Branże, które zostaną dotknięte przez nowe regulacje, zaczynają liczyć koszty i straty. Ministerstwo Środowiska uspokaja – chodzi o racjonalne korzystanie z wody, a nie drastyczne podwyżki opłat
„Zniesienie obecnie istniejących zwolnień z tytułu opłat za pobór wód będzie oznaczało zwiększenie ilości procedur i obowiązków po stronie przedsiębiorców, którzy będą ponosili nowe koszty z tytułu wykonywanej przez siebie działalności” – zapisano w projekcie ustawy – Prawo wodne, który wczoraj opisaliśmy w DGP.
Likwidacja zwolnień ma nastąpić w sektorze energetycznym (elektrownie, elektrociepłownie) i rolniczym. Projekt ustawy zawiera propozycje maksymalnych stawek opłat za pobór wody. Pojawiły się obawy, że firmy energetyczne wykorzystają likwidację zwolnień do podwyższenia rachunków za prąd.
Ministerstwo Środowiska przewiduje, że potencjalne obciążenie gospodarstw domowych nie powinno przekroczyć 29,5 zł rocznie na mieszkańca. Jak wczoraj usłyszeliśmy w resorcie, nawet jeśli elektrownie podwyższą ceny, to nieznacznie. – Nowe opłaty będą bardzo niewielkie i zróżnicowane. W przypadku energetyki podniosą koszt produkcji energii o mniej niż 1 proc. – zapewnia Jacek Krzemiński, rzecznik MŚ.
Rozmawialiśmy z dużymi firmami energetycznymi. Część z nich przyznaje, że zna projekt, ale zastrzega, że jest dopiero przez nie analizowany. Jak powiedział nam przedstawiciel jednej ze spółek, nawet jeśli obciążenia będą takie, jak wynika z oceny skutków regulacji, to firmy powinny sobie z tym poradzić. – Dramatu nie będzie, jeśli podzieli się zapowiadany koszt opłat 0,5 mld zł na firmy energetyczne, to obciążenie kilkudziesięciu milionów złotych rocznie, choć spore, powinno być do udźwignięcia – mówi osoba z branży. Energetycy liczą także na to, że faktyczne opłaty będą znacząco niższe od zapisanych w ustawie, bowiem określa ona stawki maksymalne.
– Negatywny wydźwięk nowa regulacja może mieć dla Energi, która ma stosunkowo duże aktywa w energetyce wodnej, choć koszty odwadniania kopalń węgla brunatnego też mogą być niemałe. Na teraz wydaje się, że skutki wprowadzenia nowego podatku będą relatywnie mało znaczące i nie należy ich demonizować – uważa Paweł Puchalski, analityk BZ WBK.
Ogromne obawy mają za to przedstawiciele branży hodowlanej. – Maksymalne opłaty, które wynikają z zapisów projektu, jaki otrzymaliśmy 15 kwietnia, przekraczają ponaddziesięciokrotnie roczne przychody gospodarstw rybackich – wylicza Ziemowit Pirtań ze Stowarzyszenia Producentów Ryb Łososiowatych. Jak dodaje, zaproponowane stawki to 1,62 zł za metr sześcienny wody pompowanej spod ziemi i 82 gr za pobór wód powierzchniowych. W Polsce jest ok. 200 profesjonalnych hodowli pstrąga, które rocznie produkują 17 tys. ton tych ryb (co daje nam 4. miejsce w Europie). – Na lata 2014–2020 Unia Europejska zaplanowała duże środki na inwestycje w tym sektorze. Jeśli Polska chce mieć w tym torcie udział, powinna zaplanować takie regulacje, które pozwolą nam konkurować z europejskimi hodowlami. Dzisiejsze zapisy projektu uniemożliwiają nam to, ale liczymy, że uda się je jeszcze zmienić.
Samorządowcy opiniujący projekt przewidują też zawirowania w cenach towarów wystawionych na marketowych półkach. Nie chodzi tylko o obawę sklepów przed podwyżkami cen energii, lecz o opłaty za deszczówkę, która ma zostać wprowadzona na terenach zurbanizowanych. Sprzedawcy na razie nie komentują tych doniesień, czekają na konkretne propozycje stawek i warunki ich uniknięcia. – Co do wód opadowych zakładamy, że może to być koszt dla właścicieli i zarządców terenów zurbanizowanych. Jednak gdy zachęceni opłatami zainwestują w system retencji [zatrzymywania i powolnego oddawania wód opadowych do środowiska – red.], stawki te znacząco zmaleją – tłumaczy Jacek Krzemiński z MŚ.