- Sąd Najwyższy po prostu starał się znaleźć coś, żeby udowodnić na siłę, że sędzia Daniluk jest powiązany z władzą. W tym celu, i jest to ewenement na skalę światową, powołuje 20 czy 30 tytułów prasowych, które mają być na to dowodem - mówi Jerzy Daniluk, prezes Sądu Apelacyjnego w Lublinie, sędzia tego sądu.
Sąd Najwyższy wykonał wobec pana jako sędziego tzw. test niezawisłości i stwierdził, że nie daje pan gwarancji braku niezależności od władzy. Pana zdaniem ten test nie został przeprowadzony w sposób rzetelny?
Ja się na ten temat wypowiedziałem już w swoim wystąpieniu do ministra sprawiedliwości, w którym skierowałem wniosek o wniesienie skargi nadzwyczajnej od tego wyroku SN. I to nie był żaden test. Wówczas, tj. 26 lipca 2022 r., obowiązywały już przepisy prezydenckiej nowelizacji ustawy o SN, która dopiero wprowadziła instytucję testu niezawisłości. Tymczasem SN wybrał taką drogę, jaka była mu wygodna. Natomiast cała argumentacja przedstawiona w tym wyroku SN jest skandaliczna i z gruntu nierzetelna.
SN, uzasadniając swoje rozstrzygnięcie, wskazał na konkretne fakty z pana drogi zawodowej. Czy mógłby pan wskazać, które z nich były przedstawione w sposób nierzetelny? SN np. wskazuje, że pana kariera nabrała tempa dopiero po dojściu do władzy obecnej ekipy rządzącej, że wcześniej przez 22 lata był pan sędzią sądu okręgowego i ani razu nie był pan nawet na delegacji w sądzie apelacyjnym.
Moja kariera zawodowa jest pracą w sądach wszystkich szczebli, w zasadzie na wszystkich stanowiskach – od sądu rejonowego, poprzez sąd okręgowy, gdzie orzekałem zarówno w I, jak i II instancji. Obecnie to są już 34 lata przepracowane w sądownictwie. Jeśli zaś chodzi o delegację, jest ona udzielana osobie, która o nią wnioskuje. W poprzednim okresie, powiedzmy do 2015 r., sędzia zgłaszał się na delegację, musiał w jakiś sposób znaleźć akceptację prezesa i wówczas był poddawany mniejszej lub większej weryfikacji. Ja nigdy się o delegację do sądu apelacyjnego nie starałem. W związku z tym nikt w sądzie apelacyjnym takiej weryfikacji mojej pracy orzeczniczej nie poddawał. Tak więc twierdzenie, że sędzia, który ma 22 lata pracy w sądzie okręgowym najpierw w I instancji, gdzie sądzi się najpoważniejsze zbrodnie, takie jak udział w zorganizowanej grupie przestępczej czy zabójstwa, później w II instancji, gdzie trafiają sprawy odwoławcze, nie ma doświadczenia, jest nadużyciem. Dodam jeszcze, że w sądach rejonowych pracują setki sędziów z tytułami naukowymi, z bardzo bogatym dorobkiem naukowym, dydaktycznym, którzy nigdy nie starali się o awans do sądów wyższej instancji, bo po prostu nie są tym zainteresowani.
Stawiając tezę o braku delegacji, pan sędzia Jarosław Matras (przewodniczący i sprawozdawca w sprawie przed SN, w której przeprowadzono test niezawisłości – red.) bierze pod uwagę chyba własną karierę, gdzie jako nikomu nieznany, bez żadnego dorobku sędzia po nominacji na sędziego sądu okręgowego od razu został delegowany na cztery lata do sądu apelacyjnego i otrzymał nominację do tego sądu. A w tamtych czasach, dziś jest zupełnie inaczej, delegacja i nominacja nie był[DJ1] y w ogóle weryfikowane.[DJ2] Zatem można mówić, że to tamte poprzednie delegacje były podyktowane względami politycznymi, a brak takiej delegacji do sądu apelacyjnego nie jest żadnym miernikiem[DJ3] merytoryczności czy też jego braku. To [DJ4] jest manipulacja SN.
A brak poparcia pana kandydatury w środowisku sędziowskim?
Moja nominacja na wiceprezesa SA w Lublinie spotkała się z niezadowoleniem w środowisku, a to dlatego, że zastąpiłem na tym stanowisku osobę bardzo wpływową, zresztą kolegę pana sędziego [DJ5] Matrasa. I to zostało bardzo źle ocenione, również w środkach masowego przekazu. Chodzi tutaj o redakcje zaprzyjaźnione zarówno z byłym wiceprezesem SA w Lublinie, jak i z panem [DJ6] sędzią Matrasem. Tak jakby minister sprawiedliwości nie miał prawa kształtować swoich kadr według własnych wyobrażeń i oczekiwań.
