Działalność TVP i Polskiego Radia finansują ludzie, którzy nie słuchają i nie oglądają publicznych stacji. Co więcej, zdecydowana większość sponsorów TVP i PR nie zgadza się z przekazem państwowych mediów - utożsamianym powszechnie z propagandą partii rządzącej. Co dalej z modelem monopartyjnej podległości i publicznego finansowania stworzonym przez PiS? – pyta w felietonie Zbigniew Bartuś.

Tzw. media narodowe to jedno ze sztandarowych i zarazem najbardziej szyderczych przedsięwzięć Zjednoczonej Prawicy. Opiera się na dwóch prostych, a brutalnych zasadach: „Wygraliśmy wybory, więc (cała reszta) morda w kubeł” oraz „Im bardziej się z nami nie zgadzasz, tym więcej zapłacisz za upowszechnianie naszego przekazu”. W tym brawurowym – choć nieoryginalnym – modelu paski TVP są w jakichś 90 procentach sponsorowane przez ludzi… smaganych paskami.

Model PiS polega na totalnym merytorycznym podporządkowaniu mediów publicznych partii rządzącej i adresowaniu przekazu do – siłą rzeczy – „swoich” odbiorców, przy jednoczesnym założeniu, że funkcjonowanie tego czegoś będą finansować wszyscy, w tym – a zwłaszcza – „nieswoi”. Jest to model, od którego państwa zachodniej Europy odeszły jakieś pół wieku temu – w związku z rozwojem i umacnianiem się liberalnej demokracji. Modelu tego mocno trzymają się natomiast autorytarne kraje Wschodu, jak Rosja, Białoruś czy Turkmenistan.

Jak w wielu obszarach, które zmienił PiS, fakty są tutaj gołe i krzyczą:

  • Struktura społeczna widowni sztandarowych programów informacyjnych i publicystycznych TVP pokrywa się niemal dokładnie ze strukturą społeczną wyborców PiS: są to przede wszystkim emeryci, mieszkańcy wsi oraz ludzie słabo wykształceni; ponad połowa widzów „Wiadomości” ma (wedle badań Nielsena) wykształcenie podstawowe.
  • Paradoksalnie niemal wszystkie wymienione grupy są z jakichś (wymienionych w ustawie) powodów zwolnione z opłacania abonamentu radiowo-telewizyjnego lub po prostu (mocą własnego widzimisię) nie płacą go. Większość widowni TVP stanowią osoby o relatywnie niskich dochodach, płacące symboliczne podatki, albo wręcz nie wkładające do naszego wspólnego budżetu państwa ani grosza.
  • Wniosek: przytłaczająca większość odbiorców TVP i Polskiego Radia nie finansuje swych ulubionych kanałów i programów ani w formie abonamentu, ani poprzez rosnące skokowo „rekompensaty” z budżetu państwa. 3 miliardy złotych na „misję mediów publicznych” wyłożyli w tym roku ci, którzy przeważnie nie korzystają z wytworów TVP i PR. W tym tacy, którzy te media, w obecnej formie, najchętniej by zaorali.

Tworzy to klimat do rewolucyjnej zmiany tego stanu rzeczy. Wyborcy zwycięskiego tercetu demokratycznego wręcz żądają „szybkiego zaprowadzenia porządku” w TVP i PR. I politycy tworzącej się koalicji obiecują… blitzkrieg (wszakże, wedle pasków TVP, są to Niemcy i niemieccy agenci).

Propaganda i Zenek

Jednym z pierwszych posunięć PiS po odjęciu władzy z końcem 2015 r. było usunięcie absolutnie wszystkich rozwiązań organizacyjnych i prawnych, które miały co do zasady chronić media publiczne przed naciskami polityków. Owszem, nie były to rozwiązania doskonałe, bywały bezczelnie naruszane (tak dzieje się również w innych krajach demokratycznych), ale generalnie hamowały zakusy do ręcznego sterowania przekazem. Co istotne, wszelkie ujawnione próby takiego sterowania czy też doraźnej cenzury były publicznie piętnowane i uznawane przez większość Polek i Polaków za niedopuszczalne.

