Przez ostatnie miesiące gracze ostrzyli sobie zęby na kolejną konsolową wojnę pomiędzy Microsoftem i Sony. Dwaj giganci nowych technologii znów mieli podzielić między siebie rynek elektronicznej rozrywki, pozostawiając jego azjatycką część „trzeciemu do brydża” – Nintendo. Tymczasem okazuje się, że dziś prawdziwa rywalizacja toczy się nie o to, które z urządzeń okaże się lepsze, ale które z nich będzie można wciąż określać mianem konsoli.

Złe dobrego początki

W latach 80., a także na początku kolejnej dekady, konsolowym światem rządziły dwie japońskie firmy SEGA oraz Nintendo. Swoich sił na rynku próbowali również dwaj amerykańscy gracze – 3DO i Atari. Ostatecznie firmy te poległy jednak w walce z azjatyckimi rywalami.

Sukcesy Nintendo i SEGI zachęciły do wejścia na konsolowy rynek innego japońskiego giganta – Sony. Firma z Tokyo, wprowadzając na rynek PlayStation, zastosowała jednak inną taktykę niż jej wielcy konkurenci. Sony stworzyło konsolę sprofilowaną na rynek międzynarodowy, nie skupiając się jedynie na dochodowej Azji. Było to zagranie ryzykowane, ale opłaciło się. PlayStation odniosło ogromny sukces w Europie, a przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Ogółem PSX sprzedał się na świecie w ponad 100 milionach egzemplarzy. Jeszcze większym sukcesem okazała się kolejna konsola japońskiego producenta – PlayStation 2, która rozeszła się w ponad 150 milionach egzemplarzy.

W tym momencie – ni stąd ni zowąd na konsolowym rynku pojawił się Microsoft, twórca najpopularniejszego systemu operacyjnego na świecie. W 2000 roku na konferencji Game Developers, Bill Gates pokazał światu Xbox’a. Konsola Microsoftu spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony recenzentów, ale gigant z Redmond popełnił jeden poważny błąd – postanowił skupić się na rynku azjatyckim, opóźniając europejską premierę konsoli. Na nasyconym azjatyckim rynku Xbox nie mógł odnieść wielkiego sukcesu, a kiedy pojawił się w Europie było już zbyt późno, aby poważnie zagrozić konsolowemu hegemonowi – PlayStation 2. Ostatecznie na świecie sprzedano około 25 milionów egzemplarzy Xbox’a, co w porównaniu ze sprzedażą PS2, było wynikiem dość miernym. Microsoft nie zraził się jednak tą porażką. Gigant z Redmond dobrze wiedział, że prawdziwy boom na konsole dopiero się rozpoczyna.

Starcie tytanów

22 listopada 2005 roku na amerykańskim rynku zadebiutował następca Xbox’a, który był jednocześnie pierwszym przedstawicielem siódmej generacji konsol spośród wielkiej trójki (Sony, Nintendo, Microsoft). Specyfikacja techniczna Xbox’a 360 robiła wrażenie, podobnie jak ergonomiczny i bardzo wygodny kontroler. Niestety, chcąc wyprzedzić konkurentów z Sony, gigant z Redmond nie ustrzegł się błędów. Od samego początku stabilność nowego Xbox’a pozostawiała wiele do życzenia. Konsola była bardzo awaryjna, a największym koszmarem dla graczy był „czerwony pierścień śmierci” – dioda sygnalizująca ogólny błąd sprzętowy konsoli. Mimo wszystko, od samego początku konsola Microsoftu sprzedawała się bardzo dobrze i była rynkowym liderem aż do czerwca 2008 roku, kiedy została wyprzedzone przez Nintendo Wii.

Po premierze nowego Xbox’a wszyscy czekali na ruch ze strony Sony. PlayStation 3 zadebiutowało na rynku rok później – w listopadzie 2006 roku. Konsola zebrała mieszane recenzje. Narzekano przede wszystkim na design. Nie brakowało złośliwych, którzy określali PS3 mianem „grilla”. Konsola Sony miała jednak pewną przewagę nad rywalem z Microsoftu – rodzaj użytego napędu optycznego. Japończycy postawili na „swoje” dyski Blu-ray, które szybko stały się jednym z technologicznych standardów. Z drugiej strony gigant z Redmond nie zamierzał skorzystać z technologii konkurenta i wbrew wszystkiemu uparcie promował napęd HD DVD. Ostatecznie HD DVD okazało się kompletną klapą, do czego Microsoft niejako sam się przyznał, umieszczając napęd Blu-ray w zaprezentowanej kilka dni temu konsoli Xbox One.

Wydaje się, że sukces Kinecta utwierdził włodarzy Microsoftu w przekonaniu, że można mieć ciastko i zjeść ciastko. Don Mattrick uwierzył, że może stworzyć produkt, który zainteresuje zarówno graczy, „niedzielnych graczy” oraz osoby zainteresowane kupnem rodzinnego centrum rozrywki.

Z drugiej strony, Xbox 360 miał nad Sony przewagę na polu usług społecznościowych. Xbox Live był lepiej dopracowanym projektem od PlayStation Network. Sęk w tym, że usługa Microsoftu była płatna, co nie przysporzyło firmie kolejnych wielbicieli. Najważniejsza batalia pomiędzy dwoma gigantami rozegrała się jednak na polu gier, które ostatecznie są przecież kluczowym elementem, mogącym dany produkt pogrążyć lub zadecydować o jego sukcesie. Przekonało się o tym Atari, w przypadku konsoli Jaguar, a także Sega, kiedy firma wypuściła na rynek Dreamcasta. Obie konsole spotkały się z całkiem dobrymi recenzjami. Zabrakło „tylko” jednego – gier. Zarówno Xbox 360, jak i PS3 na brak dostępnych tytułów narzekać nie mogły, choć na tym polu lekką przewagę osiągnęła konsola Sony, który mogła się pochwalić większą liczbą tytułów ekskluzywnych.

Ostatecznie rywalizacja pomiędzy Sony i Microsoftem w siódmej generacji konsol została nierozstrzygnięta. Obie konsole sprzedały się w ponad 70 milionach egzemplarzy. Obu producentom udało się osiągnąć coś jeszcze – stworzyli społeczność zaangażowanych graczy. Wielu z nich do dziś prowadzi ze sobą wojny o to, która z konsol jest „lepsza”.

Paradoksalnie, największym zwycięzcą rywalizacji pomiędzy Sony i Microsoftem okazało się jednak… Nintendo. Japończycy postawili na konsolę „familijną”, która miała zgromadzić wokół siebie całą rodzinę. Pomysł sprzedał się świetnie. Wii sprzedało się na świecie w prawie 100 milionach egzemplarzy. Sukces Wii zmusił dwóch pozostałych rywali do zainwestowania w bardziej casualowych graczy, którzy nie spędzają przed konsolą kilku godzin dziennie, a gry są dla nich okazjonalną rozrywką. W 2010 roku na rynku pojawiły się dwa konkurencyjne kontrolery ruchu – Xbox’owy Kinect oraz PS3 Move. W ten sposób obie firmy wykonały również pierwszy krok w nieznanym dotąd kierunku.

Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o kolejnej generacji konsol, wszyscy zadawali sobie jedno pytanie. Czy Sony i PlayStation podażą ścieżką, którą obrały, prezentując światu Kinecta i Move, czy też pozostaną wierne graczom. Kilka dni temu, podczas prezentacji Xbox’a One poznaliśmy częściową odpowiedź na to pytanie.

All-In-One – zmora dla graczy

Na konferencji w Redmond, Microsoft zaprezentował nam nie tyle konsolę do gier, co multimedialne centrum rozrywki. Don Mattrick i spółka powiedzieli więcej na temat telewizyjnych funkcji konsoli niż o tym, co powinno być jej solą – grach. Oczywiście faktem jest, że na prezentację gier poświęcona zostanie kolejna konferencja, która odbędzie się podczas targów E3 w Los Angeles. Nie zmienia to jednak faktu, że w przypadku Xbox’a One gry zostały zepchnięte – delikatnie mówiąc - na margines, a zapowiedź wydania 15 ekskluzywnych tytułów w ciągu roku od premiery wcale nie zaciera tego obrazu.

Co więcej wydaje się, że Microsoft w pewnym stopniu zlekceważył rynek europejski. Oczywiście wszyscy zdają sobie sprawę, że kluczowa będzie sprzedaż konsoli na rynku amerykańskim, ale Europa to również całkiem smaczny kawałek tortu. Tymczasem Microsoft uwypuklił „amerykańskość” nowej konsoli, poświęcając sporo czasu usługom, których Europejczycy nie otrzymają (Live TV) lub takim, którymi i tak nie byliby zainteresowani (interaktywne transmisje rozgrywek NFL). Gigant z Redmond już raz zlekceważył Europę, przy okazji premiery pierwszego Xbox’a, co nie wyszło firmie na dobre. Jak będzie teraz, przekonamy się dopiero za kilka miesięcy.

Wydaje się, że sukces Kinecta utwierdził włodarzy Microsoftu w przekonaniu, że można mieć ciastko i zjeść ciastko. Don Mattrick uwierzył, że może stworzyć produkt, który zainteresuje zarówno graczy, „niedzielnych graczy” oraz osoby zainteresowane kupnem rodzinnego centrum rozrywki. Być może ta strategia ma jakieś szanse powodzenia, ale tylko wtedy jeśli każda z tych grup otrzyma to, czego potrzebuje. W przypadku graczy – potrzebne są po prostu gry – znakomite, ekskluzywne tytuły. Tylko one mogą przekonać graczy do tego, że pomimo transformacji Xbox’a w urządzenie All-In-One, może im on wciąż sporo zaoferować.

Paradoksalnie, największym zwycięzcą rywalizacji pomiędzy Sony i Microsoftem okazało się jednak… Nintendo. Japończycy postawili na konsolę „familijną”, która miała zgromadzić wokół siebie całą rodzinę. Pomysł sprzedał się świetnie.

Chcąc nie chcąc, Sony znajduje się dziś w pozycji rozdającego karty. 10 czerwca podczas targów E3 odbędzie się długo wyczekiwana premiera PlayStation 4. Oczekiwania wobec konsoli są spore, a jeszcze bardziej podsycają je mieszane recenzje Xbox’a One oraz internetowy lincz, który spotkał Microsoft po wtorkowej premierze. Wszyscy zadają sobie teraz pytanie: czy Sony podąży śladami wielkiego konkurenta i zaprezentuje światu urządzenie All-In-One (co będzie rozwiązaniem bezpieczniejszym), czy też postawi wszystko na jedną kartę. Tą szczęśliwą kartą mieliby być oczywiście gracze.

Sony uchyliło już rąbka tajemnicy dotyczącej nowej konsoli podczas lutowej konferencji firmy. Dowiedzieliśmy się, że mocną stroną PS4 mają być funkcje społecznościowe, rozbudowana usługa PlayStation Network, a także funkcja Remote Play, która umożliwi „przenoszenie” rozgrywki z ekranu telewizora na ekran przenośnej konsoli PS Vita. Możemy być również pewni, że mocną stroną PS4 będą same gry. Już użytkownicy poprzedniej konsoli japońskiego producenta nie mogli narzekać na brak tzw. exclusive’ów. Nic nie wskazuje na to, aby tym razem było inaczej.

Te zapowiedzi dają nam sporą dawkę nadziei na to, że Sony nie odwróci się jednak od graczy i zaprezentuje światu konsolę z prawdziwego zdarzenia, a nie multimedialny kombajn z funkcją gier.