Faceci wokół się snują co są już tacy / Że czego dotkną, zaraz zepsują. Wdomu czy wpracy / (…) Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: / Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?”. Nieodżałowany Wojciech Młynarski pisał te słowa za głębokiej komuny, ale końcowa fraza pomimo upływu 40 lat wciąż jest aktualna.
Faceci wokół się snują co są już tacy / Że czego dotkną, zaraz zepsują. Wdomu czy wpracy / (…) Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: / Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?”. Nieodżałowany Wojciech Młynarski pisał te słowa za głębokiej komuny, ale końcowa fraza pomimo upływu 40 lat wciąż jest aktualna.
Zadedykowałbym ten utwór ministrowi Andrzejowi Adamczykowi, znanemu powszechnie jako minister infrastruktury, i jego podwładnemu, powszechnie nieznanemu Konradowi Romikowi, sekretarzowi Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (KRBRD). Jakiś czas temu podczas drugiego exposé premier Morawiecki postawił przed nimi zadanie – wzmocnić bezpieczeństwo pieszego na przejściach. Smaczku tej sytuacji dodawało to, że kiedy w 2015 r. Sejm pracował nad podobnymi przepisami, akurat Andrzej Adamczyk jako członek komisji infrastruktury głośno przeciw takim zmianom protestował.
Adamczyk, zapytany o to przeze mnie podczas konferencji prasowej w ostatni piątek, tłumaczył, że wówczas jego sprzeciw był podyktowany niejasnością forsowanych regulacji. „Co było tego powodem – warto wrócić do protokołów z tamtego czasu. Wnioskodawca proponował udzielić pierwszeństwa pieszemu, który będzie miał zamiar wejścia na przejście. I nikt nie był w stanie powiedzieć, jak ten zamiar ostatecznie interpretować” – mówił minister.
Bądźmy precyzyjni, przepis, którego uchwalenia nie chciał poprzednio Andrzej Adamczyk, przyznawał pierwszeństwo „pieszemu oczekującemu na możliwość wejścia na przejście”. Nie wydaje mi się, żeby był on mniej jasny od wchodzącego właśnie w życie „pierwszeństwa dla pieszego wchodzącego”. Tak samo nie wiadomo, czy pieszy wchodzący to ten, co ma już jedną nogę na jezdni, czy daje dopiero krok na pasy, czy może zmierza w kierunku przejścia, a jeśli tak, w jakiej odległości od zebry jest wchodzącym – metr, półtora, dwa? Wszystkie argumenty przemawiające przeciwko tamtemu rozwiązaniu można spokojnie dziś powtórzyć w stosunku do tego nowego.
Natomiast warto iść za radą Adamczyka i zajrzeć do protokołów z ówczesnych prac Sejmu, choćby po to, by się przekonać, co stanowiło clue sprzeciwu resortu infrastruktury. „(…) W dziesięciu krajach ochrona pieszego rozpoczyna się w momencie zbliżania się do przejścia dla pieszych, jeżeli, co podkreślam, jeżeli sygnalizuje on zamiar przekroczenia jezdni” – tłumaczył bliski współpracownik Adamczyka, późniejszy wiceminister Jerzy Szmit.
Dlaczego zatem nowe przepisy nie zobowiązują pieszego do sygnalizowania kierowcom zamiaru przejścia, czego w 2015 r. chcieli posłowie PiS? Różnica pomiędzy starym stanem prawnym, w którym pieszy miał pierwszeństwo przed pojazdem dopiero w momencie, gdy znajduje się na pasach, a obecnym, w którym pierwszeństwo ma pieszy wchodzący, jest subtelna.
W dodatku Ministerstwo Infrastruktury dopiero cztery dni przed wejściem w życie nowych przepisów ogłosiło start szeroko zakrojonej kampanii społecznej, która ma wytłumaczyć zmiany kierowcom i pieszym! Na pytanie, dlaczego tak późno, Konrad Romik z KRBRD stwierdził, że kampania miała się rozpocząć przed 1 czerwca i tak się właśnie stało. Najgorsze są jednak przygotowane w ramach tej kampanii spoty. Scenki filmików, przygotowanych na potrzeby telewizji i internetu, w żaden sposób nie rozjaśniają wątpliwości co do nowych regulacji. Scenariusze oparte na ogólnym przesłaniu, że zawsze trzeba zachowywać szczególną ostrożność, nijak nie korespondują z nowelizacją. Jeśli tak ma wyglądać wydawanie 30 mln zł przeznaczonych na kampanię (25 mln z UE), to obawiam się, czy kiedyś nie trzeba będzie tych pieniędzy zwracać.
Z drugiej strony może to i lepiej, że spoty niczego nie tłumaczą. Bo jak minister Adamczyk z Konradem Romikiem wzięli się do tłumaczenia przepisów zakazujących używania telefonów i urządzeń elektronicznych podczas przejścia przez jezdnię, wyinterpretowali z nich coś, czego w nich nie ma – jak choćby obowiązek zdejmowania słuchawek przed wejściem na jezdnię. Tymczasem przepis zakazuje używania „elektroniki” „w sposób, który prowadzi do ograniczenia możliwości obserwacji sytuacji na jezdni, torowisku lub przejściu dla pieszych”.
Może niech zajmą się tym prawdziwi eksperci, bo rzetelna kampania informacyjna dotycząca praw i obowiązków kierowców oraz pieszych w związku z nowymi regulacjami jest niezbędna. Nie wystarczy zmienić prawo i liczyć na to, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki osiągniemy taki wynik jak na Litwie (40 proc. mniej zabitych na pasach po roku od zmiany przepisów). Przekonali się o tym Czesi, którzy po uchwaleniu rozwiązań wzmacniających pozycję pieszego odnotowali czterokrotny wzrost liczby ofiar. Wszystko przez skopaną kampanię, w wyniku której piesi myśleli, że mają bezwzględne pierwszeństwo przed autami. Jeszcze 13 lat po zmianach liczba zabitych na przejściach była trzy razy większa niż przed nimi. To nie są więc żarty.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama