I żeby to państwo zagwarantowało finansowanie leczenia chorób rzadkich albo zagranicznych operacji, a jeszcze lepiej, żeby je wszystkie można było przeprowadzić na miejscu, oszczędzając przy tym na kosztach podróży np. do Stanów. I żeby nareszcie naprawdę zajęło się bezdomnością zwierząt, likwidując jej przyczyny, a nie tylko każąc samorządom podpisać jakąś umowę ze schroniskiem. A! I żeby były pieniądze na kulturę – nie tylko na narodowe instytucje, także na małe placówki w każdej dzielnicy. Listę życzeń i zażaleń proszę sobie uzupełnić o bliskie własnemu sercu sprawy, które państwo powinno ogarnąć, ale nie ogarnia.
Postanowiło jednak wziąć się za darowizny i zbiórki funduszy i uchwalić prawo, dzięki któremu dostanie do 20 proc. ze zrzutek. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Kaska się przyda, wiadomo, w budżecie nigdy za wiele, a przy okazji przypomni się tym całym NGO, gdzie ich miejsce. Taki będzie efekt ustawy, która nowelizuje prawo w zakresie spadków i darowizn. Nie żeby było w niej samo zło (tak na wypadek podejrzenia, że skrytykuję wszystko, co wprowadzi obecna większość). Świetnie, że zrewidowano wreszcie kwoty wolne od podatku od spadków i darowizn. Utrzymywanie ich na tym samym poziomie przez 20 lat to była przesada. Czekam wprawdzie na moment, w którym ten czy inny lider zakrzyknie na wiecu wyborczym (to już w tym roku, ale to na pewno przypadkowa koincydencja), że dzięki jego ugrupowaniu można więcej zostawić (albo dać) dzieciom. Ale dobrze, nawet gdyby była w tym polityczna kalkulacja, niech i tak będzie, skoro efekt korzystny dla obywateli. Tyle że to tylko w I grupie pokrewieństwa.