W pierwszym kwartale bieżącego roku aż 41,2% sprzedanych mieszkań używanych miało wartość od 200 do 300 tys. zł – wynika z danych Home Broker dla 8 największych rynków. Jest to grupa wartościowa o najwyższym udziale w ogólnej liczbie zawieranych transakcji. Jeszcze kwartał wcześniej podobny wynik (42,1%) i największy udział miała niższa grupa wartościowa (od 100 do 200 tys. zł).
Rodzinna rewolucja
Pomiędzy ostatnim kwartałem ubiegłego roku, a pierwszym bieżącego roku doszło więc do wyraźnego wzrostu popularności mieszkań droższych. Próżno szukać powodów takiego efektu w wyraźnym odbiciu w rodzimej gospodarce, której dynamika wzrostu pozostaje na niskim poziomie. Nie można też mówić o gwałtownej poprawie na rynku nieruchomości. Na tym bowiem liczba zawieranych transakcji jest obecnie zbliżona do tej obserwowanej na początku ubiegłego roku, a z drugiej strony wyraźnie niższa od wolumenu obserwowanego pod koniec ubiegłego roku. Trzeba jednak pamiętać, że w ostatnich miesiącach 2012 roku popyt wspierany był programem dopłat do kredytów – „Rodzina na swoim”. Wygaszenie go odbiło się nie tylko na sile popytu na mieszkania, ale też preferencjach nabywców. Nie można bowiem już otrzymać z budżetu kilkudziesięciu tysięcy złotych w przypadku zakupu lokalu z najniższej półki cenowej. W efekcie mniej osób kupuje teraz lokale o cenie nieprzekraczającej 200 tys. zł, a większa część popytu plasuje się w segmencie mieszkań o cenie od 200 do 300 tys. zł. Zmiana jakościowa wpływa też na zmianę przeciętnej ceny transakcyjnej metra mieszkania. Ta, zgodnie z danymi Home Broker i Open Finance, w pierwszym kwartale br. była na poziomie o 6,8% wyższym niż na koniec wcześniejszego kwartału.
Zmiany budzą nadzieję
Wspomniana zmiana może rozbudzać nadzieję na zmianę trendu obserwowanego już od ponad 5 lat. Wciąż do statystyk o pozytywnym wydźwięku należy podchodzić ostrożnie. Tak też robią doradcy Home Broker i Lion’s House, których co miesiąc pytamy o ile w ich ocenie mogą zmienić się ceny mieszkań w perspektywie kolejnych 12 miesięcy. Przewidywana w kwietniu zmiana to jedynie kosmetyczne 1,8% w górę, a najczęściej padająca odpowiedź sugeruje, że ceny się nie zmienią. Uzasadnione jest więc postrzeganie tych wyników jako prognozy stabilizacji cen na poziomie zbliżonym do dzisiejszego.
Z jednej strony tani kredyt, a z drugiej spora podaż
U podstaw takich prognoz leży m.in. sytuacja na rynku kredytowym. Nigdy wcześniej kredyty hipoteczne w złotych nie były bowiem w Polsce tak tanie jak dziś. Pożyczając dziś 300 tys. zł na 25 lat (z marżą 1,5%) trzeba się liczyć z ratą na poziomie 1685 zł miesięcznie. Dla porównania w sierpniu 2012 roku (wtedy zapowiedzi RPP zapoczątkowały spadki stawek WIBOR) było to 2046 zł, czyli o ponad 300 zł miesięcznie więcej. Co więcej, kontrakty terminowe na stopy procentowe (FRA) sugerują, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest dalsza korekta w tym zakresie. Za 9 miesięcy WIBOR 3M może być notowany na poziomie niespełna 2,5%. Oznaczałoby to, że rata wcześniej wspomnianego kredytu mogłaby spaść do poziomu 1580 zł miesięcznie. Nawet jeśli dziś efektów tych zmian jeszcze nie widać, to spadek kosztu kredytu bez wątpienia wpłynie pozytywnie na skalę popytu na mieszkania. Oczywiście trzeba mieć świadomość, że w otoczeniu spadających stóp procentowych banki komercyjne zacieśniły kryteria udzielania kredytów. Widać to między innymi na podstawie przeciętnej marży (dziś 1,5%, a rok temu 1,2%) czy dokładniejszym procedurom weryfikującym kredytobiorców i źródła ich dochodów.
Warto też pamiętać, że kotwicą dla popytu jest powoli rozwijająca się gospodarka, która nie pozwala na wzrost zatrudnienia i wynagrodzeń. Nie bez znaczenia jest też utrzymująca się spora podaż nowych mieszkań. Zgodnie z danymi firmy doradczej REAS, na sześciu największych rynkach (Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań, Trójmiasto i Łódź) podaż można szacować na 50 tys. lokali deweloperskich. Dla porównania, w latach 2008- 2010 było to przeważnie od 30 do 40 tys. lokali.