"Rynek oczekuje obniżki na poziomie 10-15 procent. Zwłaszcza w dużych aglomeracjach, gdzie ceny ofertowe mieszkań zostały nadmiernie zawyżone - powiedział PAP Styczeń.
"Deweloperzy przyzwyczaili się do wzmożonego popytu z lat 2007- 2009, kiedy wszystko sprzedawało się na pniu. Różnica polega na tym, że teraz muszą rezygnować z wysokich marż i szukać klientów. Aktualnie na rynku mieszkań mamy do czynienia z nadpodażą, więc ceny muszą jeszcze spaść, żeby to, co stanowi nadwyżkę lokali mieszkalnych, zostało sprzedane" - podkreślił.
Zdaniem Stycznia jeśli ceny spadną, to mimo tego, że banki będą stosować ostrzejsze kryteria przyznawania kredytów, może się otworzyć popyt ze strony nabywców, którzy z powodu zbyt wysokich cen mieszkań nie mieli do tej pory odpowiedniej zdolności kredytowej.
Z danych GUS wynika, że spada liczba oddawanych do użytku mieszkań. W okresie styczeń-październik 2011 r. było ich o 7,8 proc. mniej niż w 2010 r. i o 22,6 proc. mniej w porównaniu z analogicznym okresem 2009 r.
"Jeszcze w połowie tego roku mieliśmy do czynienia ze zwiększeniem liczby rozpoczynanych budów. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba mieszkań będących w budowie wynosi średnio ok. 700 tysięcy, więc nie jest tak źle" - uważa Styczeń.
Zdaniem wiceministra, w Polsce nie dojdzie do takiego kryzysu mieszkaniowego, jak w innych krajach UE. "Każdy rynek jest inny. U nas może dojść do spowolnienia, ale nie do kryzysu" - uważa Styczeń.
Wiceminister wyjaśnił, że "pomimo różnic, takie kraje europejskie jak Grecja, Hiszpania, Francja czy Niemcy, łączy fakt, że tam popyt mieszkaniowy został już dawno zaspokojony".
Tymczasem w Polsce tzw. kolejka mieszkaniowa jest od lat szacowana na 1,5-1,8 mln mieszkań. Są to szacunki oparte o dane ze spisu powszechnego z 2002 r. Wiceminister radzi, by poczekać na wyniki spisu z 2011 r., bo - jak mówił - "obraz będzie chyba lepszy".
"W Polsce istnieje duże zapotrzebowanie na lokale mieszkalne, gdyż część gospodarstw domowych ich nie posiada, a spora część, która ma własny dach nad głową, chciałaby swoje warunki mieszkaniowe polepszyć. Potrzeba posiadania, czyli popyt, generuje potrzebę budowania mieszkań, czyli podaż. To nie pozwoli wygasić inwestycji mieszkaniowych niezależnie od kryzysu" - powiedział PAP.
Zdaniem Stycznia nadzieją dla polskiego rynku mieszkaniowego jest odtworzenie rynku na wynajem, ale traktowanego jako inwestycja, a nie klasyczny rynek wynajmu społecznego wspomaganego przez budżet państwa.
"Niektórzy deweloperzy już dzisiaj zawierają umowy, zgodnie z którymi przez pierwsze 1-3 lata wynajmują lokal z przyrzeczeniem przeniesienia prawa własności na rzecz najemcy. Głównym problemem jest to, że na wszystkie pomysły dotyczące rozwiązania kwestii mieszkaniowej nakładają się szczególne cechy rynku popytu na lokale związane z poziomem dochodów przeciętnej polskiej rodziny" - powiedział.
Piotr Styczeń nie zgadza się z zarzutami wysuwanymi także przez przedstawicieli branży, że w Polsce od lat brakuje jakiejkolwiek polityki mieszkaniowej. "Na koncie mamy udany program "Rodzina na swoim:, a w zakresie budownictwa socjalnego osiągnęliśmy poziom dotacji z budżetu, który w 100 proc. wystarcza na spełnienie zgłaszanych w formie wniosków potrzeb gmin. Polska polityka mieszkaniowa to także dofinansowanie przedsięwzięć w ramach programu termomodernizacji i remontów. Poza tym wciąż musimy obsługiwać programy jeszcze z poprzedniego ustroju, np. książeczki mieszkaniowe i stare kredyty mieszkaniowe. Tylko obsługa kosztów z przeszłości pochłania ok. 60 proc. wszystkich środków na mieszkalnictwo z budżetu państwa" - powiedział.