48 senatorów było za kandydaturą Piotra Wawrzyka na rzecznika praw obywatelskich. 51 było przeciwnych. Jeden się wstrzymał. Teraz duga wyliczanka: PiS ma w Senacie 48 reprezentantów, tak jak pozostałe frakcje, niezrzeszonych senatorów jest czterech.

Niezatwierdzenie wyboru dokonanego przez Sejm nie było więc czystą matematyką, ale się o nią ocierało. I to właśnie jest nasz problem – o tak ważnych z punktu widzenia każdego obywatela (nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy) nominacjach decyduje polityczna odmiana matematyki (liczenie szabel dostępnych od zaraz plus ewentualnie możliwych do pozyskania), a nie myślenie o merytorycznych skutkach takiego czy innego podniesienia ręki. Podobnie jak w przypadku obsady Trybunału Konstytucyjnego (i czym się to może skończyć, już wiemy).
Artykuł 209 ust. 3 konstytucji mówi m.in., że „Rzecznik Praw Obywatelskich nie może należeć do partii politycznej (…)”. Taki sam zakaz obowiązuje sędziów (art. 178 ust. 3). Oczywiste jak to, że nie trzeba należeć do jakiejkolwiek partii politycznej, by podzielać jej poglądy. I że niemal każdy dorosły człowiek jakieś poglądy ma. Co więc zrobić, by mieć gwarancję, że poglądy te nie będą się przekładać na sposób sprawowania urzędów? Najlepiej byłoby polegać na kryształowo – zakładamy – czystej uczciwości obejmujących je ludzi. I to się sprawdzało przez lata: partyjni, ale nie polityczni, nominaci odkładali (czasem ku zaskoczeniu obserwatorów) własne poglądy na bok. Tyle że już wiemy, że sprawdzać się przestało (patrz: TK). Zaufać naszym reprezentantom, czyli posłom i senatorom? Proszę wybaczyć, ale nieufności nauczyły mnie kolejne głosowania w Sejmie i Senacie z ostatnich dwóch kadencji, a i kilka z wcześniejszej. I wypowiedzi posłów i posłanek, że np. nieważne, co mówi konstytucja, ważne, co mówi partia (to akurat z byłej już posłanki, obecnie sędzi).
Łatwo o napomnienie: to nie matematyka, to demokracja. Niby tak, ale przypomnijmy podstawowy fakt. Stając po stronie obywatela, przed kim musi bronić go rzecznik jego praw? Czasem przed przedsiębiorcą, czasem przed samorządem (znowu: demokratycznie wybranym), ale najczęściej przed ustawodawcą i rządem. Tyle że to ten sam ustawodawca, który wyłonił rząd i – no właśnie – obsadził urząd rzecznika. Bez RPO władzy żyłoby się o wiele przyjemniej – czy lepiej, to inna sprawa. I właśnie dlatego z zasady funkcję tę powinien pełnić ktoś od tej władzy jak najdalszy! Podobnie powinno być z sędziami TK, którzy mają 10 marca stwierdzić, czy RPO może pełnić funkcję po upływie kadencji do czasu objęcia stanowiska przez jego następcę. TK jaki jest, każdy widzi. A następcy nie widać.