Długo powstrzymywałem się od zabrania głosu, nie chcąc uczestniczyć w dyskusji, w której narzucona przez J. Daniluka narracja daleka była od merytorycznej. Po publikacji w DGP wywiadu „Nie ma sporu Daniluk–Matras. Tu chodzi o coś głębszego” z 27 września 2022 r. muszę jednak odnieść się do kilku spraw.

Personalne ataki na mnie to od dłuższego czasu metoda, po jaką sięga prezes Sądu Apelacyjnego w Lublinie Jerzy Daniluk, oceniając wyrok Sądu Najwyższego wydany 26 lipca 2022 r. w sprawie III KK 404/21. Przypomnę, w tym postępowaniu SN przeprowadził tzw. test z uchwały trzech izb SN, a następnie uchylił wyrok SA w Lublinie. Powodem było to, że zasiadający w składzie tego sądu J. Daniluk nie dawał – w tej sprawie – gwarancji niezawisłości i bezstronności. Długo powstrzymywałem się od zabrania głosu, nie chcąc uczestniczyć w dyskusji, w której narzucona przez J. Daniluka narracja daleka była od merytorycznej. Po publikacji w DGP wywiadu „Nie ma sporu Daniluk–Matras. Tu chodzi o coś głębszego” z 27 września 2022 r. muszę jednak odnieść się do kilku spraw. Po raz kolejny bowiem J. Daniluk, tym razem na łamach wysoko notowanego dziennika, podaje nieprawdę, zarzuca mi działanie z niskich pobudek i formułuje twierdzenia o powiązaniach politycznych, rodzinnych i towarzyskich jako przesłankach, którymi kierowałem się w czasie orzekania w sprawie III KK 404/21.
Po pierwsze cieszę się, że sędzia J. Daniluk wreszcie przyznał, iż nie było między nami żadnego konfliktu. Bez przerwy to podkreślałem w nawiązaniu do słów pani Małgorzaty Manowskiej, które padły w wywiadzie dla DGP („Tu nie chodzi o żadną praworządność”, 8 sierpnia 2022 r.). Tu znów przypomnienie dla czytelników: J. Daniluk wystąpił do I prezesa SN z żądaniem wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec mnie i pozostałych członków składu SN, zanim jeszcze zostało wydane orzeczenie. To w złożonym przez niego piśmie pojawiła się teza o konflikcie między mną a nim. Na podstawie tych twierdzeń J. Daniluka prokuratura złożyła wniosek o wyłączenie członków składu SN, a następnie I prezes zarzuciła mi publicznie, że powinienem się wyłączyć ze sprawy z uwagi na konflikt personalny. Teraz teza ta upada – szkoda, że tak późno. Wreszcie J. Daniluk przyznaje, że konfliktu nie było, bo przecież ze mną rozmawiał normalnie, nie kłócił się nigdy (!). Polecam ten fragment pani sędzi M. Manowskiej i Prokuraturze Krajowej, którzy tak łatwo formułują zarzuty braku bezstronności, opierając się na nieistniejącym konflikcie.
Więc o co chodzi w tym ataku personalnym? Podobno o coś głębszego. Nie wiem. Mogę tylko wnioskować, opierając się na lekturze wywiadu. Otóż chyba za szybko zrobiłem karierę, za szybko, oczywiście jak na standardy i patrzenie na kariery z punktu widzenia J. Daniluka. No cóż, patrzymy chyba przez pryzmat innych okoliczności. Panie prezesie, pan wie doskonale i chyba boli to jeszcze bardziej, że nikomu niczego nie zawdzięczam w mojej sędziowskiej drodze zawodowej – żadnej funkcji nie osiągnąłem przez znajomości. Odrzuciłem propozycję, by drugą kadencję pełnić funkcję prezesa Sądu Rejonowego w Puławach, tylko dlatego, aby normalnie orzekać (jako sędziego zawsze fascynowało mnie prawo karne, a zwłaszcza proces karny). I stanąłem do konkursu na sędziego SO w Lublinie w gronie chyba sześciu innych osób, nie jako prezes, tylko jako zwykły sędzia.
