Chodziło o sprawę małżeństwa, którym w trasie zepsuł się samochód. Postanowili poprosić więc o pomoc pogotowie drogowe. Pracownicy służby przewieźli auto do zakładu mechanicznego w Lublinie. To tam doszło do nieszczęsnego wypadku. Jan T. zdecydował bowiem, że zepsuty samochód chce przetransportować do miejscowości, w której mieszka. Podczas wpychania samochodu na lawetę postanowił pomóc mechanikom i wpadł do kanału, z którego dokonywane są naprawy. Poszkodowany doznał poważnych obrażeń, lecz nie zgodził się na natychmiastowe przewiezienie go do szpitala. Zgłosił się jednak później na pogotowie narzekając na ból w różnych częściach ciała. Po przebadaniu pacjenta lekarze stwierdzili złamanie trzech żeber oraz stłuczone płuca. Lekarz przyjmujący zasugerował Janowi T. pozostanie w szpitalu, niemniej jednak, nie poinformował pacjenta o ewentualnych konsekwencjach jego stanu zdrowia. Pacjent odmówił hospitalizacji, udając się do domu. W dniu 30 września 2010 roku, Jan T. został zbadany przez lekarza POZ, który wystawił mu zaświadczenie do Poradni Specjalistycznej Chirurgicznej. Niestety po trzech dniach od wypadku pacjent zmarł. Sekcja zwłok wykazała, iż śmierć nastąpiła w wyniku urazu klatki piersiowej ze złamaniem żeber po stronie lewej i rozerwaniem VI międzyżebrza z odmą opłucnową lewostronną i następowym wykrwawieniem.
Żona oraz córka odpowiedzialnością za śmierć członka ich rodziny obarczyły właściciela zakładu mechanicznego. Żona zażądała 100 000 zł tytułem zadośćuczynienia za śmierć męża, 70 000 zł tytułem odszkodowania za znaczne pogorszenie sytuacji życiowej w skutek jego śmierci, 8 298 zł tytułem kosztów pogrzebu, zaś córka – 70 000 zł tytułem zadośćuczynienia za śmierć ojca i 50 000 zł tytułem odszkodowania z racji znacznego pogorszenia się jej sytuacji życiowej spowodowanej śmiercią ojca. Swoje racje argumentowały tym, iż właściciel ponosi odpowiedzialność na zasadzie ryzyka. Sąd I instancji nie zgodził się z takim twierdzeniem i postanowił oddalić powództwo. Wyjaśnił, iż funkcjonowanie zakładu wprawianego w ruch za pomocą sił przyrody stwarza niebezpieczeństwa wyrządzenia szkody, niezależnie od działania lub zaniechania prowadzącego taki zakład, który przyjmuje odpowiedzialność niezależną od winy prowadzącego przedsiębiorstwo ani od bezprawności jego zachowania. Co więcej, stwierdzono, że nie można uznać zakładu naprawczego, jako tego, który jest wprawiany w ruch za pomocą sił przyrody. Najważniejszym jego czynnikiem jest bowiem mechanik oraz jego manualne zdolności. Sąd odrzucił również możliwość poniesienia odpowiedzialności przez właściciela na zasadzie winy. Poszkodowany dostał się bowiem do zakładu nie zaważając na obowiązujące zakazy i ostrzeżenia. Nie dochował on również należytej ostrożności decydując się na pomoc pracownikom przy wpychaniu samochodu na lawetę. Co więcej, odmówił on również zgody na natychmiastowe przewiezienie do szpitala i późniejsze poddanie się badaniom.
Od wyroku Sądu Okręgowego członkowie rodziny Jana T. złożyli odwołanie do Sądu Apelacyjnego w Lublinie. Ten zgodził się z tezami stawianymi przez I instancję. Wyjaśnił jednak, że kwestia tego, czy właściciel zakładu mechanicznego ponosi odpowiedzialność na zasadzie ryzyka może budzić wątpliwości, lecz w rozpatrywanym przypadku nie będzie miało to żadnego znaczenia, bowiem nie nastąpił związek przyczynowo skutkowy pomiędzy zdarzeniami. Sąd Apelacyjny potwierdził, że winę za wypadek ponosi tylko i wyłącznie poszkodowany, gdyż nie zastosował się on do reguł panujących w zakładzie i zignorował niebezpieczeństwo wystąpienia komplikacji pourazowych nie poddając się natychmiastowej hospitalizacji.
Podstawa prawna
Wyrok Sądu Apelacyjnego w Lublinie z dnia 13 stycznia 2015, sygn. akt IACa 654/14