Kilka dni temu światowe media obiegła wiadomość o aresztowaniu przez policję 41-letniego mieszkańca Houston za posiadanie i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej. Sprawę tę można by uznać za rutynową interwencję organów ścigania, gdyby nie fakt, że informacje o przestępstwie amerykańska policja otrzymała od pracowników firmy Google. Wszystko za sprawą specjalnego filtra wbudowanego w usługę Gmail, który przeskanował skrzynkę pocztową pedofila i wśród setek wysłanych maili odnalazł podejrzany załącznik.
Przefiltrowani
Z technologii umożliwiającej identyfikację pedofilskich materiałów firma z Mountain View korzysta już od 2006 roku. Dwa lata wcześniej Google przystąpiło do koalicji walczącej z rozpowszechnianiem pornografii dziecięcej w internecie. W jej ramach amerykańska firma współpracuje z Narodowym Centrum ds. Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci (NCMEC) – organizacją, która dysponuje gigantyczną, bo liczącą ponad 17 milionów rekordów, bazą danych na temat plików z pornografią dziecięcą przesyłanych pomiędzy pedofilami. Korzystając z tych zasobów skaner Google’a identyfikuje podejrzane pliki na serwerach Gmaila i wysyła odpowiedni monit do NCMEC.
W walkę z pedofilskimi treściami w sieci zaangażowały się również m.in. Facebook, Twitter i Microsoft. Firmy te korzystają z algorytmu PhotoDNA, który pozwala na identyfikacje zdjęć i materiałów wideo z pornografią dziecięcą. W przypadku Microsoftu, PhotoDNA skanuje nie tylko użytkowników poczty Outlook, ale i innych usług świadczonych przez firmę z Redmond – jak choćby wirtualny dysk SkyDrive czy wyszukiwarka Bing.
Raport mniejszości
Narzędzia stosowane przez Google, Facebooka czy Microsoft już wielokrotnie przyczyniły się do ujęcia groźnych przestępców seksualnych, co wydaje się wystarczającym powodem, aby dalej je promować i rozwijać Niestety korzystanie z takich technologii, jak PhotoDNA ma również swoją ciemną stronę, o której Internetowi giganci nie chcą mówić głośno.
Zidentyfikowanie materiałów pedofilskich w każdej z usług objętych monitoringiem wymaga przeskanowania prywatnych dokumentów, zdjęć i materiałów wideo wszystkich użytkowników, którzy z nich korzystają. Co z kolei zmusza nas do zadania pytania o to czy jakikolwiek internauta może dziś liczyć na poszanowanie prywatności i zachowanie tajemnicy e-korespondencji.
Obrońcy monitorowania usług internetowych zarzekają się co prawda, że skanowaniem naszych e-maili zajmuje się automat, a pracownicy takich firm, jak Facebook czy Google w żadnym wypadku nie mają dostępu do prywatnych materiałów i danych znajdujących się na ich serwerach.
Niestety trudno jest uwierzyć w te zapewnienia, w sytuacji gdy na jaw wychodzą tak karygodne incydenty, jak ten który spotkał jednego z francuskich blogerów. Mężczyzna ten najwyraźniej naraził się firmie Microsoft, publikując w internecie fragment kodu źródłowego systemu Windows 8, który otrzymał od anonimowego informatora. W odpowiedzi pracownicy firmy z Redmond dokładnie przeszukali skrzynkę pocztową blogera w celu odnalezienia źródła przecieku.
Co ciekawe, „przeszukanie” e-maili francuskiego blogera okazało się tyleż skandaliczne co zgodne z regulaminem usług świadczonych przez Microsoft. W regulaminie tym znajduje się bowiem zapis zgodnie z, którym firma rości sobie prawo dostępu do informacji użytkowników powiązanych z jej usługami, o ile działa „w dobrej wierze” i „uzna to za koniecznie”. Niestety podobne „wyłomy” znajdują się również w regulaminach innych internetowych usługodawców.
- Pedofilia jest takim rodzajem przestępstwa, które ciężko porównywać do jakiegokolwiek innego. Jest to naruszenie granic najsłabszych, a zarazem najważniejszych członków naszych społeczności, czyli dzieci – podkreśla Maria Cywińska, socjolog internetu. Czasami w przypadku dwóch różnych naruszeń etykowi ciężko jest ważyć, co jest mniejszym złem. W przypadku wyboru między naruszeniem tajemnicy korespondencji, a udaremnieniem przestępstwa na tle seksualnym z udziałem dzieci - decyzja wydaje się bardziej niż prosta – dodaje.
Zamieszanie wokół prewencyjnego skanowania sieci w poszukiwaniu przestępców rodzi jeszcze zasadniczą wątpliwość. Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości infrastruktura i technologie, którymi dysponują dziś najwięksi Internetowi gracze mogłaby posłużyć nie tylko do walki z rozpowszechnianiem pornografii dziecięcej, ale również innymi nadużyciami. Przykładowo organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi już dziś deklarują, że skanowanie skrzynek i wirtualnych dysków to świetny pomysł na walkę z internetowym piractwem.
- Wielkie serwisy takie jak Google czy Facebook mają swoje działy współpracujące z rządami i współtworzące politykę w rozmaitych sprawach i należy się spodziewać, że w przyszłości ta współpraca będzie raczej coraz bardziej istotna i silniejsza – podkreśla Maria Cywińska.
Możemy mieć jedynie nadzieję, że nie będzie to przyszłość wyjęta żywcem ze scenariusza filmu „Raport mniejszości”, gdzie obywatele trafiali do więzienia za przestępstwa, których jeszcze nie popełnili.