Kolejny zarzut – za szybko dostałem delegację do SA w Lublinie, a ta wówczas – według J. Daniluka – była podyktowana względami politycznymi. Moja kariera była zbyt błyskawiczna, co dla prezesa J. Daniluka da się wytłumaczyć tylko powiązaniami rodzinnymi i towarzyskimi z sędziami, którzy mnie delegowali (a teraz są odsuwani od stanowisk, dlatego staję po ich stronie). O takim wytłumaczeniu bym nie pomyślał, no ale każdy myśli pewnie według swoich wyobrażeń rzeczywistości.
Trochę zatem faktów. Orzekałem w SO w Lublinie w V wydziale odwoławczym od 1999 r. jako sędzia SO. Z prośbą o wyrażenie zgody na delegację – co było wówczas zwyczajem w środowisku sędziowskim – wystąpił do mnie ówczesny przewodniczący Wydziału Karnego SA w Lublinie i nie był to żaden z odwołanych z funkcji sędziów w latach 2016–2020. Z tego co pamiętam, wysoko oceniano moją działalność orzeczniczą w sądzie odwoławczym; w tym czasie prowadziłem także szkolenia dla aplikantów. Widocznie rokowałem dobrze, skoro delegację (zawsze z propozycją od SA) miałem kilkukrotną po sześć miesięcy, przerywaną (nie chciano, abym obciążał fundusz sądu dodatkiem z tytułu delegacji), a nominację do SA w Lublinie uzyskałem w 2004 r., mając 41 lat.
Nie wypada mi pisać o sobie, ale zarzuty są personalne i wymagają odniesienia się, zwłaszcza że są tak samo prawdziwe jak rzekomy konflikt między nami. Dalsze zatem fakty. Nie mam żadnych rodzinnych powiazań z sędziami z okręgu lubelskiego (jestem prawnikiem w pierwszym pokoleniu w mojej rodzinie), a towarzysko znam wielu sędziów. W tamtych czasach, panie prezesie J. Daniluk, nie załatwiano delegacji przez znajomości. Z tego co wiem, a przekazywali mi to świetni sędziowie SA w Lublinie, powodem mojej delegacji była tylko moja wiedza i ocena orzecznictwa. O delegację sam nigdy się nie starałem, a zatem nie jest prawdą, że trzeba było się na nią zgłosić. Delegację proponowano, a sędzia jedynie wyrażał zgodę lub nie (można to sprawdzić w rozmowach z sędziami SA).
Co do braku mojego dorobku, to znów J. Daniluk raczył pominąć niewygodne fakty, bo jednak kilka glos opublikowałem w tamtych latach i ten, skromny może, dorobek staram się powiększać do dziś. Na koniec tej części w ocenie J. Daniluka pewnie też za szybko awansowałem do SN (w 2008 r.; na delegacji byłem w 2007 r.), ale na to już naprawdę nic nie poradzę. Brałem udział w otwartym konkursie, gdzie na dwa miejsca było ośmiu kandydatów (w tym pracownicy naukowi z tytułami profesora).
