Paraliż kolegiów sądów, które mogłyby się sprzeciwić odwołaniu prezesów – to jeden z pomysłów na szybkie dokonanie zmian na stanowiskach funkcyjnych w sądownictwie.
Dzisiejsi prezesi i wiceprezesi sądów to często osoby, które kojarzone są z tzw. obozem dobrej zmiany, który przez ostatnie osiem lat w sposób niemal autorytarny decydował o kwestiach personalnych w sądownictwie. Nawet jeśli jakiś prezes lub wiceprezes nie ma takich związków, to w procesie jego wyboru zazwyczaj nie brało udziału środowisko. Część sędziów oczekuje więc, że nowy minister sprawiedliwości dokona zmian także na stanowiskach funkcyjnych w sądach.
– To mógłby być pierwszy krok w procesie przywracania w sądach samorządności – uważa Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Operacja ta może jednak nie być łatwa do przeprowadzenia, gdyż prezesów i wiceprezesów sądów chroni zapisana w ustawie sześcio- lub czteroletnia kadencja. Szuka się więc furtek, które pozwoliłyby przeprowadzić ten proces szybciej.
Bez kolegium, bez opinii
W tym kontekście mówi się np. o doprowadzeniu do paraliżu kolegiów sądów. Istnieją bowiem obawy, że mogłyby one blokować ewentualny proces odwoływania prezesów i wiceprezesów. A to dlatego, że w ich skład wchodzą obecnie tylko prezesi sądów. Negatywna opinia takiego organu powoduje natomiast, że minister sprawiedliwości musi zapytać o to, czy może odwołać szefa sądu Krajowej Rady Sądownictwa.
– Obecna KRS nie jest jednak tym organem, o którym mowa w konstytucji – zaznacza Krystian Markiewicz.
Z przepisów wynika, że niewydanie opinii przez kolegium w ciągu 30 dni od przedstawienia przez MS zamiaru odwołania prezesa lub wiceprezesa nie stoi na przeszkodzie ich odwołaniu (patrz: grafika).
– Kolegia sądów składają się obecnie tylko z prezesów sądów. Jeżeli więc za jednym razem odwołano by wszystkich prezesów z danego okręgu czy apelacji, to de facto nie byłoby organu, który mógłby taką opinię sporządzić. W takiej sytuacji minister sprawiedliwości po upływie tych 30 dni będzie miał wolną rękę – tłumaczy Krystian Markiewicz. Dodaje, że nie jest to oficjalne stanowisko SSP „Iustitia”.
– To jest coś, co w moim przekonaniu wchodzi w grę, ale czy to się wydarzy, zależeć będzie tylko od nowego ministra sprawiedliwości. Ja nie jestem jego doradcą – zaznacza sędzia Markiewicz.
Brak racjonalności
Przedstawiony pomysł na dokonanie swego rodzaju czystki w sądach nie spotkał się z entuzjazmem ze strony konstytucjonalistów, z którymi rozmawialiśmy.
– Takie działanie stanowiłoby zaprzeczenie zasady racjonalnego ustawodawcy. Nie po to bowiem ustawodawca tworzył organ, żeby MS mógł doprowadzić do jego paraliżu poprzez jego depersonalizację. Poza tym, w skład kolegium sądu wchodzą prezesi sądów, więc aby doszło do jego depersonalizacji, uprzednio musieliby zostać odwołani z funkcji prezesa, a aby do tego doszło, niezbędne jest zasięgnięcie opinii kolegium sądu – podkreśla dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, dodając, że takie działanie byłoby swego rodzaju sztuczką, u której podstaw leży działanie niezgodne z prawem o ustroju sądów powszechnych (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 217 ze zm.).
– To byłby podobny kazus do tego, gdy w procesie karnym oskarżony o zabójstwo rodziców wnosi o uniewinnienie z tego powodu, że jest sierotą – uważa prawnik. I dodaje, że zna lepsze i niebudzące wątpliwości konstytucyjnych metody weryfikacji osób zajmujących obecnie stanowiska funkcyjne w sądach.
– Ustawa przewiduje, że można odwołać prezesa z powodu rażącego lub uporczywego niewywiązywania się z obowiązków służbowych. MS powinien więc ustalić obiektywne, czysto ilościowe kryteria, takie jak np. czas oczekiwania na orzeczenie w danym sądzie, procent uchylonych orzeczeń czy poziom rotacji pracowników administracyjnych, i na ich podstawie sprawdzić, w jaki sposób prezesi wywiązują się ze swoich obowiązków, a tych, którzy mają z tym problem, odwołać – tłumaczy dr hab. Jacek Zaleśny.
Zdecydowanym przeciwnikiem doprowadzania do paraliżu jednego z organów sądowych jest dr hab. Ryszard Piotrowski z UW.
– Takie działanie byłoby jawnym naruszeniem ustawy i nie miałoby nic wspólnego z praworządnością. Ustawa przewiduje konkretne sytuacje, w których prezes sądu może zostać odwołany. Jeżeli one nie występują, to nie można szukać jakichś furtek, które pozwoliłyby na dokonanie swego rodzaju czystki personalnej tylko po to, aby później móc obsadzić stanowiska zaufanymi ludźmi nowego ministra sprawiedliwości – zaznacza Piotrowski. I dodaje, że naprawianie bezprawia nie może polegać na działaniach niezgodnych z prawem. Ponadto, jak dodaje Ryszard Piotrowski, takie jednoczesne odwołanie wszystkich prezesów sądów prowadziłoby do jeszcze większego chaosu w sądownictwie, niż to ma miejsce obecnie.
Z kolei prof. Maciej Gutowski, adwokat, uważa, że ocena takiego sposobu odwoływania prezesów zależy m.in. od tego, jakie będą kolejne decyzje nowego ministra sprawiedliwości.
– Jeżeli bowiem kolejnym krokiem byłoby powołanie, po raz kolejny bez konsultacji ze środowiskiem sędziowskim, na prezesów zaufanych ludzi ministra, to byłbym temu przeciwny. Jednocześnie jednak nie możemy abstrahować od tego, że sądy zostały tak zabetonowane, że być może nie będzie innego wyjścia jak właśnie uciekanie się do tego rodzaju sztuczek – podkreśla prof. Gutowski. Jak bowiem dodaje, jeżeli po takim odwołaniu nowi prezesi zostaliby powołani w procesie, w którym brałoby udział środowisko (np. poprzez wskazanie przez zgromadzenie ogólne kandydatów, spośród których minister dokonywałby wyboru), to takie działanie mogłoby zostać nawet uznane za wykonanie wytycznych zawartych w orzeczeniach europejskich trybunałów.
– Te bowiem uznają, że główny problem w naszym kraju z praworządnością polega na tym, że politycy mają zbyt wiele możliwości ingerowania w sądownictwo. Gdyby więc MS próbowało w ten sposób przywrócić mechanizmy gwarantujące trójpodział władz, to moim zdaniem skorzystanie z furtki, którą zostawił ustawodawca, byłoby usprawiedliwione – kwituje prof. Gutowski. ©℗