Z wyszukiwarki Google’a coraz częściej znikają linki prowadzące do artykułów opublikowanych na stronach popularnej internetowej encyklopedii. Przedstawiciele Fundacji Wikimedia uznają te działania za absurdalne i porównują je do usuwania z katalogów bibliotecznych informacji o książkach, które wciąż stoją na półce.

Prawo do bycia zapomnianym miało być unijnym antidotum na naruszanie prywatności w internecie. Narzędziem, które pozwoli zwykłemu obywatelowi na rozporządzanie swoim sieciowym wizerunkiem oraz ochronę dobrego imienia. Po kilku miesiącach okazuje się jednak, że wprowadzone wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) rozwiązanie, budzi również sporo kontrowersji.

Czyszczenie kartoteki

Kilka dni temu przedstawiciele Fundacji Wikimedia zwołali w Londynie specjalną konferencję prasową, podczas której przedstawili listę linków do artykułów pochodzących z serwisu Wikipedia, które zostały usunięte przez Google’a w ramach realizacji tzw. prawa do bycia zapomnianym. Okazuje się, że tylko w ubiegłym tygodniu z wyników popularnej wyszukiwarki zniknęło pięć artykułów, spośród których trzy dotyczyły osób związanych ze zorganizowaną przestępczością.

Irlandzki złodziej o pseudonimie „Mnich” i jeden z włoskich gangsterów, to tylko dwa przykłady osób, którym udało się „wyczyścić” swoją internetową kartotekę, dzięki skorzystaniu z unijnego prawa do bycia zapomnianym. Przedstawiciele Wikipedii zapewniają, że nie przejdą nad tym problemem obojętnie i na bieżąco będą informować opinię publiczną o linkach do encyklopedycznych artykułów usuwanych przez Google’a. Chcą również zachęcić do tego inne podmioty, których treści usuwane są z wyszukiwarki.

Podczas konferencji w Londynie, główny prawnik Fundacji Wikimedia Geoff Brigham stwierdził nawet, że obecna formuła prawa do bycia zapomnianym w internecie przypomina usuwanie z katalogów bibliotecznych indeksów książek, podczas gdy „zakazane” pozycje wciąż spoczywają na półkach. Jednocześnie Brigham skrytykował „przekazanie ochrony prawa do wolności wypowiedzi w ręce prywatnych korporacji”.

Obawy związane z nadużyciem prawa do bycia zapomnianym wyraża również polski wikipedysta Marek Mazurkiewicz. – Podstawą redagowania Wikipedii jest zasada weryfikowalności, czyli konieczność odwoływania się do opublikowanych wiarygodnych materiałów – podkreśla Mazurkiewicz. - Niewykluczone, że w przyszłości może dojść do sytuacji, w której z redagowanych artykułów znikać będą materiały źródłowe, a osoby opisywane w artykułach, powołując się na prawo do zapomnienia, będą chciały ingerować w ich treść – dodaje

Prawo do bycia zapomnianym

Prawo do bycia zapomnianym w internecie zostało wprowadzone do unijnego prawodawstwa orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości z dnia 13 maja 2014 roku (C-131/12). Trybunał orzekł, że każdy obywatel UE ma prawo zażądać usunięcia jego imienia i nazwiska z wyszukiwarki internetowej. Jeśli natomiast administrator wyszukiwarki odrzuci taki wniosek, to obywatel ma prawo zwrócić się do właściwego organu nadzorczego lub sądowego o to, by nakazał usunięcia linku.

Istotnym elementem orzeczenia jest gruntowne przedefiniowanie roli wyszukiwarek internetowych. Według TSUE nie tylko przetwarzają one dane osobowe, ale są również ich administratorem, a to z kolei nakłada na takie podmioty, jak Google czy Bing dodatkowe obowiązki, wynikające z unijnej dyrektywy dotyczącej przetwarzania danych osobowych i swobodnego przepływu tych danych, jak również z artykułu 8 karty podstawowej Unii Europejskiej.

TSUE orzekł również, że prawdo do bycia zapomnianym nie może kolidować z uzasadnionym interesem użytkowników internetu w zakresie dostępu do informacji. Trybunał zalecił więc zachowanie równowagi pomiędzy tym interesem, a prawami podstawowymi osoby, która zażądała usunięcia określonych danych z wyszukiwarki.





Dylemat Google

Największym przegranym zamieszania wokół unijnego prawa do bycia zapomnianym wydaje się być Google. Amerykańska firma znajduje się obecnie pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony szef Google’a Larry Page nie ukrywa, że orzeczenie TUSE ocenia jako zawoalowaną formę cenzury. Z drugiej – musi się do tej decyzji dostosować. Amerykańskie firmy już kilkakrotnie przekonały się bowiem, że pójście na „wojnę” z UE jest niezbyt opłacalnym ruchem.

Dlatego też Google stara się balansować na granicy. Firma dostosowała się do unijnych wymogów i zamieściła na stronie formularz dla osób, które żądają usunięcia swoich danych osobowych z wyszukiwarki, ale nie został on w żaden sposób wyeksponowany. Nie przeszkodziło to jednak internautom w przesłaniu do firmy z Mountain View ponad stu tysięcy takich podań (stan na koniec czerwca).

Obecnie Google zastanawia się, jak ustrzec się przed nadużyciami ze strony internautów. W tym celu powołany został specjalny zespół ekspertów, który ma wypracować kryteria oceny poszczególnych wniosków. Nadzieją na rozwiązanie narastającego konfliktu z Fundacją Wikimedia może być fakt, że w skład tej grupy wszedł również Jimmy Wales, twórca Wikipedii.