Wydany nieco ponad tydzień temu wyrok w sprawie Ewy Siedleckiej, dziennikarki „Polityki”, wywoływać może stan dysonansu poznawczego. Ostatecznie dziennikarka nie została pociągnięta do odpowiedzialności karnej za zniesławienie i zniewagę w związku z publikacjami dotyczącymi tzw. afery hejterskiej.

To wiadomość dobra. Zarazem nie została uniewinniona od sformułowanych przeciwko niej przez dwóch, uznających się za pokrzywdzonych sędziów, zarzutów, lecz uniknęła odpowiedzialności karnej ze względu na umorzenie postępowania z uwagi na znikomy stopień społecznej szkodliwości. To wiadomość bez wątpienia zła.
Zaskakująca decyzja
W sprawie zainicjowanej prywatnym aktem oskarżenia zasadniczo chodziło o dwie kwestie. Po pierwsze o zgodność z prawem działania dziennikarki, publikującej informacje o sprawie wywołującej społeczne zainteresowanie z uwagi na znaczenie opisywanych wydarzeń dla wymiaru sprawiedliwości. Innymi słowy potwierdzenie przez sąd orzekający o odpowiedzialności za przestępstwa zniewagi i zniesławienia, że publikacje opierały się na materiałach zgromadzonych zgodnie ze standardem rzetelności dziennikarskiej, zawierały informacje mieszczące się w granicach prawa do krytyki prasowej, dotyczyły spraw o istotnym znaczeniu i służyły obronie społecznie uzasadnionego interesu. Po wtóre o wynikający z powyższego oczywisty brak podstaw odpowiedzialności karnej dziennikarki. A więc uniewinnienie od przedstawionych w prywatnym akcie oskarżenia zarzutów.
Orzekający w sprawie sąd odwoławczy zobowiązany był do dokonania skrupulatnych i rzetelnych ocen, a w razie konieczności przeprowadzenia uzupełniającego postępowania dowodowego w celu weryfikacji przesłanek legalności zachowania dziennikarki. Uzupełniające postępowanie dowodowe wydawało się w tej sprawie wręcz oczywiste, jeśli tylko wziąć pod uwagę publiczne doniesienia dotyczące przebiegu afery hejterskiej oraz osób biorących w niej aktywny udział. Mają one znaczenie w perspektywie potwierdzenia prawdziwości twierdzeń zawartych w stanowiących podstawę zarzutów publikacjach oraz adekwatności przedstawionych w nich ocen.
Tymczasem rozpoznający apelację sąd zaskakująco stwierdził, iż przeprowadzanie wnioskowanych dowodów jest zbędne, ocenia bowiem stan na moment publikacji stanowiących podstawę zarzutów. Jakkolwiek potwierdził możliwość oparcia własnych tekstów redaktor E. Siedleckiej na materiałach opublikowanych przez innych dziennikarzy wcześniej, to zarazem uznał, iż w jakimś zakresie dopuściła się zachowania bezprawnego. A więc naruszyła standard dziennikarskiej rzetelności i obiektywizmu, godząc w dobre imię i cześć autorów aktu oskarżenia. Nie sposób bowiem inaczej interpretować podstawy rozstrzygnięcia. Sąd nie znalazł powodów do uniewinnienia, co oznaczałoby potwierdzenie przesłanek przewidzianych w art. 213 par. 2 kodeksu karnego, lecz brak przestępstwa ulokował w ocenie materialnej zawartości bezprawia przewidzianej w art. 1 par. 2 k.k. By sięgnąć do tej klauzuli, trzeba stwierdzić, że stanowiące podstawę oceny zachowanie jest bezprawne i wypełnia znamiona czynu zabronionego. Na płaszczyźnie odpowiedzialności karnej konsekwencje wynikające z tej oceny sąd odwoławczy złagodził, lecz nie w pełni wyeliminował, odwołując się do specyficznej i wyjątkowej klauzuli korygującej, odnoszącej się do tzw. materialnej zawartości przestępstwa. W ten sposób uznał, że zachowanie polegające na kwestionowanych publikacjach, choć niezgodne z prawem i spełniające znamiona czynu zabronionego, nie stanowi przestępstwa z uwagi na znikomą społeczną szkodliwość.
Różnica między tą podstawą a stwierdzeniem, że publikacje spełniały standard rzetelności, ujawnia się w treści orzeczenia. Zamiast uniewinnienia jest tylko umorzenie postępowania. Językowo, społecznie i prawnie to coś fundamentalnie innego niż uniewinnienie. To sprawia, iż konsekwencje tego wyroku dalekie są od jednoznaczności.
Efekt mrożący
Cieszy uwolnienie pani redaktor od odpowiedzialności karnej. W tej sprawie równie ważne było jednak to, co się tyczy dziennikarskiego warsztatu, a w konsekwencji granic prawa do prasowej krytyki. Tutaj orzeczenie smuci. Wynika z niego bowiem, że publikacje dotyczące udziału oskarżycieli prywatnych w aferze hejterskiej stanowiły jednak przekroczenie prawa, co w świetle powszechnej dostępnej wiedzy wydaje się zaskakujące. W tym zakresie cele oskarżycieli prywatnych zostały co najmniej w części zrealizowane. Osiągnięto tym samym efekt mrożący. Dostrzec to można w komentarzach oskarżycieli, którzy zapowiadają rozważenie wystąpienia o ochronę na drogę postępowania cywilnego. Z uwagi na precedensowy charakter tej sprawy, pierwszej dotyczącej odpowiedzialności karnej za tzw. aferę hejterską, wyrok może okazać się czynnikiem blokującym dziennikarskie działania. Odstąpienie od skazania opiera się bowiem na generalnej klauzuli, stosowanej przy stwierdzeniu, że cześć i dobre imię oskarżycieli prywatnych zostały jednak naruszone.
Niejednoznaczność przesłanek umorzenia musi powodować niepewność każdego, kto rozważał będzie publikacje dotyczące afery hejterskiej lub innych zdarzeń związanych z „reformą wymiaru sprawiedliwości”. Nie jest naszą rolą badanie, w jakim stopniu powyższe odpowiada rzetelnej prawnej ocenie publikacji stanowiących podstawę zarzutów, choć dalsze ujawniane informacje w złym świetle stawiają raczej uważających się za „pokrzywdzonych” w tej sprawie. Nie mamy jednak wątpliwości, że trudno je pogodzić z opartą na elementarnym standardzie wykładnią przepisów typizujących zarzucane przestępstwa oraz powszechnie dostępną wiedzą w sprawie afery hejterskiej.