowana propozycja legislacyjna chce nałożyć obowiązki na administratorów stron internetowych. Celowe pozostawałoby rozważenie, czy taka aktywność polskiego ustawodawcy – w przypadku powodzenia przyszłego projektu ustawy – pozostawałaby zgodna z ustawodawstwem unijnym, w tym w szczególności ze wspomnianym już aktem o usługach cyfrowych (DSA). Regulacja DSA, mająca na celu „ucywilizowanie” internetu i uczynienie go środowiskiem bezpiecznym i budzącym zaufanie, nakłada już na pośredników internetowych całą przemyślaną siatkę obowiązków prawnych związanych z reakcją na treści nielegalne. Jednocześnie DSA zakazuje przyjmowania przez państwa członkowskie dodatkowych wymogów prawnych w odniesieniu do spraw objętych zakresem jego zastosowania. Sfera uregulowana w DSA jest więc poza zakresem kompetencji naszego krajowego parlamentu, co jednocześnie wpływa na ujednolicenie standardów prawnych w całej Unii Europejskiej i uniknięcie fragmentacji regulacji unijnego rynku wewnętrznego.

Dla zapewnienia skuteczniejszej ochrony ofiarom hejtu cenniejsze byłoby raczej doregulowanie znaczenia „treści nielegalnych”, które mają zwalczać pośrednicy internetowi na gruncie DSA, i próba objęcia nim również zjawiska hejtu. Przy konstruowaniu definicji treści nielegalnych i decyzji, czy treści hejterskie mieszczą się w tej kategorii, ustawodawstwo unijne odsyła bowiem właśnie do krajowych systemów prawnych państw członkowskich. Istnieje więc przestrzeń na krajową legislację w tym zakresie i z pewnością pozwoliłoby to na skuteczniejsze egzekwowanie już obowiązującej kompleksowej regulacji DSA również w kontekście zjawiska hejtu. Warto więc ewentualny tekst projektu ustawy antyhejterskiej skierować właśnie w ten obszar legislacyjny. ©℗

Trudno się oprzeć wrażeniu, że parlamentarna inicjatywa poszukuje narzędzi do walki z problemem pośród tych najmniej efektywnych