Właściciele największych serwisów społecznościowych stracą wyłączny wpływ na to, jakie treści są publikowane na ich platformach. Decyzję o przywróceniu danych informacji, które zostaną przez administrację portalu usunięte, podejmować będzie wybierana przez polityków Rada Wolności Słowa.

Za zlekceważenie jej decyzji grozić będą sankcje do 50 mln zł. To kluczowy element projektu ustawy o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych. Formalnie nadal nie został on opublikowany, ale wyciekł już z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Schemat postępowania w przypadkach usunięci treści lub profilu w mediach społecznościowych będzie taki, jak zaprezentowano go kilka tygodni temu na konferencji prasowej. Otóż gdy serwis zablokuje dostęp użytkownika do profilu, ten będzie mógł wnieść reklamację do usługodawcy. W razie odrzucenia reklamacji obywatel będzie mógł odwołać się w ciągu siedmiu dni do Rady Wolności Słowa. Nowy organ będzie miał siedem dni na rozstrzygnięcie: albo nakaże przywrócenie treści (serwis, który tego nie zrobi, będzie mógł zostać ukarany), albo stwierdzi, że decyzja przedsiębiorcy była właściwa. Wówczas skarżący obywatel będzie miał 30 dni na wniesienie skargi do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Co istotne, internetowym serwisem społecznościowym w rozumieniu ustawy będzie ten portal, z którego w Polsce korzysta co najmniej milion zarejestrowanych użytkowników.
Artykuł 4 projektu wskazuje, że Rada Wolności Słowa będzie organem administracji publicznej „stojącym na straży przestrzegania przez internetowe serwisy społecznościowe wolności do wyrażania poglądów, pozyskiwania informacji, rozpowszechniania informacji, wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych oraz wolności komunikowania się”. Zbigniew Ziobro jeszcze niedawno przekonywał, że będzie musiała być wybierana ponadpartyjnie ze względu na wymóg uzyskania poparcia przez 3/5 Sejmu. To jednak nieprawda. Faktycznie bowiem pięciu członków rady na 6-letnią kadencję wybierać ma większość kwalifikowana 3/5, ale gdy nie uda się politykom porozumieć, to w kolejnym głosowaniu wystarczy już większość zwykła. W efekcie koalicja rządząca będzie mogła wskazać wszystkich zasiadających w nowo powoływanym organie.
Eksperci formułują już wiele zastrzeżeń do projektu. Krzysztof Izdebski z Fundacji ePaństwo oraz Patryk Wachowiec z Forum Obywatelskiego Rozwoju we wspólnym stanowisku wskazują m.in., że projekt dotyczyć ma wprawdzie „internetowych serwisów społecznościowych”, które „umożliwiają udostępnianie przez użytkowników dowolnych treści innym użytkownikom lub ogółowi”, jednak taka definicja – zdaniem Izdebskiego i Wachowca – obejmuje w rzeczywistości wszystkie serwisy przewidujące np. możliwość skomentowania artykułu, tzw. księgi gości. Nie jest też jasne, czy treści udostępniane przez użytkowników mają mieć charakter trwały. Bo jeśli nie, to nic nie stoi na przeszkodzie stosowania przepisów projektu np. do czatów internetowych.
Eksperci spostrzegają też, że w postępowaniu przed radą stronami będą wyłącznie użytkownik, któremu ograniczono dostęp do treści lub profilu, oraz usługodawca. Warto zaś, by charakter strony przyznać także np. osobie, która była adresatem treści mogących mieć bezprawny charakter.
Ponadto projekt nakłada na usługodawców obowiązek przechowywania przez 12 miesięcy danych osobowych usługobiorców wraz z danymi charakteryzującymi sposób korzystania przez nich z usługi (w tym datę, godzinę i sekundę każdorazowego połączenia).
Rozwiązanie takie może budzić wątpliwości z punktu widzenia zasad celowości, ograniczenia przechowywania oraz minimalizacji przetwarzania danych osobowych – uważają Krzysztof Izdebski i Patryk Wachowiec.
Ministerstwo Sprawiedliwości deklaruje, że jest gotowe do rozmów o ostatecznym kształcie projektu. Trzeba natomiast zrealizować główny cel w postaci ograniczenia zapędów cyfrowych gigantów do kreowania własnych polityk publicznych poprzez cenzurę treści.
Etap legislacyjny
Prace wewnątrzresortowe