Przyzwolenie na niekontrolowaną inwigilację dziennikarzy ma się znaleźć w przepisach, które szykuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – uważa Wojciech Klicki z fundacji Panoptykon. To skutek wdrożenia unijnego rozporządzenia, które w zamyśle ma chronić pracowników mediów i ich źródła informacji. Aktywista przekonuje, że jeśli jednak projektowana przez MKiDN ustawa wejdzie w życie zgodnie z założeniami pokazanymi przez resort, w Polsce przepisy będą działały jak w krzywym zwierciadle.
Resort kultury przymierza się do stworzenia nowego ładu medialnego. Jak informowaliśmy w DGP jako pierwsi, ma m.in. wprowadzić zakaz wydawania prasy przez samorządy lokalne oraz zmienić zasady działania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Równocześnie będzie też implementować do polskiego prawa przepisy European Media Freedom Act (EMFA). To przyjęte w kwietniu tego roku unijne rozporządzenie, które ma w zamyśle chronić media przed nadmierną ingerencją państwa.
Pod warunkami, których nie spełniamy
Jak można w nim przeczytać, dziennikarze „powinni móc liczyć na solidną ochronę źródeł dziennikarskich i poufnej komunikacji, w tym na ochronę przed nadmierną ingerencją i stosowaniem technologii nadzoru”. EMFA próbuje jednak pogodzić interesy mediów oraz służb państwowych, które potrzebują nowoczesnych narzędzi w walce z przestępczością. Dopuszcza więc stosowanie wobec dziennikarzy oprogramowania do inwazyjnego nadzoru. W praktyce to takie systemy jak Pegasus, którego użytkowanie przez służby w Europie wywołały ogromne kontrowersje.
Oprogramowanie szpiegujące może być na mocy EMFA stosowane wobec dziennikarzy tylko pod pewnymi warunkami. Takim bezpiecznikiem jest m.in. dostęp do skutecznych środków prawnych służących do obrony praw osób poddanych kontroli, w tym prawo do zostania poinformowanym o tym fakcie po zakończeniu czynności. Poza tym użycie takiego oprogramowania ma być możliwe po uzyskaniu uprzedniej zgody sądu (lub niezależnego i bezstronnego organu decyzyjnego), i wreszcie oprogramowanie szpiegujące może być stosowane tylko w sprawach dotyczących najpoważniejszych przestępstw.
Zdaniem Klickiego tu właśnie jest pies pogrzebany. Zgodnie z przekazanymi założeniami ustawy Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego chce bowiem wprowadzić EMFA do polskiego porządku prawnego bez zmian. A Polska nie spełnia wyżej wymienionych warunków. Osobom inwigilowanym przez polskie służby nadal nie przysługuje prawo do informacji o inwigilacji. Wprowadzenie takich rozwiązań zapowiadała jeszcze w kampanii wyborczej KO, znalazło się to również jako jeden z zapisów w umowie koalicyjnej.
Kodeks, którego nie ma
Pod egidą MSWiA miał powstać Kodeks pracy operacyjnej, za którego przygotowanie miał odpowiadać Krzysztof Bondaryk, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W maju zapowiadał to Adam Bodnar, szef resortu sprawiedliwości. Od tego czasu dokumentem nie zajął się jednak Sejm.
Jak słyszymy nieoficjalnie, prace utknęły w martwym punkcie, mają się na nie nie zgadzać szefowie służb. Co więcej – jak informowali nas urzędnicy Ministerstwa Cyfryzacji – MSWiA nie ustaje w wysiłkach, by uprawnienia dotyczące inwigilacji jeszcze rozszerzyć, dorzucając przepisy do przygotowywanych przez ten resort ustaw („Trzy życzenia Siemoniaka”, DGP z 10.09.2024).
A to nie koniec problemów. Aktywiści z Panoptykonu przypominają, że w Polsce nie funkcjonuje rzetelna i realna kontrola sądowa działania służb: sądy przyznają zgody w przypadku 99 proc. wniosków o kontrolę operacyjną. Rozpatrując wnioski, dysponują tylko tymi informacjami, których chcą udzielić im służby (te więc mogą łatwo udawać, że inwigilują jakiegoś NN, nie zdradzając, że chodzi o dziennikarza, którego chroni tajemnica dziennikarska). W dodatku, jak czytamy w opinii przygotowanej przez organizację, „służby w Polsce mogą prowadzić kontrolę operacyjną w znacznie większej liczbie sytuacji, niż to wynika z EMFA. Przykładem jest np. przestępstwo bezprawnego uzyskania informacji (zagrożone karą do 2 lat więzienia), w sprawie którego zgodnie z EMFA nie powinno być możliwości stosowania oprogramowania typu Pegasus”.
– To zaskakujące, bo w minionej kadencji rządzący dziś Polską politycy mówili głośno o nielegalności stosowania Pegasusa. Chodziło nie tylko o nieprawidłowości przy zakupie i brak kontroli nad całością oprogramowania, lecz także o nieprzewidzianą w polskim prawie kontrolę korespondencji na wiele lat wstecz, którą umożliwia to oprogramowanie – mówi Klicki i przypomina, że rzecznik praw obywatelskich pisał w jednej z opinii, że „Pegasusa nie da się pogodzić z polskim prawem”. – Od zmiany władzy w Polsce żadne przepisy nie zostały zmienione. Ale ocena prawna już owszem – podsumowuje.
Do zamknięcia wydania nie udało nam się skontaktować z odpowiedzialnym za ustawę wiceministrem Andrzejem Wyrobcem ani z szefem sejmowej podkomisji, która ma się zająć projektem. Jak jednak słyszymy od informatorów w MKiDN, nie ma szans na to, by ustawę uchwalić przed zmianą prezydenta. Na razie, do 23 września, trwają konsultacje społeczne dotyczące jej założeń. Zgodnie z harmonogramem resort daje sobie miesiąc na rozpatrzenie ich wyników i przygotowanie raportu. Dopiero na tej podstawie zostanie napisany właściwy projekt. Realnie może pojawić się w listopadzie. W piątek w Sejmie zbiera się podkomisja ds. mediów. Na agendzie ma właśnie omówienie założeń nowej ustawy medialnej. ©℗