SN twierdzi również, że oceny kwalifikacyjne pana pracy były mało rzetelne.
Prawda jest taka, że moją pracę oceniali nie sędziowie ze środowiska lubelskiego, ale dwóch sędziów wizytatorów wyznaczonych przez prezesa SA z Łodzi. Stało się tak, gdyż zwrócił się o to do prezesa łódzkiego sądu ówczesny prezes SA w Lublinie. Zrobił to, aby uniknąć zarzutu braku bezstronności. Sporządzona ocena kwalifikacyjna obejmowała dziewięć lat pracy sędziego Jerzego Daniluka, kiedy to normalnie obejmuje taka ocena trzy lata pracy. I na te dziewięć lat składała się praca w sądzie I instancji sądu okręgowego, praca w wydziale odwoławczym, pięć lat w Ministerstwie Sprawiedliwości i następnie powrót do sądu i znów praca w wydziale odwoławczym. I ta ocena została sporządzona przez sędziów sądów apelacji łódzkiej, których ja przecież na oczy nie widziałem, sędziów całkowicie bezstronnych. I ona jest bardzo dobra albo wybitna. I to się nie spodobało widać sędziemu Matrasowi. Bardzo dobra ocena kwalifikacyjna stała w kontrze do jego celów, trzeba więc było ją podważyć. A przecież każdą opinię da się podważyć przez osoby niekompetentne, do tego niepowołane. Od oceny kwalifikacyjnej może się odwołać sam zainteresowany, czyli w tym wypadku sędzia Daniluk. Natomiast nie może jej podważać SN, bo na straży niezależności i niezawisłości sądownictwa stoi Krajowa Rada Sądownictwa, a następnie prezydent, który później [DJ7] wieloaspektowo ocenia karierę sędziego. Tymczasem takiej oceny dokonał sędzia Matras, posługując się przy tym manipulacją.
Może pan podać jakieś konkretne przykłady na manipulację?
Pan sędzia Matras w uzasadnieniu pisze, że Daniluk w 2012 r. miał 100 proc. uchyleń. Tymczasem ja byłem delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości od 19[DJ8] września 2011 r. A to oznacza, że w 2011 r. orzekałem tylko do września. Natomiast przez sąd odwoławczy była oceniana tylko jedna sprawa z 2011 r. i było to w 2012 r., i to właśnie o tej sprawie pisze pan Matras. Więc pytam się, czy to nie jest manipulacja. Sędzia Matras, pisząc, że miałem w 2012 r. 100 proc. uchyleń, nie pisze już, że ja w tym roku nie orzekałem.
SN twierdzi również, że wizytatorzy w zbyt dużym stopniu oparli się na opinii, jaką wystawił panu resort sprawiedliwości.
To kolejny przykład manipulacji. Ja pracowałem w resorcie przez pięć lat. W tym czasie uczestniczyłem w procesach legislacyjnych, sporządzałem różnego rodzaju opinie prawne dla różnych postępowań, dla różnych celów. W tym okresie na czele resortu stało bodajże sześciu ministrów, poczynając od ministra Kwiatkowskiego, a kończąc na ministrze Ziobrze. I otrzymałem za tę pracę w MS ocenę bardzo dobrą albo wręcz wzorową. No ale trzeba było to zbagatelizować, pisząc, że byłem urzędnikiem w Ministerstwie Sprawiedliwości. Tymczasem nikomu nie przeszkadza to, że były wiceprezes SA w Lublinie również był w ministerstwie i pełnił tam funkcje dyrektora departamentu, zresztą za czasów barona SLD Grzegorza Kurczuka. I po zakończeniu pracy w ministerstwie bezpośrednio został sędzią sądu apelacyjnego. I taka osoba jest oceniana jako wybitny sędzia. To czysty relatywizm. I jest to symptomatyczne dla sędziego Matrasa.
Tak więc pana awans był czysto merytoryczny i nie miał nic wspólnego z pana powiązaniami z władzą?
