- Sąd jest zobowiązany tak zarządzać czasem, by każda ze stron mogła się zapoznać z aktami. To przecież podstawowa zasada postępowania - mówi w rozmowie z DGP adwokat Agata Rewerska.

Opisaliśmy na łamach DGP sytuację, w której mimo zgody prokuratora na dostęp do akt postępowania przygotowawczego, Sąd Okręgowy Warszawa-Praga nie udostępnił ich obrońcom przed posiedzeniem aresztowym, ponieważ dokumenty czytali sędziowie. Sąd wydał następnie postanowienie o przedłużeniu tymczasowego aresztowania, a teraz twierdzi, że prawo do obrony nie zostało naruszone. Czy w pani ocenie również?
Uważam, że jak najbardziej doszło do naruszenia prawa do obrony, bo nie jesteśmy w stanie w żaden sposób polemizować z prokuratorem, jeżeli nie wiemy, jakie argumenty przedstawił. Tym bardziej że w Polsce we wszystkich procedurach w okresach międzyrozprawowych mamy postępowanie pisemne. W związku z tym nie może być tak, że pełnomocnik czy obrońca nie ma dostępu do akt przed posiedzeniem czy rozprawą.
Zastanawiam się, czy sąd nie wyciąga zbyt daleko idących wniosków z tego, że II instancja nie uchyliła postanowienia o przedłużeniu aresztu, choć w zażaleniu wskazano, że obrońcy zostali pozbawieni dostępu do akt. Z orzecznictwa wynika, że naruszenie art. 249a k.p.k. nie skutkuje automatycznie uchyleniem postanowienia o areszcie.
Oczywiście, że nie, bo instytucja uchylania postanowienia ma charakter kasatoryjny. Stwierdzenie błędów formalnych popełnionych przy wydaniu takiego postanowienia nie skutkuje z automatu jego skasowaniem i podlega weryfikacji, czy uchybienie było kardynalnym błędem. A moim zdaniem wszystkie błędy, które sprowadzają się do uniemożliwienia bądź ograniczenia prawa do obrony, są błędami kardynalnymi. Co to za proces, w którym możliwość obrony praw strony jest ograniczona kwestiami techniczno-administracyjnymi. Sąd jest zobowiązany tak zarządzać czasem, by każda ze stron mogła się zapoznać z aktami. To przecież podstawowa zasada postępowania.
Działanie sądu zapewne wynikało ze złej organizacji pracy lub, co tu dużo mówić, pewnego lekceważącego stosunku do pozostałych uczestników postępowania. Czy do pani również dochodzą sygnały świadczące o takiej nonszalancji?
Przykłady takiego nieodpowiedniego postępowania sądów można mnożyć. Dotyczą chociażby niehonorowania zbiegu terminów, nie mówiąc już o takich kwestiach jak choroba pełnomocnika, która też czasami bywa podawana w wątpliwość przez sądy. Takie rozluźnienie strony formalno-technicznej prowadzenia procesu jest bardzo niebezpieczne i wpływa na ocenę poprawności funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, pomimo tego, że w ogóle nie dotyczy kwestii merytorycznych.
Z czego wynikają nieporozumienia na linii sądy – pełnomocnicy i co należy zrobić, aby to zmienić?
Trzeba tu zaznaczyć, że wiele zależy od poszczególnych sędziów, którzy zarządzają swoim referatem. Są tacy, którzy całościowo podchodzą do kwestii procesu, czują się gospodarzami postępowania i dbają o każdy szczegół nawet w okresie międzyrozprawowym, a są tacy, którzy skupiają się tylko na aspekcie merytorycznym, nie przykładając odpowiedniej wagi do potrzeb uczestników postępowania. I tutaj jest ogromna rola pełnomocników, adwokatów i radców prawnych, którzy powinni zawracać na takie rzeczy uwagę i pokazywać, że po drugiej stronie stołu sędziowskiego są ludzie. Zwykli ludzie, którzy muszą do tego sądu przyjechać i dla których często jest to jedna, jedyna najważniejsza sprawa w życiu. A to się często wiąże z emocjami, stresem, których nie wolno bagatelizować. Dlatego że cały ten system wymiaru sprawiedliwości funkcjonuje wyłącznie dla tych ludzi. Potrzebujemy większej wrażliwości na drugiego człowieka i mamy prawo jej oczekiwać zarówno od sędziów, jak i pracowników sekretariatów. Pięć lat temu udało mi się doprowadzić do powstania w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie zespołu dobrych praktyk i rzetelnego procesu. Jest to platforma komunikacji pomiędzy sędziami a samorządem adwokackim i radcowskim. Prace tego zespołu są wsparciem dla tych środowisk i służą uwrażliwianiu na wzajemne potrzeby. Gdybyśmy mieli anglosaski system urzędu sędziego jako korony zawodu, to nie mielibyśmy problemów, bo każdy sędzia pamiętałby swoje doświadczenia z okresu, gdy sam stał pod salą. A skoro u nas sędziami zostają bardzo młode osoby, to niestety zdobywanie tego doświadczenia czasem odbywa się kosztem stron.
Rozmawiał Piotr Szymaniak