W ostatnim okresie w przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej informacji na temat przypuszczalnych działań, jakie większość rządowa zamierza podjąć wobec Trybunału Konstytucyjnego. Na szczególną uwagę zasługuje propozycja zmian w Konstytucji RP w tym zakresie.

Propozycję przeprowadzenia „prostej zmiany konstytucji” złożył 30 stycznia br. premier Donald Tusk, wskazując, że chodzi o to, aby „wszystkie strony politycznych konfliktów i wszystkie państwowe instytucje powiedziały: OK, tak, będziemy respektować, szanujemy tak wybrany Trybunał Konstytucyjny”, i dodając jednocześnie, że nowy kształt TK należy przegłosować większością, która zagwarantuje, że udział w nim będą miały „zarówno rządząca koalicja, jak i opozycja”. Miałoby to nastąpić poprzez ustanowienie zasady, że sędziów TK wybiera Sejm większością trzech piątych głosów. Celem takiego zabiegu – co warto wyeksponować – miałoby być to, aby wybory do TK były „uznawane przez wszystkich” oraz aby był on „szanowany i uznawany przez wszystkich bez wyjątku”.

Ponad podziałami

Propozycja takiej zmiany jest warta uwagi nie tylko dlatego, że składa ją premier rządu Rzeczypospolitej, ale także z innych powodów. Po pierwsze, jest to – jak się wydaje – pierwsza tak bardzo skonkretyzowana propozycja współpracy ponad podziałami między głównymi siłami politycznymi, co zakłada, że każdy z głównych antagonistów cofa się o krok ze swoich dotychczasowych pozycji. Musi to też oznaczać przywrócenie minimum wzajemnego zaufania i przypisanie dobrych intencji dotychczasowemu przeciwnikowi. A to z kolei, w razie powodzenia przedsięwzięcia, stwarza dobry klimat dla podobnych kroków w innych obszarach (CPK, obronność itd.).

Po drugie, pozwala to mieć nadzieję, że TK – zgodnie z założeniami przedstawionymi przez premiera – nie będzie „przez nikogo” kwestionowany. Po trzecie, sędziowie TK wybierani znaczącą większością głosów nie byliby, jeśli te propozycje zostałyby wdrożone, emanacją każdorazowej większości rządowej w Sejmie. Po czwarte, ewentualna współpraca głównych sił politycznych musiałaby się opierać na założeniu (chociażby tylko dorozumianym), że obie te siły partyjne przyczyniły się znacząco do obecnego stanu rzeczy. Jedna (PO), bo jako pierwsza wybrała pięciu sędziów TK „na zapas” (nie ulega wątpliwości, że w założeniu chodziło o całą piątkę sędziów, tylko układ terminów spowodował, że ostatecznie dotyczyło to jedynie dwóch sędziów TK), a druga (PiS), bo nie powściągnęła zapędów do retorsji i wybrała również piątkę sędziów TK (zamiast owej dwójki sędziów). Można byłoby więc powiedzieć, że politycy świadomi tego, że wspólnie nawarzyli piwa, postanowili też wspólnie je wypić.

By podsumować: propozycja ta zmusza do koncyliacji, i to na dwóch poziomach: przy dokonywaniu zmiany konstytucji – wszak do jej przeprowadzenia są konieczne dwie trzecie głosów w Sejmie i bezwzględna większość w Senacie, a więc w realizacji tego zamierzenia niezbędny jest udział opozycji parlamentarnej – oraz przy dokonywaniu wyboru sędziów TK większością trzech piątych głosów, co również nie mogłoby się odbyć bez udziału opozycji. Przy tej okazji warto zauważyć, że premier, stwierdzając zdroworozsądkowo, że udział w TK będą miały „zarówno rządząca koalicja, jak i opozycja”, przyznał, że politycy, kształtując skład osobowy tego organu, „mają w nim swój udział”. Innymi słowy, TK ma swoje oblicze polityczne (metapolityczne, światopoglądowe).

Pogłębianie konfliktu

Propozycja premiera zakłada więc nawiązanie z opozycją polityczną współpracy, poszukiwanie kompromisu i podejmowanie działań koncyliacyjnych przynajmniej w tym ograniczonym, trybunalskim zakresie. Z taką wizją działań pozostają jednak w sprzeczności inne możliwe i rozważane kroki większości rządowej wobec TK. Przede wszystkim chodzi tu o podjęcie próby odwoływania sędziów TK w drodze kolejnych uchwał Sejmu czy wręcz o kwestionowanie ich statusu ze względu na brak spełniania bardzo ogólnie sformułowanej w art. 194 ust.1 Konstytucji RP przesłanki wyboru sędziego TK, tj. „wyróżniania się wiedzą prawniczą” (tak R. Giertych). Tego typu działania bez wątpienia miałyby destrukcyjny charakter nie tylko dla samego TK, lecz także dla sceny politycznej (zaostrzałyby i tak już duży konflikt). Co więcej, nie realizowałyby wskazanych przez premiera założeń zmian w TK (przede wszystkim tego, aby wybór sędziów TK nie mógł być kwestionowany). Przecież wszyscy dotychczasowi sędziowie TK zostali wybrani przez Sejm RP (poprzednich kadencji) i zaprzysiężeni przez Prezydenta RP. Wybranie przez Sejm RP (obecnej kadencji) innych sędziów w miejsce tych odwołanych uchwałami w żadnym razie nie może doprowadzić do ich zaprzysiężenia. Skoro Prezydent RP dotychczas zaprzysiągł 15 sędziów TK, to chociażby z tego powodu musi przyjmować nieskuteczność uchwał Sejmu o ich odwołaniu i nie może zaprzysiąc kolejnych. Koalicja rządowa, wybierając taką drogę rozwiązania – w swoim przekonaniu – problemu z TK, musi zdawać sobie sprawę z nieuchronności sprzeciwu Prezydenta RP. Będzie to więc droga do pogłębienia konfliktu politycznego, a nie do jego ograniczania, do osłabiania pozycji TK, a nie do jej wzmacniania. Wszystko to będzie pozostawać w sprzeczności z przywoływanymi wyżej deklaracjami premiera, w tym tej, aby wybory do TK były „uznawane przez wszystkich”.©℗