Suchej nitki na zarządzających Gantem nie zostawia przewodniczący wydziału ds. upadłościowych i naprawczych wrocławskiego sądu – który od kilku miesięcy zajmuje się upadłością jednego z największych do niedawna deweloperów mieszkaniowych. Postępowanie układowe spółki zostało przekwalifikowane na likwidacyjne i równocześnie umorzone, bo firma nie ma nawet z czego pokryć jego kosztów. Długi są ogromne. Wierzytelności Ganta wynoszą 330 mln zł, z czego 250 mln zł za obligacje
Jak tłumaczy sędzia Jarosław Horobiowski, to efekt długotrwałego braku realnej współpracy i dobrej woli po stronie zarządu upadłej firmy oraz osób faktycznie kontrolujących całą grupę Gant.
– Przez sześć miesięcy nie doprowadzili do skutecznego uproszczenia skomplikowanej struktury grupy obejmującej ok. 60 spółek w taki sposób, aby pod realną kontrolą jej zarządu i nadzorcy sądowego znalazły się aktywa alokowane w spółkach zależnych, a pozwalające na zaspokojenie wierzycieli – podkreśla sędzia w rozmowie z DGP.
Praktycznie jedynym aktywem Gant Development są certyfikaty udziałowe w zamkniętych funduszach inwestycyjnych, które są akcjonariuszami w spółkach komandytowo-akcyjnych. Z tym że fundusze nie mają żadnego wpływu na decyzje dotyczące majątku zgromadzonego w spółkach komandytowo-akcyjnych, na którym zabezpieczone są m.in. obligacje wyemitowane przez upadłą firmę.
Lista wierzytelności Ganta liczy ponad 1000 pozycji. Są na niej instytucje finansowe, publicznoprawne i osoby fizyczne, wśród których jedna zainwestowała w papiery dłużne 1 mln zł. W sumie wierzytelności opiewają na ok. 330 mln zł. Z tytułu samych obligacji spółka jest winna 250 mln zł.
Lista zarzutów sądu jest jeszcze dłuższa. Horobiowski wskazuje, że przez pół roku postępowania sąd nie dowiedział się od zarządu, jak wyglądały bardzo skomplikowane przepływy finansowe w grupie kapitałowej i gdzie podziały się m.in. pieniądze, które firma pozyskała od obligatariuszy. Pojawiają się też pytania co do wielomilionowych pożyczek udzielanych w ramach grupy. Gant Development pożyczył np. 50 mln zł spółce zależnej, która następnie wyszła z grupy i dzisiaj jest niewypłacalna.
– Jestem przekonany, że wierzyciele, przede wszystkim obligatariusze, wcześniej czy później zwrócą się do organów ścigania z wnioskami dotyczącymi zbadania losu powierzonych spółce pieniędzy – ocenia Jarosław Horobiowski.
Do wrocławskiego sądu zgłaszały się całe rodziny, które kupowały obligacje spółki za kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy złotych i przeznaczały na to wszystkie oszczędności.
Według nieoficjalnych informacji DGP do złożenia zawiadomienia do prokuratury przymierza się jeden z funduszy inwestycyjnych, który zainwestował w obligacje Ganta. – Teraz celem nadrzędnym jest opracowanie sposobu odzyskania wierzytelności, ale raczej przesądzone jest, że podejmiemy takie kroki – zapowiada przedstawiciel funduszu.
Jednym z największych wierzycieli Ganta jest grupa Banku BPS, który na pytanie, czy rozważa zawiadomienie prokuratury, odpowiada, że sprawa jest przedmiotem analizy.
Karol Antkowiak, który razem z bratem zakładał Ganta (teraz zasiada w radzie nadzorczej, a do kwietnia 2013 r. był prezesem spółki), tłumaczy problemy „sumą nieszczęśliwych zdarzeń”.
Gantowi, który jeszcze w 2010 r. sprzedał niemal 1000 mieszkań, zaszkodzić miały m.in. opóźnienia w realizacjach inwestycji i spiętrzające się terminy spłaty obligacji. Efekt był taki, że firma straciła płynność finansową. W 2012 r. Gant zanotował rekordowe 400 mln zł straty.
– Po fakcie rzeczywiście można stwierdzić, że wiele rzeczy można było zrobić inaczej – ocenia Karol Antkowiak. Kłopoty z zawarciem układu z wierzycielami zrzuca m.in. na odwołanego właśnie wiceprezesa Ireneusza Radaczyńskiego, któremu rada dała dużą swobodę działania. Liczy, że spółkę uratuje Marcin Kamiński, nowy prezes.
Obserwatorów rynku obligacji słowa Karola Antkowiaka nie przekonują. – Dla mnie nieszczęśliwy wypadek jest wtedy, kiedy dojdzie do powodzi stulecia. Kiedy ktoś powoduje milionowe straty, to albo nie potrafi zarządzać, albo robi to celowo – twierdzi Emil Szweda, prowadzący serwis Obligacje.pl. I przypomina, że przy okazji raportu finansowego Ganta za I połowę 2012 r. poważne uwagi zgłosił audytor firmy. Dotyczyły 120 mln zł pożyczek udzielonych spółkom z grupy, które – jak się okazało – nie zostały odzyskane.
Sędzia Horobiowski ocenia, że brak realnych, a tym bardziej efektywnych działań ze strony osób kontrolujących grupę w trakcie postępowania związanego z upadłością układową może wskazywać, że jej struktura celowo była tak skomplikowana i powiązana pogmatwanym łańcuchem zależności (także z udziałem spółek rejestrowanych na Cyprze i w Luksemburgu), aby odzyskanie wierzytelności nie było możliwe. – Co prawda pozyskiwała ona pieniądze od obligatariuszy zgodnie z prawem, ale skutek ekonomiczny jej działalności może być w najgorszym razie podobny jak w przypadku Amber Gold. Tutaj ludzie też stracili pieniądze, tyle że wszystko przebiegło w wyrafinowany sposób – tłumaczy.
Podkreśla, że w odróżnieniu od Amber Gold Gant Development był uczestnikiem ściśle regulowanego rynku kapitałowego. – Najprawdopodobniej ustanowione mechanizmy szeroko pojętego nadzoru finansowego, przetestowane bez skrupułów przez decydentów grupy Gant, okazały się całkowicie zawodne. Powinno to być przestrogą i źródłem wniosków na przyszłość przede wszystkim dla ustawodawcy – podsumowuje sędzia.

Ludzie za całe oszczędności życia kupowali papiery dewelopera

Co zrobić, kiedy upadnie deweloper – poradnik na Forsal.pl