Kilka dni temu rząd przyjął projekt nowelizacji, której celem jest zwiększenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Dokument do poniedziałku rano nie został upubliczniony, oceniając propozycje trzeba się zatem opierać na deklaracjach premiera i komunikatach (często przybierających postać slajdów) Ministerstwa Infrastruktury.

Jak wynika z informacji resortu, jednym z pomysłów jest wymierzanie kierującym pojazdami mechanicznymi pod wpływem alkoholu kary do 30 dni aresztu oraz minimalnej grzywny 2,5 tys. zł (1,5 tys. zł, gdy chodzi o pojazd inny niż mechaniczny). To dość zaskakujące.
Po pierwsze, posłużenie się pojęciem „pod wpływem alkoholu” jest całkowicie niezrozumiałe. Stan „pod wpływem” można odnieść do każdej sytuacji, w której stężenie alkoholu we krwi przekracza 0,0 promila. W związku z tym należy się zastanowić, czy projekt nie idzie ku całkowitemu zniesieniu progu, który obecnie wynosi 0,2 promila. Należy żywić nadzieję, że nie. Można przypuszczać, że chodzi tutaj o stan po użyciu alkoholu.
Po drugie, ministerstwo planuje coś, co już obowiązuje. Mowa tutaj o karze aresztu. Taką samą karę przewiduje art. 87 par. 1 kodeksu wykroczeń, który penalizuje prowadzenie pojazdu mechanicznego w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym w stanie po użyciu alkoholu lub podobnie działającego środka. Wówczas sprawca podlega karze aresztu albo grzywny nie niższej niż 50 zł. Także kara aresztu – ale do 14 dni albo kara grzywny grozi za prowadzenie pojazdu innego niż mechaniczny (par. 2). Z kolei osoba znajdująca się w stanie nietrzeźwości (powyżej 0,5 promila) lub pod wpływem podobnie działającego środka, która prowadzi pojazd inny niż mechaniczny na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub w strefie ruchu, również podlega karze aresztu do 14 dni albo karze grzywny.
Przypomnieć należy, że pojazdami mechanicznymi są nie tylko samochody czy motocykle, ale także np. maszyny rolnicze i motorowery. Z kolei pojazd inny niż mechaniczny to przykładowo rower, deskorolka, pojazd zaprzęgowy czy wózek inwalidzki (ale tylko taki, który jest napędzany siłą ludzkich mięśni).
Oczywiście z porównania obowiązujących przepisów z informacjami zamieszczonymi 13 lipca br. na stronie Ministerstwa Infrastruktury wynika, że projektowane zmiany mają wprowadzić obligatoryjne orzeczenie kary aresztu oraz jednocześnie grzywny w wyżej wskazanych wysokościach. Pytanie, dlaczego resort kolejny raz zdaje się wchodzić w dyskrecjonalną swobodę sędziowską. Zdecydowanie ogranicza to indywidualizację kary.
Co w sytuacji, gdy osoba, która prowadziła pojazd w stanie po użyciu alkoholu, rzeczywiście nie miała świadomości, że posiada jeszcze zalegające resztki alkoholu w organizmie? Przy wykroczeniu jest to jak najbardziej możliwe. Obligatoryjnie wówczas musi pójść do aresztu na okres od 5 do 30 dni. Ustawodawca nie zważa tutaj nie tylko na możliwość utraty przez nią pracy, ale i ryzyko rodzinnej tragedii, gdy będzie chodzić np. o osobę samotnie wychowującą dzieci (w takich przypadku konieczna może być interwencja odpowiednich służb, np. pomocy społecznej).
Zresztą w kolejnym komunikacie – z 28 lipca 2021 r. – ustawodawca dostrzegł chyba swój błąd i zamienił słowo „oraz” na „albo”. Oby pozostało ono w ostatecznym dokumencie, by nie trzeba było kumulatywnie wymierzać najsurowszej kary – aresztu i jednocześnie grzywny.
Projekt przewiduje ponadto ograniczenie możliwości warunkowego zawieszenia wykonania kary pozbawienia wolności, gdy dana osoba prowadzi kolejny raz pojazd mechaniczny w stanie nietrzeźwości, i zwiększa sankcję od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności. Dziś samo ponowne prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości penalizowane jest od 3 miesięcy do 5 lat.
Resort chce także wyłączenia możliwości orzeczenia grzywny i kary ograniczenia wolności w sytuacji prowadzenia pojazdu mechanicznego w stanie nietrzeźwości po raz pierwszy, a ponadto zwiększenia kary pozbawienia wolności do lat 3 (obecnie są to 2 lata). Czy to rozsądne rozwiązanie? Ustawodawca tak naprawdę zmniejsza katalog kar przewidzianych za jazdę w stanie nietrzeźwości. A polskie prawo jest niejednokrotnie bardziej represyjne w stosunku do osób prowadzących pojazd mechaniczny w stanie nietrzeźwości lub po użyciu alkoholu niż to w innych krajach Europy Zachodniej. Zamiast zwiększać sankcje, należałoby tutaj – idąc za doświadczeniem krajów UE – położyć nacisk na działania informacyjne, edukacyjne i psychoedukacyjne.
Tu garść statystyk: w okresie 2011–2020 liczba wypadków drogowych w Polsce zmniejszyła się praktycznie dwukrotnie, z 40 065 w 2011 r. do 23 540 w 2020 r. To samo dotyczy liczby wypadków spowodowanych przez użytkowników dróg będących pod działaniem alkoholu (odpowiednio 4972 w 2011 r. i 2540 w 2020 r.). Nie jest to efekt pandemii koronawirusa, ale stała tendencja spadkowa – rok do roku. Dlaczego ministerstwo przywołuje tylko wyrywkowe dane świadczące o wysokiej liczbie popełnianych przestępstw przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji, a o tych statystykach milczy?
Kolejna propozycja – połączenia stawek OC z wykroczeniami drogowymi – wydaje się dobrym pomysłem. Ale diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Wyobraźmy sobie taką sytuację: kierowca po latach bezszkodowej jazdy powoduje drobną stłuczkę na parkingu, w której nikt nie ucierpiał. Jak długo dostęp do takiej informacji będą miały firmy ubezpieczeniowe? Rok, dwa lata, jeszcze dłużej? W tym ostatnim przypadku kierowca przez chwilę nieuwagi nie tylko jednorazowo straci zniżki, ale przez lata może być zmuszony płacić wyższe OC. W grę może też wchodzić kwestia podwójnego karania za to samo oraz wątpliwość, czy ubezpieczyciel powinien mieć dostęp do danych, gdy dojdzie do przedawnienia wykonania kary lub zatarcia skazania.
Jeden z kolejnych pomysłów Ministerstwa Infrastruktury przewiduje, że przy przekroczeniu dopuszczalnej prędkości o ponad 30 km/h sprawca otrzyma mandat nie mniejszy niż 1,5 tys. zł – niezależnie od tego, czy jechał w terenie zabudowanym, czy poza nim. Recydywa w ciągu 2 lat sprawi, że dolna granica podskoczy do 3 tys. zł. Skąd takie sumy? Społeczeństwu wmawia się, że tak jest w innych krajach Europy Zachodniej. To chybione argumenty.
Przykładowo w Niemczech od 28 kwietnia 2021 r. obowiązuje nowelizacja kodeksu drogowego. Przy przekroczeniu prędkości w terenie zabudowanym o ponad 30 km/h sprawca otrzymuje mandat 160 euro i 2 punkty karne, w terenie niezabudowanym przy takiej samej prędkości – 80 euro i 1 punkt karny. Oznacza to, że kierowcy w Polsce mają być karani zdecydowanie surowiej, a nie zapominajmy, że w naszym kraju nadal zarabia się znacznie mniej niż za zachodnią granicą.
A biorąc pod uwagę to, że punkty karne mają się zerować po upływie 2 lat i to od dnia zapłaty grzywny, w praktyce rządzący wszystkim nam zmniejszają o połowę dopuszczalną liczbę punktów: z 24 obecnie rocznie do 12. To kuriozum.
Podsumowując – za dużą częścią proponowanych zmian nie przemawiają żadne logiczne argumenty. To rodzi podejrzenie, że nie chodzi o rzeczywistą poprawę sytuacji, a jedynie o zademonstrowanie, iż rząd walczy z piratami drogowymi. A przy okazji o podreperowanie budżetu państwa.