SN po prostu starał się znaleźć coś, żeby udowodnić na siłę, że sędzia Daniluk jest powiązany z władzą. W tym celu, i jest to ewenement na skalę światową, powołuje 20 czy 30 tytułów prasowych, które mają być na to dowodem. Tymczasem prawda jest taka, że ja ówczesnego kierownictwa MS nie znałem. Nie wiem, skąd ja się znalazłem w portfolio pana ministra Ziobry i pana wiceministra Łukasza Piebiaka. Może z uwagi na swoją postawę życiową, zajmowanie pewnych stanowisk na zgromadzeniach itd. Moja pierwsza rozmowa z ministrem Piebiakiem odbyła się już po odwołaniu wiceprezesa Wójcika. Moje powołanie na stanowisko wiceprezesa SA w Lublinie nie miało nic wspólnego z żadnymi powiązaniami towarzyskimi. A SN na podstawie tytułów prasowych udowadnia, że sędzia Daniluk miał jakieś szczególne powiązania z władzą. To absurd, żeby SN miał za nic zasady postępowania karnego i zasady oceny i gromadzenia dowodów. Byłem w SN i przejrzałem akta. Żadnego artykułu prasowego nie ma dołączonego do akt. Tak więc pod pretekstem sprawy o zadośćuczynienie dokonano linczu na Daniluku za to, że się naraził środowisku lubelskich sędziów i przyjaciół pana sędziego Matrasa.
W wystąpieniach publicznych twierdzi pan, że SN przekroczył swoje kompetencje i bezprawnie wkroczył w prerogatywy prezydenckie, podważając pana status jako sędziego. W orzeczeniu SN nie ma jednak ani słowa odnoszącego się do tego statusu. Mowa jest tylko o tym, że w tej konkretnej sprawie nie może pan orzekać, gdyż nie daje pan gwarancji niezależności.
SN mówi: my nie wkraczamy w kompetencje prezydenta, niech sobie prezydent powołuje, kogo chce na sędziego. Ale to my powiemy, kto ma wotum, czyli kto ma prawo sądzić, a kto nie ma prawa sądzić. Jest to wyrafinowany sposób postępowania zmierzający do pozbawienia prezydenta jego prerogatyw. SN uznał, że w sprawie, którą prowadziłem, sąd był nienależycie obsadzony i z tego powodu stwierdził, że wystąpiła bezwzględna przyczyna odwoławcza i na tej podstawie uchylił wyrok. Tymczasem od 100 lat jest zdefiniowane, co należy rozumieć pod pojęciem nienależycie obsadzonego sądu. Nienależycie obsadzony sąd [DJ9] jest wtedy, gdy sąd został nieprawidłowo obsadzony pod względem ilościowym, czyli sądzi nie ta liczba sędziów, bądź jakościowym. To jest manipulacja SN, że tym nienależytym sądem może być sąd, który nie ma przymiotu niezależności.
Idąc tym tokiem rozumowania, to w sytuacji, gdy sprawę osądziłby sąd, w skład którego wszedłby sędzia mający np. powiązania ze stroną, należałoby również uznać, że nie mamy do czynienia z nienależycie obsadzonym sądem.
Przepisy k.p.k. przewidują wyłączenie sędziego z urzędu i wyłączenie, gdy istnieje podejrzenie co do bezstronności sędziego. I to się dzieje na wniosek. I w tej sprawie, którą ja prowadziłem, nikt takiego wniosku nie składał. A SN znalazł pretekst, wskazując, że w sprawie o zadośćuczynienie sądził prezes SA będący zwierzchnikiem prezesa sądu okręgowego[DJ10] . I w związku z tym istnieje niby jakieś powiązanie służbowe i że z tego powodu powinienem się z tej sprawy wyłączyć. I to jest ta przyczyna, którą SN znalazł. A jest to całkowita bzdura. To nie jest żadna zależność. Pan sędzia Matras orzekał już w podobnej sprawie i wówczas takiej zależności służbowej nie stwierdził. Bo prawda jest taka, że przy tego rodzaju rozumowaniu, jakie zaprezentował SN, wznowienia powinny nastąpić w setkach, o ile nie w tysiącach spraw.
Ponadto SN na pewno wie o tym, że sprawami finansowymi i gospodarczymi zajmują się w sądach dyrektorzy sądów, a nie prezesi. Co więcej, dyrektorzy nie podlegają w tej materii prezesom, tylko podlegają ministrowi sprawiedliwości.
Wspomniał pan, że po teście wykonanym przez SN skierował pan wystąpienie do ministra sprawiedliwości, w którym m.in. domaga się złożenia od tego wyroku skargi nadzwyczajnej. Nie uważa pan, że tym samym dał pan pretekst do formułowania kolejnych tez o pana powiązaniach z ministrem sprawiedliwości?
Ale dlaczego ktoś rozpatruje to moje pismo w takim kontekście? Jest art. 26 ust. 4 ustawy o Sądzie Najwyższym, który mówi, że w tego rodzaju sytuacji można wnieść skargę nadzwyczajną. W tej sprawie, którą SN wykorzystał, aby podważyć moją niezależność, nie jestem stroną, nie mam więc żadnej możliwości obrony. Daniluk nie może sam wnieść skargi nadzwyczajnej, choć dobra osobiste Daniluka w postaci godności osobistej zostały tym wyrokiem naruszone. Jedynym wyjściem było więc zwrócenie się do podmiotu, który ma prawo wnieść skargę nadzwyczajną. Chodzi o to, aby wykazać, że wyrok SN jest polityczny, nierzetelny, że jest tylko pretekstem, że jest oparty na tytułach prasowych itd.
Mówiąc o wyroku SN, bardzo często wymienia pan jednego z członków składu orzekającego sędziego Jarosława Matrasa. Powszechnie mówi się o konflikcie między panami.
Konflikt to może złe określenie. Kariera sędziego Jarosława Matrasa nie jest transparentna. Po roku sądzenia w SO, a ja wówczas byłem już w SO i nawet go nie kojarzyłem, zostaje delegowany do SA w Lublinie. Nikomu nieznany sędzia, bez żadnego dorobku, bez żadnego autorytetu, zostaje delegowany na cztery lata do sądu apelacyjnego i w tym sądzie robi karierę. Znam sędziów z apelacji lubelskiej,[DJ11] którzy są wybitnymi prawnikami, a[DJ12] takiej[DJ13] błyskawicznej kariery jak pan sędzia Matras nie zrobili. Sędzia Matras jest powiązany rodzinnie, towarzysko z sędziami, którzy go delegowali, którzy go promowali do SA. I teraz, kiedy oni są odsuwani od stanowisk, on po prostu bierze ich stronę. I stąd wynika to orzeczenie dotyczące mojej osoby. I niech sędzia Matras nie udaje, że tak nie jest.
Sędzia Matras twierdzi, że między panami żadnego konfliktu nie ma.
Ja z sędzią Matrasem nigdy się nie kłóciłem, normalnie z nim rozmawiałem. Także tu nie ma sporu Daniluk–Matras. Tu chodzi o coś głębszego. Pan sędzia Matras zastanawia się, czy Daniluk poda mu rękę. Dopuścić się najgorszej podłości w stosunku do sędziego, zarzucając mu brak bezstronności, i myśleć, że ten sędzia poda mu rękę, to jest to nie na miejscu. To świadczy tylko po prostu o nim jako o człowieku, do czego może się posunąć. Daniluk jest tylko środkiem do osiągnięcia konkretnego politycznego celu.
Sędzia Matras twierdzi przewrotnie, że jemu chodzi tylko o prawo. Ale jemu nie chodzi o prawo. Tu chodzi o jego powiązania rodzinne, towarzyskie i polityczne w środowisku lubelskim. Tak więc niech on nie udaje, że jest taki czysty, że robi to wyłącznie z uwagi na prawo i jakieś wyższe wartości. To nieprawda.
Używa pan mocnych słów w stosunku do pana sędziego Matrasa. Czy pan sugeruje, że sędzia Matras w sposób nieuczciwy doszedł do stanowiska sędziego SN?
Ja mówię tylko tak, jak było. Ja bym tego nie ruszał, ale sędzia Matras zarzuca mi, że ja po 22 latach pracy jako sędzia sądu okręgowego nie byłem delegowany do sądu apelacyjnego i przez ten pryzmat ocenia mój dorobek zawodowy. A przecież ja, jak już mówiłem, nigdy nie starałem się o delegację. A pan sędzia Matras niemal od razu z sądu rejonowego został delegowany do SA na cztery lata, kiedy tamten proces delegowania, jego transparentność pozostawiały wiele do życzenia. Nie było[DJ14] przecież uzasadnienia uchwały KRS, nie było możliwość zaskarżania tej decyzji i te przepisy zostały później uznane za niekonstytucyjne. A w takiej procedurze pan sędzia Matras był najpierw delegowany do SA, a później został sędzią tego sądu. Tak więc jakąś hipokryzją jest zarzucanie mi braku merytoryczności. Niech sędzia Matras popatrzy na własne cursus honorum. Tak więc, jeśli czepia się Daniluka, to ja mówię: popatrz na siebie człowieku. Nie mam sobie nic do zarzucenia, jestem czysty jak łza. Nic nigdy w życiu nieuczciwego nie zrobiłem. Jestem sędzią z krwi i kości, nikt mi nigdy w życiu nie zarzucił jakiejkolwiek zależności. Jestem po prostu sędzią, a to zobowiązuje. I zarzucanie mi czegoś takiego, co zarzuca mi sędzia Matras, jest podłością.