– Od samego początku byłem sceptyczny co do programu dopłat do kredytów. O wiele bliższy jest mi model, w którym z pieniędzy publicznych dotuje się budowanie mieszkań na wynajem. Ministrowi Krzysztofowi Paszykowi zależy jednak na dalszych pracach nad dopłatami do kredytów. Nowa Lewica czeka więc na przedstawienie projektu, wtedy będzie czas na szerszą dyskusję o jego skutkach – mówi DGP Tomasz Lewandowski, wiceminister rozwoju i technologii z Nowej Lewicy.
Przede wszystkim czekam, aż ta zapowiedź przekuje się we wpis do wykazu prac rządu, a następnie w projekt ustawy. Wtedy będziemy mogli ocenić, jaka jest skala programu, ile wniosków i w jakim okresie będzie realizowanych i z jakimi kosztami będzie się to wiązać. Wówczas będziemy mogli ocenić realny wpływ programu na rynek i ewentualne negatywne skutki. Dziś znamy tylko początkowe założenia. Gdy poznamy więcej szczegółów, Nowa Lewica zajmie stanowisko w sprawie tego programu.
Ministerstwo Rozwoju i Technologii to duży resort. Za mieszkalnictwo rynkowe odpowiada bezpośrednio minister Krzysztof Paszyk i to on ze swoimi najbliższymi pracownikami przygotowuje przepisy w tej kwestii. Podchodzę do całej sprawy z ogromnym spokojem.
I nic się w tym obszarze nie zmieniło. Od samego początku wskazywałem, że jestem sceptyczny co do programu dopłat. O wiele bliższy jest mi model, w którym z pieniędzy publicznych dotuje się budowanie mieszkań na wynajem, które przez cały czas znajdować się będą w zasobie publicznym i będą oferowane osobom, które potrzebują takiego wsparcia. Ministrowi Paszykowi zależy jednak na dalszych pracach nad dopłatami do kredytów. Nowa Lewica czeka więc na przedstawienie projektu, wtedy będzie czas na szerszą dyskusję o jego skutkach, pochwały czy krytykę konkretnych rozwiązań.
Rada Ministrów zajmie się nim we wtorek, 18 marca. Liczę na to, że projekt trafi w Sejmie na szybką ścieżkę legislacyjną, tak aby pod koniec kwietnia lub na początku maja mógł wejść w życie. To optymistyczny, ale możliwy do zrealizowania wariant. Gdyby tak się stało, minister rozwoju i technologii będzie mógł złożyć wniosek o przesunięcie rezerw budżetowych na Fundusz Dopłat. Po wyrażeniu zgody przez ministra finansów Bank Gospodarstwa Krajowego będzie mógł zawrzeć umowy z SIM-ami, TBS-ami i gminami, które czekają na środki. Wtedy do samorządów popłyną pieniądze.
Projekt ustawy Polski 2050 – mimo bardzo okrojonej treści – zawierał błędy rachunkowe, stąd po poprawkach Senatu zamiast na biuro prezydenta wraca do Sejmu. To powoduje, że dużo szerszy projekt rządowy będzie procedowany w Sejmie w tym samym czasie.
Intencje były dobre, ale – powiem uczciwie – że nawet jeżeli ustawa Polski 2050 zostanie podpisana przez prezydenta i wejdzie do obiegu prawnego, to zapewne minister rozwoju nie wykona żadnych ruchów – a przynajmniej nie przed wejściem w życie projektu UA7. Wynika to z prostego powodu: procedowany projekt rządowy wprowadza nową regulację w kolejności rozpatrywania wniosków.