Objęcie władzy przez PiS stanowi tu ważną cezurę, albowiem w wymarzonym państwie Jarosława Kaczyńskiego każdy organ i każda publiczna instytucja to trybik w partyjnej machinie powszechnej szczęśliwości (rozumianej a'la Kaczyński). Telewizja i radio też musiały więc zostać zbrojnym ramieniem partii – i wcale się z tym nie kryły. Można rzec, że po rewolucyjnym przesiewie kadr, w nowym zespole zapanował wręcz entuzjazm związany z możliwością wspierania „dobrej zmiany”, a właściwie – bycia jej integralną częścią. Na twarzach ludzi, którzy przestali wykonywać zawód dziennikarza w rozumieniu liberalnej demokracji, a stali się klasycznym „pasem transmisyjnym partii do mas”, zobaczyliśmy autentyczną dumę.

Przypomina mi się tutaj stary dowcip o sowieckiej maszynce do golenia – będącej odpowiedzią na imperialistyczny wynalazek Gillette. Ruska innowacja składała się z kilku wirujących brzytew napędzanych silnikiem od kamaza. Zainteresowany goleniem delikwent musiał włożyć twarz do specjalnego otworu – a tam brzytwy robiły swoje. I volia! Ogolony w pół minuty! A nie jakieś tam pitolenie unowocześnioną brzytwą.

Na wątpliwość zachodniego dziennikarza (nie mylić z pracownikiem tzw. mediów narodowych), że te brzytwy wirują w jeden deseń, a przecież każdy ma nieco inny kształt twarzy, towarzysz konstruktor odparł: „Owszem, każdy ma inną twarz, ale tylko do pierwszego golenia”.

W koncepcji mediów narodowych, w których prezesa „publicznej” telewizji i prezesa „publicznego” radia wyłania minister aktywów państwowych (gotów w każdej chwili wpaść po sugestie na Nowogrodzką), twarz każdego zatrudnionego została siłą rzeczy przepuszczona przez taką właśnie maszynkę. No i mamy to, co każdy widzi i słyszy. Lub też to, czego od pewnego czasu większość Polek i Polaków nie chce ani widzieć, ani słyszeć.

Znam osobiście tysiące (tak!) osób z celowo wykasowanymi w odbiornikach i dekoderach kanałami TVP. I to wszystkimi. Nawet TVP Sport! No, niektórzy zostawili TVP Kultura, w której co pewien czas można obejrzeć arcydzieła dawnej telewizji. To masowe kasowanie było reakcją na irytującą propagandę serwowaną w serwisach (z założenia i nazwy) informacyjnych. Ale też na sprzeniewierzenie się kulturotwórczej misji: media, które w poprzednich dekadach przybliżały milionom Polek i Polaków dokonania najwybitniejszych polskich twórców, zaczęły nagle gwałcić nasze uszy (to, niestety, trafne słowo) nutą Zenka. Osobiście wolę słuchać piszczenia kredy suwanej bokiem po wilgotnej tablicy.

Kto ogląda TVP?

Media publiczne w całym cywilizowanym świecie, zwłaszcza w krajach Unii, realizują – przynajmniej w teorii – ważną misję. Do kogo trafiają ze swoją misją „Wiadomości”, będące sztandarowym produktem informacyjnym TVP? Wedle tegorocznych badań Nielsena, 79 proc. widzów ma ponad 50 lat, zaś w młodszych grupach wiekowych udział tego programu nie przekracza 1 proc. W całej populacji 20-24 jest to poniżej 1,2 proc., a w grupie 25-29 – nieco ponad 2,5 proc. Ponad 60 proc. widowni „Wiadomości” stanowią emeryci; w TVP Info jest to ponad 70 proc. Dla porównania, we wszystkich stacjach telewizyjnych w Polsce udział emerytów wynosi średnio ok. 43 proc.

