- Nie mówię, że wiedza nie jest potrzebna. Po prostu zapominamy, że za nią powinny iść umiejętności i kompetencje. W przypadku prawników niezwykle istotne jest zarówno krytyczne, jak i kreatywne myślenie - uważa dr Karolina Kocemba, socjolożka prawa, Max Weber Fellow w European University Institute, badaczka w Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej.
Posłużę się tytułem jednego z naszych raportów: wspominam je jako „nużącą konieczność”. Moje doświadczenie studiowania nie odbiega znacząco od wyników badań. Pamiętam, że było zbyt dużo nauki pamięciowej, oparcie się przede wszystkim na wiedzy, czyli znajomości ustaw. Mało korzystało się ze źródeł wiedzy innych niż podręczniki prawnicze i kodeksy. Z drugiej strony byłam zaangażowana w działalność kół naukowych, co było niejako ucieczką od tej tytułowej nużącej konieczności i dla mnie koniecznym uzupełnieniem tego, czego zabrakło w programowej edukacji. Moim zdaniem rola kół naukowych czy organizacji studenckich jest trochę niedoceniana. To tam nauczyłam się zabierać głos, występować publicznie, analizować teksty naukowe i przede wszystkim krytycznie myśleć – to był jakby zupełnie nowy, inny świat. Co znaczy, że bez aktywności w kołach naukowych nie byłabym przygotowana do rozpoczęcia pracy akademickiej.
Naprawdę? Może to zależy od organizacji i od uczelni. Moje doświadczenie opiera się na kołach naukowych zajmujących się np. prawami człowieka czy filozofią prawa. Wiem też, że w Krakowie aktywnie działała sieć kół naukowych, która organizowała wiele wydarzeń i tworzyła swojego rodzaju wspólnotę.
Prawnicy zapomnieli, że konstytucja jest umową społeczną i należy nie tylko do nich, lecz także do społeczeństwa. Uczymy się nie tylko tekstu aktu prawnego, lecz także interpretacji, która jest przedstawiana w podręcznikach. Problem dotyczy tego, że konstytucja to akt żywy, którego znaczenie kształtuje się także społecznie.
Co w ogóle daje nam uczenie się na pamięć? W dobie internetu to po prostu nie ma sensu. Prawo jest ogólnie dostępne, nie znam też prawnika, który nie korzystałby z takich narzędzi jak Lex czy Legalis. Prawo bardzo często się zmienia. Większość z kodeksów, które kupisz na pierwszym roku, nie jest już aktualna po studiach. Nawet jeśli zapamiętasz te przepisy, to dla bezpieczeństwa swojego i klienta będziesz musiał jeszcze raz sprawdzić ich treść, czy na pewno się nie zmieniły. Kolejna kwestia to „prawda profesorska”, o której pisała prof. Łętowska. Często jest tak, że student może być przekonany o tylko jednej interpretacji prawa, którą przekazał mu profesor. W takiej sytuacji studenci nie muszą nawet myśleć, nie muszą rozumieć. Wystarczy, że zapamiętają fragmenty wykładu czy podręcznika.
Nie tylko. Jeśli brać pod uwagę wyniki badań, to główną wadą edukacji prawniczej w Polsce okazuje się to, że nie kształtuje ona umiejętności niezbędnych do pracy prawnika. Produktem może być prawnik, który będzie miał suchą wiedzę, ale który nie będzie dostatecznie samodzielny i krytyczny. Po takiej edukacji prawnik nie będzie miał bowiem kompetencji do działania na rzecz społeczeństwa obywatelskiego. Nie będzie także skłonny do podejmowania działań kreatywnych i innowacyjnych w praktyce prawniczej. Będzie to raczej osoba cechująca się podejściem formalistycznym, mająca fachową wiedzę, lecz nie umiejętności i kompetencje społeczne. Nie będzie wiedzieć, jak analizować tekst, jak zrobić odpowiedni research, jak prowadzić dyskusję. Takich absolwentów nie będzie wyróżniała refleksyjność, a raczej skłonność do podległości.
Po pierwsze, zgodnie z Polską Ramą Kwalifikacji absolwenci powinni być wyposażeni w odpowiednie: wiedzę, umiejętności i kompetencje społeczne. Dlatego każdy z sylabusów powinien zawierać te elementy. Nie mówię, że wiedza nie jest potrzebna – po prostu zapominamy, że za nią powinny iść umiejętności i kompetencje. W przypadku prawników niezwykle istotne jest zarówno krytyczne, jak i kreatywne myślenie. Także umiejętność wyjścia poza kwestie prawne. Badania jednak pokazują, że w polskiej edukacji prawniczej nacisk jest kładziony głównie na wiedzę. Jeśli wziąć pod uwagę sędziów – sama wiedza nie wystarczy, żeby np. przeprowadzić rozprawę i wydać odpowiedni wyrok. Niezależnie od tego, jaką ścieżkę zawodową wybierze absolwent prawa, bez kształtowania umiejętności nie będzie on przygotowany do rynku pracy. Będzie przygotowany do zdania testu na aplikację, a pamiętajmy, że rynek prawniczy też się zmienia.