Dziś BGK rozpatruje wnioski chronologicznie. Projekt rządowy zmienia ten priorytet. W pierwszej kolejności pieniądze muszą trafić do samorządów i TBS-ów, które mają zagwarantowane wsparcie z KPO, ponieważ te muszą jak najszybciej rozliczyć swoje inwestycje. Uruchomienie środków z rezerwy – bez wcześniejszej zmiany priorytetu – mogłoby spowodować, że zabraknie środków na zrealizowanie wszystkich wniosków powiązanych z KPO. Tym samym unijne pieniądze mogłyby przepaść, bo inwestycji nie udałoby się zrealizować na czas.
Rozmawiałem nie tak dawno z samorządami, które są w takiej sytuacji. Przekazałem, że środki na pewno do nich trafią, gwarantuję to niemalże swoją głową. Zasugerowałem, że tam, gdzie jest taka możliwość, należy przystąpić do realizacji swoich inwestycji, aby nie tracić czasu.
Poza tym sygnalizujemy od dawna ten problem Ministerstwu Funduszy i Rozwoju Regionalnego. Widzimy konieczność przesunięcia terminu rozliczeń z 30 czerwca 2026 r. albo innej oceny przyjętego wskaźnika. Prosiliśmy o rozmowy z Komisją Europejską w tym temacie. Wiemy, że istnieje pewna przestrzeń w kwestii raportowania i rozliczenia inwestycji, być może uda się zyskać 3–4 miesiące. Sytuacja jest dynamiczna.
Będzie to łącznie ok. 2,5 mld zł. Na tę kwotę składa się 1 mld zł, który wprost jest wpisany do budżetu państwa, 922 mln zł, które mamy zagwarantowane w rezerwie celowej przypisanej do programu budownictwa społeczno-komunalnego. Ponadto przesunięte na ten cel zostanie 500 mln zł, które w tym roku miało trafić na któryś z programów dopłat do kredytów. Według wstępnych rachunków uda się zaoszczędzić także 100 mln zł na kosztach obsługi Bezpiecznego kredytu 2 proc., a być może nawet nieco więcej. Środki mamy więc zagwarantowane. Ich uruchomienie spowoduje, że wszystkie inwestycje, które dostały wsparcie z KPO, ale nadal czekają na pieniądze z Funduszu Dopłat, zostaną zrealizowane. Co więcej, uda się zrealizować także wszystkie wnioski o wsparcie dla TBS-ów i SIM-ów.
Jedyna kolejka, której nie uda się zlikwidować, dotyczy inwestycji komunalnych. Środków nadal będzie brakowało, nie ukrywałem tego. Swoją drogą, w moim przekonaniu należy zastanowić się nad racjonalizacją programu Budownictwa Społecznego i Komunalnego (BSK).
Z dodatkowymi komponentami efektywności energetycznej wsparcie w niektórych przypadkach sięga nawet 95 proc.
Myślę, że nie unikniemy pewnych ograniczeń w programie. Z całą pewnością nie obniżymy poziomu tych 80 proc., ale chcę rozmawiać z samorządami o wprowadzeniu pewnych limitów, np. w kwestii maksymalnej ceny za mkw. Dziś, jeśli gmina zechce budować bloki ze szkła, z trzypiętrowymi parkingami podziemnymi, za 30 tys. zł za mkw., to ramy programu pozwalają to zrobić. Takiego wniosku nie można wykluczyć ani ograniczyć. Tak więc tu jest potrzebna jakaś racjonalizacja.
Znam przypadek gminy, która wystąpiła z wnioskiem o bezzwrotny grant z BSK na inwestycję, której planowany koszt budowy przekracza 29 tys. zł za mkw. Inny samorząd wnioskował o dofinansowanie remontu pustostanu z kosztami na poziomie 26 tys. zł za mkw. To się nijak nie broni i gołym okiem widać potrzebę zmian w systemie finansowania budownictwa komunalnego.