Teraz czas na ustosunkowanie się do kilku uwag J. Daniluka odnoszących się do przeprowadzonego testu. Uwaga pierwsza. Test przeprowadził Sąd Najwyższy, a nie jednoosobowo J. Matras. Test oparty jest na kryteriach wskazanych w uzasadnieniu uchwały trzech izb SN. Po drugie nie będę się szerzej odnosił do tego, jak prezes J. Daniluk tłumaczy sobie brak poparcia środowiskowego w konkursie na stanowisko sędziego SA w Lublinie. Oczywistą nieprawdą jest, że miała na to wpływ ocena mediów zaprzyjaźnionych ze mną. Od 2008 r. nie miałem jakichkolwiek związków z mediami lokalnymi (rzecznikiem prasowym przestałem być chyba w 2006 r.), a to, iż oceny środowiska sędziowskiego (ponad 10 lat później – w 2019 r.) są ważne w teście, wynika chociażby z uzasadnienia uchwały trzech izb. Twierdzenie, że wynik tej oceny (opisany w uzasadnieniu) to wpływ mediów, umyka moim zmysłom. Może czytelnikom uda się je zrozumieć. Refleksję na temat zasadności oceny wizytatorów także pozostawiam czytelnikom. Szczegółowo opisaliśmy każdą sprawę, wykazaliśmy braki w opinii oraz opisaliśmy stopień wadliwości orzeczeń wydawanych przez sąd, w którym jako referent zasiadał J. Daniluk, a następnie zestawiliśmy to z wnioskami opinii wizytatorów (pomijam kwestię nieterminowości uzasadnień, także zbagatelizowaną przez wizytatorów). Niech każdy zapozna się z uzasadnieniem wyroku w sprawie III KK 404/21 i wyrobi sobie własne zdanie. Co do wyników stabilności w 2012 r., to przecież opisaliśmy, jakich okresów opinia wizytatorów dotyczyła, a ten 100-proc. wskaźnik uchyleń był wykazany w opinii wizytatorów, tylko że oni nie zbadali przyczyn wydania takiego orzeczenia; SN ich w tym zakresie wyręczył.
Na koniec dwie kwestie. Anonse prasowe i medialne przywołane w pierwszym fragmencie uzasadnienia orzeczenia SN nie stanowiły materiału dowodowego dla przeprowadzenia testu i nie miały znaczenia dla jego wyniku. Stanowiły one impuls do przeprowadzenia testu z urzędu; na kwestię tę (z urzędu) zwrócił SN uwagę przy wydaniu postanowienia w styczniu 2022 r., kiedy to w tej sprawie (III KK 404/21) zwrócono się o materiały do przeprowadzenia testu do KRS i SA w Lublinie. Test był przeprowadzany według czterech kryteriów (punkty od I do IV w uzasadnieniu) i to one prowadziły do oczywistego wniosku. Z tych powodów zamieszczanie artykułów prasowych w aktach sprawy było zbyteczne, albowiem nie był to materiał dowodowy, na podstawie którego dokonuje się ustaleń faktycznych (art. 410 k.p.k.).
Uwaga ostatnia. Stroną pozwaną w procesie o odszkodowanie w sprawie III KK 404/21 był prezes SO w Lublinie, a nie dyrektor SO w Lublinie; przełożonym służbowym prezesa SO w Lublinie jest zaś prezes SA w Lublinie. Trudno nie dostrzec powodów do wyłączenia w takim układzie. Czy to jest bzdura? Może dla prezesa J. Daniluka, dla SN – nie. Przywoływanie (w komunikacie zamieszczonym na stronie SA w Lublinie przez J. Daniluka) orzeczenia w rzekomo podobnej sprawie jako dowodu na to, że nie było powodu do wyłączenia sędziego, jest, delikatnie rzecz ujmując, nieporozumieniem albo niezrozumieniem zasadniczych różnic w układach faktycznych w obu sprawach. Wyrok ów (wyrok SN w sprawie V KK 105/06) nie dotyczył przecież sytuacji, gdy sędzią w sprawie jest bezpośredni przełożony (zwierzchnik) strony tego postępowania.
I już naprawdę na koniec. Niczego nie zarzucam prezesowi J. Danilukowi. SN stwierdził jedynie, że nie był sędzią bezstronnym i niezawisłym w sprawie III KK 404/21. Co jest podłością, niech ocenią, po analizie obu tych tekstów oraz uzasadnienia wyroku w sprawie III KK 404/21, czytelnicy.
I prezes SN zarzuciła mi publicznie, że powinienem się wyłączyć ze sprawy z uwagi na konflikt personalny. Teraz teza ta upada – szkoda, że tak późno. Wreszcie J. Daniluk przyznaje, że konfliktu nie było