- Dzisiaj wydaje nam się to nieprawdopodobne, by w całkiem sporym mieście, w środku Europy zaginął bez śladu młody dziennikarz i nie wywołuje to realnych działań organów ścigania – ocenił dziś sędzia Sądu Apelacyjnego w Poznaniu Maciej Świergosz, uzasadniając decyzję o tym, by proces w sprawie pomocnictwa w zabójstwie Jarosława Ziętary toczył się od początku.

O uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary oskarżeni zostali Mirosław R. ps. Ryba oraz Dariusz L. ps. Lala, pracownicy poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara i na terenie którego miał być torturowany i zabity. W 2022 r. zostali nieprawomocnie uniewinnieni; dziś poznański sąd apelacyjny przychylił się do wniosku prokuratora, uchylając tamto orzeczenie i przekazując sprawę do ponownego rozpoznania.

Gospodarcze przekręty

Sprawa Ziętary to pierwsze i jedyne zabójstwo dziennikarza po 1989 r. 1 września 1992 r. niespełna 25-letni dziennikarz śledczy „Gazety Poznańskiej” wyszedł do pracy i zniknął bez śladu. Do dziś nie znaleziono jego ciała ani nie ustalono, kto przyczynił się do jego śmierci.

Najbardziej prawdopodobną wersją zdarzeń jest ta, w której Ziętara zapłacił życiem za wykonywany przez siebie zawód. Dziennikarz pisał bowiem o poznańskiej szarej strefie, interesując się działalnością szybko rozrastającego się holdingu Elektromis, który sukces zawdzięczał m.in. przemytowi alkoholu i papierosów. To właśnie wiedza o przekrętach Elektromisu miała być powodem nacisków wywieranych na dziennikarza, a w efekcie porwania i zabójstwa.

Porażka organów ścigania

W 1999 r. Ziętarę uznano za zmarłego, choć nigdy nie odnaleziono jego ciała - m.in. z tego powodu umorzono również pierwsze postępowania prowadzone jeszcze w latach 90. Nowego impetu sprawa nabrała w 2011 r., kiedy to - po tym, jak o ujawnienie wszystkich okoliczności zaginięcia Ziętary zaapelowali redaktorzy naczelni największych polskich gazet – wznowiła ją poznańska prokuratura, zaś potem akta sprawy przejęła Prokuratura Apelacyjna w Krakowie.

W 2015 r. prokuratura skierowała akt oskarżenia o podżeganie do zabójstwa Ziętary przeciwko byłemu senatorowi Aleksandrowi Gawronikowi, którego proces ruszył w styczniu 2016 r. przed poznańskim sądem okręgowym. Mimo obciążających zeznań świadków – w tym byłego ochroniarza Gawronika Ryszarda B., który twierdził, że latem 1992 r. Gawronik przyznał, iż „jest dziennikarz, który mu bardzo przeszkadza” – proces skończył się uniewinnieniem.

- Trzeba się zgodzić, że ta sprawa – sprawa, która się toczy 32 lata i w gruncie rzeczy nie doprowadza do żadnego efektu, to porażka organów ścigania państwa polskiego na ogromną skalę – stwierdził w grudniu zeszłego roku Sąd Najwyższy, oddalając kasację od wyroku uniewinniającego Gawronika i tym samym ostatecznie oczyszczając byłego senatora z zarzutów.

Kluczowe pierwsze czynności? Znany kryminolog komentuje

- To pierwsze czynności decydują o kierunku i wynikach śledztwa. Waga czasu jest naprawdę wielka, zwłaszcza gdy chodzi o podjęcie i utrwalenie pierwszych czynności kryminalistycznych – podkreśla w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” kryminolog prof. Brunon Hołyst, wskazując, że niedociągnięć w tej kwestii nie da się nadrobić nawet przy rozwijającej się technologii.

Jak wskazuje, im krótszy czas od zbrodni do momentu rozpoczęcia czynności śledczych, tym większe szanse na powodzenie działań.

- Źle przeprowadzone oględziny spowodują, że nie uda nam się dokonać rekonstrukcji całego zdarzenia pod kątem ustalenia sprawcy. A oględziny miejsca zdarzenia są źródłem wszelkich dowodów – są przed zeznaniami świadków, wyjaśnieniami podejrzanych, to jest absolutnie podstawowe źródło informacji – podkreśla.

We wtorkowym wyroku sąd wskazywał na wiele śladów - „daktyloskopijnych, zapachowych, biologicznych” - które dziś już są nie do odzyskania, na nieujawnienie wszystkich źródeł dowodowych czy nieprzesłuchanie odpowiednich świadków. Sprawę utrudniały też fałszywe tropy sugerujące np. celowy wyjazd Ziętary za granicę oraz „nielojalność służb specjalnych”. - Do dzisiaj nawet Sąd Apelacyjny w Poznaniu nie ma stuprocentowej pewności, że wszystkie materiały wytworzone przez ówczesny UOP dotyczące redaktora Ziętary zostały nam udostępnione – wskazano.

Sprawa wróci na wokandę

Mimo tych wszystkich zaniechań zdaniem SA zgromadzony do tej pory materiał jest wystarczający, by skazać Mirosława R. oraz Dariusza L., którzy według prokuratury we wrześniu 1992 r. podali się za funkcjonariuszy policji, zwabiając Ziętarę do samochodu celowo przypominającego policyjny radiowóz. Stamtąd miał zostać przekazany właściwym zabójcom, którzy według jednego ze świadków rozpuścili jego ciało w kwasie, aby zatrzeć ślady. Sędzia Świergosz zaznaczył przy tym, że SA nie może nakazać sądowi okręgowemu, który będzie ponownie rozpatrywał sprawę, jakiej treści ma wydać wyrok.

Mirosław R. oraz Dariusz L. nigdy nie przyznali się do winy, a ich proces w dwóch instancjach trwał sześć lat. Zgodnie z kodeksem karnym za kolejne siedem dojdzie już do przedawnienia sprawy – w sprawach dotyczących zabójstwa okres ten wynosi 40 lat.

- Jeżeli doszło do zaniedbań, ewentualnie nie zabezpieczono pewnych śladów, albo zabezpieczono je źle, to szansa na wykrycie sprawców radykalnie spada (…) Tak jak mówiłem, najważniejszą czynnością są oględziny miejsca zbrodni. Tyle że tutaj też mamy sprawę specyficzną – nie było zwłok, więc w zasadzie miejsca zbrodni nie ma – przyznaje prof. Hołyst.