To nie jest obszerny projekt, ale kluczowy dla prawidłowego funkcjonowania spółdzielni. Jedna ze zmian dotyczy możliwości udzielania pełnomocnictw do występowania na walnych zgromadzeniach. System pełnomocnictw spatologizował dziś sposób wybierania władz spółdzielni. Uczestnicy nie skupiają się na merytorycznej dyskusji, ale na gromadzeniu szabel. Mieliśmy wiele dziwnych sytuacji, w których na walne zgromadzenia dowożono ludzi niemających nic wspólnego z daną spółdzielnią. Ci przedstawiali swoje pełnomocnictwa i brali udział w głosowaniu. Chcemy to ukrócić, ograniczając możliwość udzielania pełnomocnictw do grona osób najbliższych. To, jaka będzie definicja „osoby najbliższej” ustalimy w drodze konsultacji, ale będę bardzo ostrożny w tej kwestii, by nie tworzyć furtek do dalszego nadużywania pełnomocnictw na walnych.
Druga kwestia to likwidacja możliwości organizowania walnych zgromadzeń w reżimie COVID-19, co sprowadzało się do zbierania głosów w trybie pisemnym. Ten tryb pozbawiał spółdzielców inicjatywy i uniemożliwiał dokonanie zmian zarządów. Było to stanowczo nadużywane. Co do zasady, uczestnictwo w walnym zgromadzeniu powinno być osobiste.
Podobne pytanie zadała niedawno Kancelaria Premiera. Zbieramy w tej chwili dane, niedługo będziemy w stanie powiedzieć na ten temat nieco więcej. Nie ulega jednak wątpliwości, że tych nieprawidłowości nie jest mało.
Mamy dziś ok. 3600 spółdzielni mieszkaniowych w Polsce. Wszystkim powinno zależeć na poprawie renomy idei spółdzielczości w Polsce. Spółdzielnie mają często know-how w zakresie zarządzania i administrowania budynkami, mają zdolność kredytową i mają grunty, na których można budować nowe mieszkania. Tylko zanim popłyną tam miliardy złotych wsparcia ze strony państwa, trzeba zadbać o większą transparentność i oczyścić atmosferę.
Przygotowujemy kolejne reformy prawa spółdzielczego, planujemy na pewno m.in. zmianę systemu lustracji spółdzielni. Dziś lustracja odbywa się to w taki sposób, że to związek spółdzielczy, w którym dana spółdzielnia jest członkiem, wskazuje i wysyła lustratora, który ma sprawdzić, czy w spółdzielni dochodzi do nieprawidłowości. Kontrole są więc fikcją. Jeśli spółdzielnie płacą związkom składki członkowskie, to trudno, żeby związki w ramach podziękowania wysyłali lustratorów, którzy doszukiwać się nieprawidłowości i stawiać zarzuty. Chcemy więc ten system nieco sprofesjonalizować.
Tego tematu nie ma na agendzie politycznej, skupiamy się na wielu innych projektach mieszkaniowych. Jestem pragmatykiem w tej kwestii. Nie sądzę, aby w tym układzie koalicyjnym pojawiła się jakakolwiek większość, która mogłaby go przyjąć. Nie warto więc przepalać sił, aby forsować postulaty, które nie mają żadnej szansy powodzenia.
Jeśli pyta pan o moje prywatne zdanie, to tak, jestem jego zwolennikiem. Z jednego bardzo prostego powodu – dziś sfera inwestowania w nieruchomości nie jest od strony fiskalnej mądrze uregulowana. Inwestowanie w rynek mieszkaniowy wyjątkowo się opłaca, ponieważ wiąże się z wysokim i nieopodatkowanym zyskiem wynikającym ze wzrostu wartości nieruchomości oraz nisko opodatkowanym zyskiem z najmu. Inwestor indywidualny woli więc kupić mieszkanie i na nim zarabiać, niż inwestować np. w papiery wartościowe. Tyle, że to psuje rynek mieszkaniowy, bo Kowalski, kupujący mieszkanie na potrzeby swojej rodziny, konkuruje w zakupie z inwestorami, co podbija cenę mieszkania. A to jest już, jak wszyscy wiemy, problem państwa. ©℗