Wśród widzów „Wiadomości” mocno nadreprezentowani są mieszkańcy wsi. Głównym wyróżnikiem tej widowni jest jednak wykształcenie – sztandarowy program TVP najchętniej oglądają osoby po podstawówce: w pierwszej połowie roku ich udział w widowni przekroczył… 50 procent (!).

Struktura widzów konkurencyjnych „Faktów” TVN jest zasadniczo inna. Owszem, również dominują tutaj emeryci – jest to immanentną cechą wszystkich linearnych telewizji świata (młodzi oglądają to, co chcą, kiedy chcą – online) – ale o wiele lepiej wykształceni. I z miasta (dwie trzecie widowni). Niezależnie od tego, wszelkie porównania TVN z TVP nie mają sensu. TVN nie jest bowiem telewizją publiczną, tylko w pełni komercyjną. Utrzymuje się wyłącznie z reklam.

Żaden polityk nie zmusza nas do płacenia abonamentu na TVN, ani dopłacania do tej stacji miliardów z podatków. Jeśli kogoś irytują „Fakty” i inne programy TVN, może je po prostu wyłączyć. Natomiast w przypadku TVP politycy partii rządzącej zrobili wiele, by miliony ludzi tkwiło – chcąc nie chcąc – w bańce jedynie słusznej partyjnej „prawdy”.

Jako się rzekło, całe to wątpliwe przedsięwzięcie finansują przede wszystkim ci, którzy w ogóle nie korzystają z wytworów TVP, nie słuchają audycji Polskiego Radia, ani tym bardziej nie zachwycają się warsztatem „gwiazd” tych stacji. Większość płatników jest wręcz wstrząśnięta faktem, że owe „gwiazdy” zarobiły w ostatnich latach miliony (czy którakolwiek komercyjna stacja płaciłaby tym osobom choć ćwierć ujawnionych kwot?). I nie chodzi tylko o powszechnie znane twarze partyjnych przekazów dnia, ale też ludzi za kulisami. Z głośnego raportu NIK z kontroli w Telewizji Polskiej wynika, że w latach 2021-2022 Jarosław Olechowski zawarł z Telewizją Polską dziewięć dodatkowych umów na 1,56 mln zł brutto. Umowę z ówczesnym szefem TAI podpisał… jego zastępca. Obecny prezes TVP Mateusz Matyszkowicz tłumaczy, że TAI podlegała wtedy Jackowi Kurskiemu. Ten wyjaśnił NIK-owi, że „są to oczywiście wyjątkowo duże pieniądze, ale też rodzaj pracy jest unikatowy i wyjątkowy”.

Czy poza PiS i wyborcami tej partii ktokolwiek podziela tę opinię? I pytanie drugie, jeszcze ciekawsze: czy wyborcy PiS finansują twórczość i klawe życie swoich ulubieńców?

Kto płaci za TVP i Polskie Radio?

W ustawie budżetowej na 2023 r. (przegłosowując ją pod koniec stycznia tego roku, posłowie PiS odrzucili wszystkie 77 poprawek Senatu) Sejm zapisał 2,7 mld zł „rekompensaty” dla Telewizji Polskiej i Polskiego Radia z tytułu nieopłaconego abonamentu RTV. „Środki pozwolą na sfinansowanie wielu misyjnych projektów realizowanych wyłącznie przez media publiczne” – usłyszeliśmy od polityków partii rządzącej. Jak czytamy w uzasadnieniu tej decyzji, „media publiczne relacjonują najważniejsze wydarzenia w kraju i na świecie, transmitują najważniejsze wydarzenia kulturalne, produkują filmy, słuchowiska, organizują koncerty. Za mediami publicznymi stoją wybitni muzycy orkiestry radiowej, utalentowani reżyserzy, cała gama realizatorów, operatorów, dziennikarzy w ośrodkach regionalnych czy wszystkich specjalistów, dzięki którym nadawany jest dany program”.