Umiejętności tak, jednak jeśli chodzi o kancelarię, to zależy, na jakich nauczycieli trafisz. Sytuacja na aplikacji sędziowskiej wygląda już lepiej, co pokazują badania. Dzisiaj aplikacja nie jest już koniecznością, w Polsce siedziby ma wiele korporacji prawniczych i wielu studentów chciałoby pracować od razu po studiach. Tymczasem często nie są przygotowani do tego, żeby wykonywać swoją pracę na odpowiednim poziomie. A to może prowadzić do nadużyć ze strony kancelarii czy korporacji, które mogą nawet proponować darmowe staże, co – jak pokazują badania – zdarza się dosyć często – młodzi prawnicy bardzo mało zarabiają. Ich sytuację możemy określić jako prekaryjną.
Ja z kolei kilka lat temu widziałam informację, że trzeba było czasem nawet dopłacać do praktyk. Obecna edukacja prawnicza, która nie wykształca umiejętności, sprzyja takim patologiom.
W pracy prawnika szczególnie ważna jest wrażliwość społeczna. Dostać się na studia prawnicze (na uczelni publicznej) było stosunkowo ciężko, dlatego duża część przyszłych prawników może pochodzić z dobrych domów i dosyć hermetycznych, niezróżnicowanych klasowo środowisk. Przez to może nie znać problemów czy warunków życia ludzi spoza swojej bańki, a z takimi będzie mieć do czynienia podczas swojej pracy. Tymczasem studia tych problemów nie przybliżają i opierają się głównie na tekście prawnym. Przykładowo pytałam moich studentów piątego roku, ilu z nich było kiedyś w sądzie, i wielu z nich nie było ani razu. Po wizycie i zetknięciu się z prawdziwymi, często dość ciężkimi sprawami, spojrzenie na to, czego się uczą, na kontekst, mogłoby być nieco inne.
W starożytnym Rzymie publiczną przysięgę składało się przez podjęciem jedynie trzech zawodów: lekarza, kapłana i właśnie prawnika. Ich wsparcie dotyczyło podstawowych wymiarów ludzkiej egzystencji, dlatego oprócz wiedzy musieli cechować się wysokim poziomem moralności, co miało się przekładać na zaufanie do nich. Dzisiaj zawody prawnicze to zawody zaufania publicznego. Natomiast to zaufanie, jak pokazują badania, jest na dość niskim poziomie. Karol Muszyński i Jan Winczorek przeprowadzili bardzo ciekawe badania dostępu do usług prawniczych małych i średnich przedsiębiorców. Badani niechętnie z nich korzystali, bo prawnicy oferowali im cały pakiet usług, a nie rozwiązanie konkretnego problemu, który ich interesował. Wrażliwość to także umiejętność komunikacji, porozumienia się z drugim człowiekiem. Raporty Court Watch pokazują, jak ważna jest tego typu wrażliwość, jeśli chodzi o sędziów, np. w kwestii używania przez nich odpowiedniego języka. Stanisław Burdziej w swojej książce o sprawiedliwości proceduralnej pisze o tym, jak istotny jest wpływ prawidłowo przeprowadzonego procesu na poczucie sprawiedliwości. Jeśli osoba sądzona będzie czuła, że została wysłuchana i zrozumiana, to zupełnie inaczej podejdzie do wyroku, nawet jeśli przegra.
Adam Czarnota powtarza za Maksem Weberem, że systemy prawne civil law i common law wykształciły się ze względu na odmienną edukację prawniczą. Różnice w nauczaniu prawa utrzymują się w nich do dzisiaj. W krajach anglosaskich, a także w pewnym stopniu w Holandii czy w krajach skandynawskich, edukacja prawnicza jest oparta na dialogu studenta z wykładowcą. Studenci mają więcej głosu, większy nacisk kładzie się na tworzenie wspólnoty uniwersyteckiej. Zauważyłam to, prowadząc badania dotyczące interakcji w przestrzeniach wydziałów prawa. W krajach civil law jest podobnie jak w Polsce, dominują podawcze metody nauczania (np. wykład). Badając interakcje w budynku wydziału prawa w Brnie, miałam wrażenie, że mógłby identycznie działać w Polsce...
