Z nieznanych mi przyczyn nasze władze nie znoszą organizacji społecznych. I niezrozumiałych, ponieważ fundacje i stowarzyszenia zwykłych obywateli rozwiązują problemy, wobec których rząd rozkłada ręce. Bo nie ma woli politycznej, by się nimi na poważnie zająć, bo nie napędzają głosów w wyborach, bo nie ma pieniędzy, a są (zawsze są!) pilniejsze wydatki. Pewnie, że też wolałbym, żeby szpitale były wyposażone w najlepszy sprzęt z odprowadzanych przez nas składek (czytaj: podatków) na ubezpieczenie zdrowotne.

I żeby to państwo zagwarantowało finansowanie leczenia chorób rzadkich albo zagranicznych operacji, a jeszcze lepiej, żeby je wszystkie można było przeprowadzić na miejscu, oszczędzając przy tym na kosztach podróży np. do Stanów. I żeby nareszcie naprawdę zajęło się bezdomnością zwierząt, likwidując jej przyczyny, a nie tylko każąc samorządom podpisać jakąś umowę ze schroniskiem. A! I żeby były pieniądze na kulturę – nie tylko na narodowe instytucje, także na małe placówki w każdej dzielnicy. Listę życzeń i zażaleń proszę sobie uzupełnić o bliskie własnemu sercu sprawy, które państwo powinno ogarnąć, ale nie ogarnia.
Postanowiło jednak wziąć się za darowizny i zbiórki funduszy i uchwalić prawo, dzięki któremu dostanie do 20 proc. ze zrzutek. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Kaska się przyda, wiadomo, w budżecie nigdy za wiele, a przy okazji przypomni się tym całym NGO, gdzie ich miejsce. Taki będzie efekt ustawy, która nowelizuje prawo w zakresie spadków i darowizn. Nie żeby było w niej samo zło (tak na wypadek podejrzenia, że skrytykuję wszystko, co wprowadzi obecna większość). Świetnie, że zrewidowano wreszcie kwoty wolne od podatku od spadków i darowizn. Utrzymywanie ich na tym samym poziomie przez 20 lat to była przesada. Czekam wprawdzie na moment, w którym ten czy inny lider zakrzyknie na wiecu wyborczym (to już w tym roku, ale to na pewno przypadkowa koincydencja), że dzięki jego ugrupowaniu można więcej zostawić (albo dać) dzieciom. Ale dobrze, nawet gdyby była w tym polityczna kalkulacja, niech i tak będzie, skoro efekt korzystny dla obywateli. Tyle że to tylko w I grupie pokrewieństwa.
A co z darczyńcami niespokrewnionymi (czyli tą większością, która przejmuje się losem konkretnych, nieznanych sobie ludzi i zrzuca się na ich leczenie, na pomoc w trudnej sytuacji choćby po pożarze itp.)? Oddadzą procent państwu. Zbiorczy próg opodatkowania został ustalony na kwotę 54 180 zł. Podrzucę tylko jeden przykład, ile może kosztować leczenie. TVP Info na swojej stronie zachęca do wzięcia udziału w zbiórce dla trzyletniej Natalii, dla której ratunkiem może być operacja w Bostonie. Za 5 mln zł. Tak więc państwo, które nie potrafi zaoferować Natalii leczenia, z zebranej dla niej kwoty weźmie sobie działkę. No, może Natalii jeszcze się uda, bo przepisy mają wejść w życie w lipcu, ale od tego momentu nie będzie przebacz.
Jak to się ma do organizacji, które zbierają pieniądze na działalność (każda poważna działalność kosztuje i musi kosztować, pomoc za darmo nie istnieje jak darmowy obiad). Oczywiście one też zbierają w serwisach crowdfundingowych. Takie czasy, funduszy szuka się w internecie, a coraz rzadziej, chodząc z puszką po ulicach. Na Natalie potrzebujące nierefundowanego leczenia, na Azory bez domu, na wydanie raportu z aktywistycznego śledztwa w sprawie, która nie obeszła organów ścigania… Na wszystko. Cóż, teraz zapłacą. Najśmieszniej będzie, kiedy śledztwo będzie dotyczyć funkcjonowania państwa. Organy niewydolne, ale za to dofinansowane…
W połączeniu ze zmianami w PIT to będzie dla niektórych organizacji wyrok likwidacji.
Kiedy na początku pisałem, że nie znam przyczyn niechęci władz do III sektora, kłamałem. Znam, a przynajmniej się ich domyślam. Myślę, że są dwie: chroniczna pycha (my robimy wszystko najlepiej i mamy rację) i paniczny strach przed wypuszczeniem z ręki choćby jednego sznureczka rzeczywistości. Bo jak to, ktoś ma być od nas niezależny? Jeszcze się okaże, że umie lepiej.
No i się okazuje. I tego nasze władze zdzierżyć nie potrafią.©℗