Takimi (ponoć) przesłankami kierował się prezydent Andrzej Duda, kiedy – mimo protestów opozycji i organizacji społecznych – złożył podpis pod ustawą.

Co istotne, od 2020 roku „rekompensata” przekazywana Telewizji Polskiej, Polskiemu Radiu i regionalnym rozgłośniom publicznym opiewała na blisko 2 mld zł rocznie i tyle też zaplanowano na rok 2023. Podczas posiedzenia Komisji Finansów Publicznych pod koniec listopada 2022 r. poseł PiS Andrzej Kosztowniak zaproponował jednak poprawkę zwiększającą budżetowe wsparcie dla mediów publicznych o 700 mln zł, czyli ponad 35 proc. Politycy PiS tłumaczyli, że jest to „waloryzacja wynikająca z putinflacji”.

Inflacja konsumencka w Polsce wynosiła wówczas (w ujęciu rocznym) 17,5 proc., „waloryzacja” przebiła ją więc dwukrotnie. Opozycja kojarzyła to jednoznacznie: z rokiem wyborczym, w którym rodzaj pracy reporterów, redaktorów i wydawców serwisów informacyjnych TVP i Polskiego Radia miał być jeszcze bardziej „unikatowy i wyjątkowy”.

Dlaczego w ogóle potrzebna jest mediom publicznym „rekompensata”? Teoretycznie wszyscy w Polsce – z ustawowymi wyjątkami – powinni płacić abonament RTV, wynoszący obecnie 294,90 zł rocznie (w ratach wychodzi o 10 proc. drożej). W każdym razie – wszyscy posiadający jakikolwiek odbiornik; a wedle GUS telewizor i radioodbiornik ma w domu 99 proc. gospodarstw. Dochodzą do tego odbiorniki w samochodach, a także w prywatnych firmach. Łącznie daje to ok. 12 milionów potencjalnych płatników abonamentu (gospodarstw domowych i firm). W praktyce, po uwzględnieniu wszystkich ustawowo zwolnionych, zostaje tylko 2,4 mln. Wedle danych Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, abonament płaci obecnie jedna trzecia z tego, czyli 800 tys.

Przypomnijmy, kto jest zwolniony z abonamentu. Są to przede wszystkim osoby powyżej 75 lat, całkowicie niezdolne do pracy, ze znacznym stopniem niepełnosprawności, z trwałą lub okresową całkowitą niezdolnością do pracy w gospodarstwie rolnym, niesłyszące, niewidome, bezrobotni zarejestrowani w urzędzie pracy, osoby posiadające prawo do zasiłku przedemerytalnego, weterani wojenni lub wojskowi oraz członkowie rodzin pozostałych po kombatantach, a także – to najliczniejsza grupa zwolnionych – osoby po 60 roku życia z prawem do emerytury, o ile jej wysokość nie przekracza miesięcznie kwoty 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a więc obecnie 3500 zł brutto.

Ponieważ ŚREDNIA emerytura wypłacana przez ZUS po waloryzacji w marcu 2023 roku wyniosła niecałe 3 312 zł brutto, zaś wśród kobiet – 2 793 zł brutto, można przyjąć, że przytłaczająca większość emerytów jest zwolniona z abonamentu RTV. A jako się rzekło, właśnie oni są głównymi odbiorcami „misji” TVP, a zwłaszcza przekazu TVP Info i „Wiadomości”.

