Obecne obostrzenia mogą skutkować utratą obrotów w wysokości 0,75–1 mld zł w sklepach kategorii dom i wnętrze znajdujących się w galeriach. Sektor usług kosmetycznych będzie tracił 130 mln zł dziennie

Według szacunków Polskiej Rady Centrów Handlowych (PRCH) konsekwencją dotychczasowych obostrzeń jest już niemal 50 mld zł przychodów utraconych przez najemców centrów handlowych, co stanowi 38 proc. ich rocznych obrotów. W wyniku zamknięć ucierpiały również budżety właścicieli galerii – luka w przychodach wynikająca z poniesionych kosztów finansowania lockdownów i wsparcia na rzecz najemców wyniesie ok. 5,5 mld zł, co stanowi ponad połowę rocznych przychodów.
Sklepy meblowe i budowlane, które właśnie dołączyły do grona zamkniętych lokali, radziły sobie dotąd całkiem nieźle. Jak wynika z danych PRCH, w 2020 r. spadek obrotów najemców z tej grupy wyniósł zaledwie 7 proc. To niewiele przy usługach i rozrywce, które odnotowały dołek rzędu 66 proc. i 69 proc., czy gastronomii i mody, u których zjazd sięgał odpowiednio 34 proc. i 31 proc.
By zminimalizować straty, sklepy postanowiły wydłużyć godziny działania w ostatnich dniach przed zamknięciem i przygotować się na pracę niestacjonarną. Przykładowo, placówki Leroy Merlin zarówno w czwartek, jak i piątek działały do godziny 22.00. Dodatkowo wprowadzono system szybkich dostaw na zamówienia telefoniczne i online. Podobnie było w usługach. W szwach pękały książki rezerwacji do fryzjerów – czego najdobitniejszym przykładem była awaria Booksy – aplikacji umożliwiającej rezerwowanie wizyt. Jak szacują jej właściciele, każdy dzień zamknięcia to dla branży kosmetycznej utrata prawie 130 mln zł przychodu.
Producenci materiałów budowlanych deklarują, że poradzą sobie z zamrożeniem i nie spowolni to ich planów rozwojowych. – Ubiegłoroczny, wiosenny lockdown w maju i czerwcu wygenerował wręcz dodatkowy popyt na wyroby dekoracyjne. W tym roku nie oczekujemy takiego boomu, ale nie widzimy też powodów do niepokoju. Tym bardziej, że zdecydowana większość sklepów z materiałami budowlanymi – np. sklepy niezależne czy mniejsze markety budowlane – jest otwarta, inne sprzedają online – mówi Piotr Mikrut, prezes FFiL Śnieżka.
– Dramatyczna sytuacja epidemiczna w kraju jest faktem, trudno więc mieć pretensje do rządzących o podejmowanie uciążliwych dla przedsiębiorców decyzji. Nie powinno się jednak robić tego nagle. Zwłaszcza w przypadku takiego sektora, jak handel materiałami budowlanymi, gdzie obowiązują przecież konkretne terminy zamówień i dostaw – podkreśla Paweł Kisiel, prezes Grupy Atlas. Zapowiedź zamknięcia spowodowała prawdziwe oblężenie sklepów wielkopowierzchniowych. – O epidemicznym bezpieczeństwie, o dystansie można było zapomnieć. Oby to nie była kolejna „covidowa bomba” – przestrzega szef Atlasa.
Powodów do optymizmu nie mają sprzedawcy mebli. Na tę branżę w mniejszym stopniu przekłada się ruch na trwających budowach. Lockdown oznacza spadek sprzedaży o kilkadziesiąt procent, a ewentualne przedłużenie będzie oznaczało trudności dla fabryk. – Jeżeli miałby potrwać dłużej niż ten zapowiedziany, a spadek sprzedaży osiągnie podobną wartość jak w ubiegłym roku, to będziemy się zastanawiać nad tym, czy produkować na magazyn, czy też wstrzymać pracę. Na pewno będzie to też zależało od dostępności surowców, bo ograniczenia wpłynęły na efektywność łańcuchów dostaw na całym świecie – mówi Marcin Barański, dyrektor generalny, członek zarządu VOX.
Teoretycznie na zamknięciu galerii handlowych mogą zyskać mniejsze sklepy. Eksperci wskazują jednak, że poprzednie zamknięcie pokazało, że nadzieje te mogą być złudne. – Dane wskazują, że w takiej sytuacji ludzie w ogóle rezygnują z zakupów stacjonarnych i korzystają ze sprzedaży internetowej. W efekcie jeśli już ktoś zyskuje na lockdownie, to platformy e-commerce, a nie mniejsi przedsiębiorcy – mówi Piotr Palutkiewicz, zastępca dyrektora departamentu prawa i legislacji w Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
To zresztą powód, dla którego dużo większym zagrożeniem z punktu widzenia przetrwania biznesu jest zamknięcie branży kosmetycznej i salonów fryzjerskich. – To często drobne punkty usługowe, a nie przedsiębiorstwa, które mają zakumulowany wielki kapitał i są w stanie zarządzać ryzykiem. To są firmy, które pozwalają przeżyć właścicielom i pracownikom dosłownie z miesiąca na miesiąc. Dla nich każdy dzień zamknięcia to poważne kłopoty i ryzyko bankructwa – dodaje ekspert. ©℗
Na lockdownie zyskują platformy e-commerce, a nie mniejsi przedsiębiorcy