Wobliczu ogromu cierpienia Ukraińców i tego, co spotyka ich ze strony Rosji, coraz częściej brakuje słów pozwalających opisać to, co dzieje się na naszych oczach. W przestrzeni publicznej zaczynają się więc pojawiać pojęcia zarezerwowane dla przypadków ściśle określonych przez prawo międzynarodowe.
Wobliczu ogromu cierpienia Ukraińców i tego, co spotyka ich ze strony Rosji, coraz częściej brakuje słów pozwalających opisać to, co dzieje się na naszych oczach. W przestrzeni publicznej zaczynają się więc pojawiać pojęcia zarezerwowane dla przypadków ściśle określonych przez prawo międzynarodowe.
Mowa o „ludobójstwie”, coraz częściej wykorzystywanym na użytek określenia rosyjskich zbrodni. Kilka dni temu w wypowiedzi dla PAP gen. Waldemar Skrzypczak nazwał tak ataki skierowane przeciwko ludności cywilnej, m.in. na szpital położniczy w Kijowie. Mało tego, 23 marca Sejm (przez aklamację) przyjął ‒ zresztą bardzo ważną ‒ uchwałę, w której jednak doszło do całkowitego pomieszania pojęć. Stanowczo potępiono w niej „akty długotrwałej przemocy, zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciw ludzkości, akty ludobójstwa, systemowe naruszenia praw człowieka oraz inne przestępne naruszenia prawa międzynarodowego, których dopuszczają się na terytorium suwerennej Ukrainy siły zbrojne Federacji Rosyjskiej wraz z sojusznikami na rozkaz dowódców wojskowych pod bezpośrednim zwierzchnictwem prezydenta Władimira Putina”.
Tymczasem pojęcie ludobójstwa w prawie międzynarodowym ujęto bardzo precyzyjnie. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że to najpoważniejsza zbrodnia, jakiej można się dopuścić, najsurowiej karana przez sądy. Jej definicję znajdziemy przede wszystkim w Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, uchwalonej już w 1948 r. Ludobójstwo można popełnić zarówno w czasie wojny, jak i pokoju. Konwencja wskazuje, że określamy tak czyny dokonane „w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych”. Za ludobójstwo w przeszłości zostały uznane m.in. zbrodnie w Rwandzie czy Srebrenicy.
Nie chciałabym, by ktokolwiek doszedł do wniosku, że próbuję umniejszać skalę okrucieństwa Rosjan. Absolutnie nie. Sądzę jednak, że powinniśmy używać pojęć jak najbardziej precyzyjnych. Choćby po to, by nikt nie mógł nam w przyszłości zarzucać nadużyć. Tym bardziej że nadużywanie określeń o dużym ciężarze gatunkowym sprawia, że stajemy się mniej wrażliwi, gdy stają się one rzeczywiście adekwatne do sytuacji. Słów prawidłowo opisujących dotychczasowe rosyjskie zbrodnie nie brakuje. I trzeba mieć nadzieję, że pojęcia ludobójstwa nigdy nie będziemy musieli w kontekście Ukrainy użyć. W tym ścisłym, prawnym sensie. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama