Unia powróciła do porzuconej dwa i pół roku temu procedury w ramach art. 7. W tle tli się spór o mechanizm blokowania pieniędzy.

Wczoraj ministrowie spraw europejskich na posiedzeniu w Luksemburgu przeprowadzili czwarte wysłuchanie Polski w ramach procedury przewidzianej art. 7 europejskiego traktatu. Po dłuższej przerwie na tapetę wzięte zostały także Węgry. Oburzenie w wielu krajach wywołały zmiany w węgierskim prawie wobec pedofilów, które zakazuje „promowania homoseksualizmu” wśród dzieci. Kraje Beneluksu zainicjowały deklarację wzywającą Komisję Europejską do działania, w tym do zbadania możliwości pozwania Węgier do Trybunału Sprawiedliwości UE. Do zamknięcia tego numeru nie była znana ostateczna liczba, ale poprzeć deklarację miało ponad 10 innych krajów.

Chociaż art. 7 przewiduje dotkliwe sankcje łącznie z możliwością odebrania prawa głosu krajowi członkowskiemu, to wobec Polski procedura uruchomiona pod koniec 2017 r. zatrzymała się na etapie wysłuchań. Oznacza to tyle, że polski rząd musi tłumaczyć się ze zmian w sądownictwie przed innymi krajami członkowskimi. Wczoraj doszło do czwartego wysłuchania Polski. Trzy poprzednie zostały przeprowadzone w 2018 r.: w czerwcu, we wrześniu i w grudniu.
Dalszy krok to głosowanie. Do tej pory do niego nie doszło, bo nie było pewności, czy uda się zebrać poparcie czterech piątych krajów członkowskich. Taka większość jest wymagana, by stwierdzić poważne ryzyko naruszenia rządów prawa. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie uzyskanie jednomyślności, która jest konieczna do zawieszenia praw państwa, łącznie z prawem do głosowania. Na pewno przeciwko polskiemu rządowi nie zagłosuje premier Węgier Viktor Orbán. Sytuacja w Budapeszcie mogłaby zmienić się na niekorzyść Zjednoczonej Prawicy, gdyby w przyszłorocznych wyborach Fidesz Orbána przegrał z opozycyjnym blokiem.
Komisja Europejska wydaje się jednak bardziej przekonana do pomysłu głosowania. – Strona polska wskazuje, że dyskusja trwa od lat i nie przynosi żadnych rezultatów, więc zorganizujmy głosowanie. I albo będzie jednomyślność w sprawie ukarania Polski, albo nie, i powinno to oznaczać koniec rozmowy – mówił w wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita” komisarz sprawiedliwości Didier Reynders. W łagodniejszym tonie wypowiedziała się czeska komisarz Věra Jourová dla portalu Politico. Jak podkreśliła, Komisja Europejska nigdy nie będzie w stanie sama utrzymać rządów prawa w Europie, dlatego powinny się w to zaangażować kraje członkowskie oraz Parlament.
Procedura w ramach art. 7 straciła impet po wyborach europejskich w 2019 r. i wymianie władz w Brukseli. Ursula von der Leyen, przejmując stanowisko szefowej KE, teoretycznie nadała wyższą rangę praworządności, ustanawiając dwoje komisarzy w miejsce jednego. Zamiast Fransa Timmermansa kwestią rządów prawa zajęli się Věra Jourová i Didier Reynders. Artykuł 7 został jednak odłożony na bok – i to pomimo ambitnego podejścia Finlandii, która sprawowała przewodnictwo w Radzie UE w drugim półroczu 2019 r. Helsinki zaproponowały nawet nowe zasady przeprowadzania wysłuchań, ale okazja, by je wypróbować, nadarzyła się tylko raz, kiedy w grudniu 2019 r. omówiono w ramach procedury sytuację na Węgrzech. Potem, pomimo wielokrotnych apeli Parlamentu Europejskiego, który domagał się powrotu do art. 7, nastąpiła półtoraroczna przerwa. W zamian Komisja Europejska wyszła z propozycją dorocznego przeglądu stanu praworządności we wszystkich krajach członkowskich. Pierwszy taki raport został opublikowany przed rokiem. Potem ministrowie zajmowali się omawianiem wniosków dla kolejnych krajów.
Dlaczego Komisja Europejska powraca właśnie teraz do art. 7? Oficjalnie dlatego że sytuacja w Polsce i na Węgrzech uległa pogorszeniu. – Sprawy nie zmierzają w dobrym kierunku w obu krajach – mówiła wczoraj Jourová, która na marginesie posiedzenia rozmawiała z polskim ministrem Konradem Szymańskim. Brukselę niepokoją problemy związane z wyłonieniem następcy Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich. Ma też duże obawy związane z pytaniami dotyczącymi nadrzędności prawa UE, które zostały skierowane do Trybunału Konstytucyjnego. Autorem jednego z nich jest premier Mateusz Morawiecki, i to do niego wysłał pismo unijny komisarz do spraw sprawiedliwości Didier Reynders z apelem o wycofanie wniosku. W TK najbardziej zaawansowana jest jednak sprawa Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, która sama spytała, czy Trybunał Sprawiedliwości UE miał prawo zawiesić jej działalność. Bruksela przygląda się także tej sprawie, chociaż nie interweniowała, bo skarżącym jest organ sądowy, a nie polityczny. Trzeci wniosek w tej sprawie złożyła grupa posłów.
Komisja Europejska jest w niełatwym położeniu. Parlament Europejski zagroził jej skierowaniem skargi do TSUE i zarzucił bezczynność w sprawie mechanizmu warunkującego wypłaty z praworządnością. – Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem – mówi źródło w Brukseli. Z jednej strony przywódcy 27 stolic zobowiązali Komisję na szczycie w grudniu do wstrzymania się z uruchomieniem mechanizmu do czasu rozpatrzenia przez TSUE skargi złożonej przez Polskę i Węgry. W ocenie europarlamentu w ten sposób łamane są jednak przepisy samego rozporządzenia, zgodnie z którym mechanizm obowiązuje od 1 stycznia. Komisja, nie czekając na wyrok, wysłała do Parlamentu i Rady projekt wytycznych, w których dookreśliła zasady (czeka na ich opinie). Niewykluczone, że jeszcze przed wyrokiem uruchomi mechanizm praworządności, ale z ostatecznym zablokowaniem pieniędzy wstrzyma się do orzeczenia.
Brukselę niepokoją problemy związane z wyłonieniem następcy Adama Bodnara, rzecznika praw obywatelskich