Wbrew pozorom naprawdę dużo. W swojej książce (która powinna się ukazać jeszcze w tym roku) piszę o koncepcji przestrzeni relacyjnej, która zakłada, że nie ma czegoś takiego jak przestrzeń, która istnieje poza procesami, które ją określają – to znaczy, że zakłada zależność przestrzeni od relacji, działania i obiektów. Nie można oczekiwać odseparowania przestrzeni od społeczeństwa, bo samo jej powstawanie jest związane z procesami społecznymi. Odnosi się to też do edukacji prawniczej. Badając interakcje w danej przestrzeni, możemy dostrzec, jak ona na nie wpływa i jak je czasami narzuca. Trudno np. o ożywioną dyskusję w sali wykładowej, która jest najpopularniejszą formą aranżacji przestrzeni na wydziałach prawa. Narzuca ona jednostronny kierunek komunikacji: od wykładowcy do studentów. Słuchacze nie widzą nawzajem swoich twarzy, patrzą tylko na wykładowcę, który zwraca się do nich ex cathedra. Podobnie korytarze, które na polskich wydziałach prawa przypominają... poczekalnie, takie jak u lekarza czy w urzędzie. Ich funkcją jest umożliwienie czekania, a nie dyskusja czy integracja uczestników, które mogłyby się przyczynić do budowania wspólnoty akademickiej. W skrócie – patrząc na interakcje w danej przestrzeni, jesteśmy w stanie zauważyć, jakie postawy są promowane w edukacji prawniczej i jak kształtuje się przyszłych prawników.
Absolutnie nie! To nie jest nawet kwestia nakładów pieniężnych. Czasami wystarczy odpowiednio zaaranżować istniejącą już przestrzeń, tak aby była ona różnorodna, pozwalała na prowadzenie zajęć różnymi metodami, a nie tylko wykładowo. Zamiast układu szkolnego czy kościelnego, z ławkami skierowanymi w stronę prowadzącego, można zrobić okrągły stół czy podkowę. Jeśli ławki będą lekkie lub będą miały doczepione kółka, prowadzący sami będą mogli dostosować przestrzeń do wybranej przez siebie metody. Z ostatniego raportu CLEST „Szkoła hierarchii: kompetencje dydaktyczne na przykładzie pracowników WPAE UWr” wynika, że prawie 70 proc. prowadzących preferuje okrągły stół i podkowę do prowadzenia zajęć. Preferencje są jednak zależne od wieku i stopnia naukowego, gdyż osoby po 50. roku życia przyznały, że preferują amfiteatr i podwyższenie dla prowadzącego. Trudno mówić o jednoznacznej tendencji, bo tylko czterech profesorów zwyczajnych wypełniło nasze ankiety.
Nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi. Być może to kwestia sprawdzania maili, a raczej jego braku. Być może małe zainteresowanie dydaktyką. Sama dydaktyka nie ma szczególnego wpływu na ich karierę.
One nie są obowiązkowe i najczęściej wypełniają je osoby, które mają przemyślenia co do dydaktyki, które bardzo lubią prowadzącego albo go nie znoszą. Dalej pojawia się pytanie, co wydziały robią z tymi ankietami. Jeśli są bardzo złe wyniki, to rzeczywiście są jakieś rozmowy z prowadzącymi. Ale czy dzieje się coś, jeśli wyniki są szczególnie dobre? Nic. Nie ma docenienia za dobrą dydaktykę. Aby poprawić jej jakość, konieczne byłoby powiązanie możliwości awansu z dobrą oceną dydaktyki, na którą składałyby się oceny studentów oraz specjalnie powołanej komisji. Dobra dydaktyka powinna zacząć być dla prowadzących istotna i opłacalna.
Na pewno mają przez to mniej czasu na dydaktykę. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że zazwyczaj jest to stanowisko naukowo-dydaktyczne, to oprócz dydaktyki taki pracownik musi robić research, pisać książki, artykuły, jeździć na konferencje itd. Do tego dochodzą zadania – nazwijmy je tak – administracyjne, czyli nawet odpisywanie na maile. Jeśli dołożymy do tego pracę na etacie, to na dydaktykę nie zostaje zbyt dużo czasu. Nie twierdzę, że zajęcia będą automatycznie źle prowadzone. Natomiast dużo prościej jest zrobić test, który sprawdzi maszyna, niż przeprowadzić egzaminy ustne czy zadać do napisania eseje i dać jeszcze do tego feedback. Obecnie pracownicy naukowo-dydaktyczni oraz doktoranci są rozliczani jedynie z osiągnięć naukowych, w związku z czym naturalne jest, że to na naukę kładą główny nacisk.
Nie chodzi nawet o same testy, a o przygotowanie psychologiczne. Z raportów CLEST wynika, że postawy są reprodukowane. Także nieodpowiednie traktowanie osób, które będą w hierarchii niżej. Jeśli student czy studentka zostaną nieodpowiednio potraktowani przez prowadzących, to jest duża szansa, że sami będą się tak w przyszłości zachowywać w stosunku do swoich studentów, pracowników, klientów czy osób sądzonych. Kolejna kwestia to samo zdrowie psychiczne, potencjalne traumy. Ostatnio obchodziliśmy nawet Dzień Walki z Depresją. Jak wskazujemy w raporcie „Nużąca konieczność”, ok. 60 proc. studentów stresuje się egzaminami, a ok. 30 proc. codziennymi zajęciami. Widziałam też kilka amerykańskich badań pokazujących, że zestresowani studenci sięgają po używki, co prowadzi do późniejszych uzależnień. Na prowadzących ciąży ogromna odpowiedzialność. Dlatego powinno być sprawdzane, czy powinni oni pracować z ludźmi.
Ale dlaczego? Jeśli to mają być dobrzy prawnicy, czyli osoby działające aktywnie w sferze publicznej, to muszą być traktowani podmiotowo. Nie nauczysz się postaw, czytając podręcznik. Ponadto jeśli studenci są aktywni na zajęciach, to się nie nudzą. Nie może być to również, jak pisał Czarnota, „harrypotterowska” wizja, w której prawo to wiedza tajemna, którą poznają studenci. To musi być wiedza, która kształtuje się w dyskusji, w obiegu myśli, a nie jest powtarzaniem w stresie tego, co jest w tekstach czy kodeksie.
To był wielki sprawdzian, który, niestety, nie wszyscy zdali. Zdarzało się nawet tak, że po prostu wysyłali studentom notatki w Wordzie. Prawo jest wciąż postrzegane jako tajemna wiedza dostępna jedynie nielicznym, natomiast posiadanie tej wiedzy jest traktowane jak władanie nadprzyrodzonymi mocami. Powinniśmy mówić o dostosowywaniu nauczania i źródeł wiedzy do zmieniającej się rzeczywistości, reagowaniu na nią, tym bardziej że w nauczaniu wykorzystuje się już Chat GPT, niedługo pewnie będzie można korzystać z AI. Studenci nie żyją zamknięci w jaskiniach, wielu z nich nie pamięta czasów bez internetu. Tymczasem polska edukacja prawnicza sprawia wrażenie, jakby go nawet nie wynaleziono. Korzystanie z dodatkowych, aktualnych źródeł wiedzy pozwala zakotwiczyć omawiany problem prawny w danym kontekście, dzięki czemu nie wydaje się on tak abstrakcyjny, może zostać znacznie lepiej zrozumiany i zapamiętany. Bez tego pojawiają się sytuacje, że sędziowie nie przewidują społecznych skutków danego orzeczenia. Kryzys konstytucyjny nie wziął się znikąd i nie chodzi o to, że prawnicy nie znają konstytucji na pamięć. Oni ją znają, ale po prostu nie zawsze próbują zrozumieć okoliczności społeczne, jakie towarzyszą zmianom w jej interpretacji.
Pamiętając, że to nie jest tak, że wykładowcy prawa są źli, trzeba ich cyklicznie szkolić z nowych możliwości, jeśli chodzi o nauczanie, wprowadzić też zebrania, dyskusje dotyczące dydaktyki. Ponadto należy powiązać ocenę dydaktyki z możliwością awansu na uczelni. To są dwie podstawowe kwestie, od których bym zaczęła. Co do szkół zawodowych – nie wiadomo, jak by się to przyjęło na rynku pracy i czy jest taka potrzeba. Ja bym raczej zmieniła proporcje i ograniczyła wykłady lub przeniosła je częściowo online – tak jak wygląda to na Harvardzie czy Yale – i postawiła na zajęcia w mniejszych grupach, prowadzone różnorodnymi metodami. Natomiast studia prawnicze mogłyby po prostu trwać krócej i być połączone z innymi kierunkami, np. z socjologią czy psychologią. To są niestety studia zamknięte na jakąkolwiek interdyscyplinarność. ©℗
Trudno o ożywioną dyskusję w sali wykładowej, która jest najpopularniejszą formą aranżacji przestrzeni na wydziałach prawa. Narzuca ona jednostronny kierunek komunikacji: od wykładowcy do studentów