Muszę dodać, że cała wyżej wymieniona grupa zwolnionych z abonamentu płaci również symboliczne podatki (albo z racji podwyższonej kwoty wolnej nie płaci ich wcale). Dlatego to nie ona zrzuca się na „rekompensaty” dla TVP i Polskiego Radia. W tej ostentacyjnie niedobrowolnej zrzutce uczestniczą przede wszystkim ci, którzy wcale (lub prawie wcale) nie oglądają programów „publicznego” nadawcy, w tym… rzetelni płatnicy abonamentu RTV. Można rzec, że państwo PiS dokonuje na nich podwójnego rozboju, zmuszając do finansowania tego, czego bardzo nie chcą i przeciwko czemu coraz bardziej się buntują.

Jak to się robi w Europie?

Około połowy mediów publicznych na Zachodzie finansowanych jest od lat z powszechnego, czyli płaconego przez wszystkich obywateli, abonamentu. Dotacje (lub granty) rządowe, tudzież „rekompensaty”, są tam rzadkością i stanowią w przytłaczającej większości przypadków marginalną część dochodów. Co kluczowe: w tym modelu przyjmuje się, że media publiczne mają być nie tylko sponsorowane przez wszystkich, ale też powinny SŁUŻYĆ wszystkim, a nie tylko aktualnej większości parlamentarnej i rządowej. Szereg rozwiązań prawnych i organizacyjnych ma z założenia chronić media publiczne przed naciskami polityków.

W Wielkiej Brytanii media publiczne utrzymują się z abonamentu, czyli TV Licence, wynoszącej obecnie 159 funtów (ponad 800 zł) rocznie. BBC zarabia też całkiem sporo na sprzedawaniu swych produkcji (oraz praw do formatów) do innych krajów. Uzupełnieniem budżetu są rządowe granty – na realizację konkretnych aspektów publicznej misji. Abonament płacą wszyscy obywatele Zjednoczonego Królestwa, jedynie osoby niewidome (przy głębokim upośledzeniu wzroku) lub w wieku 74 lat i starsze są uprawnione do niższego lub bezpłatnego abonamentu. Rząd ustala wysokość opłat (wiadomo, że przez kolejne cztery lata Brytyjczyków czekają podwyżki spowodowane wysoką inflacją) i odpowiada za ich ściągalność.

Bardzo podobnie jest w Niemczech, gdzie każde gospodarstwo ma obowiązek płacić abonament w wysokości 17,50 euro miesięcznie. Pieniądze pobiera i rozdysponowuje niezależna instytucja - Beitragsservice. I w UK, i w RFN niepłacenie abonamentu jest traktowane niczym oszustwa podatkowe. Można za to nawet pójść do więzienia.

W części krajów nie ma abonamentu, a media publiczne finansowane są bezpośrednio z budżetu państwa (zazwyczaj – ze środków resortu kultury). Tak jest m.in. w Holandii. W tym modelu większą rolę odgrywają zwykle dochody z reklam.

Wina Tuska? Wola Tuska

„4 JEŹDŹCÓW OPOZYCJI NACISKA NA PREZYDENTA RP, ABY POWOŁAŁ TUSKA NA PREMIERA” – taki pasek zobaczyli w TVP INFO w mijającym tygodniu widzowie popołudniowego programu „O co chodzi”. Nawiązanie do „jeźdźców apokalipsy” wydaje się tutaj oczywiste. Widzowie TVP są od lat straszeni przerażającymi scenariuszami rozwoju sytuacji w Polsce po ewentualnym przejęciu władzy przez „totalną opozycję”, a zwłaszcza Donalda „fur Deutschland” Tuska. Logiczne więc, że powrót lidera KO do gabinetu premiera RP przedstawiany jest wychowanej na paskach widowni jako apokalipsa. Pytanie: czyja?

Wszystko wskazuje na to, że autorom pasków chodziło tym razem o nich samych. Oraz spraszanych do studia za nasze pieniądze komentatorów innych prorządowych mediów. Teoretycznie komercyjnych, ale przecież utrzymujących się w ostatnich latach z – delikatnie mówiąc – transferów od spółek zależnych od władzy. Nastrój zbliżającej się apokalipsy można ponoć wyczuć wszędzie – i w gabinetach władz mediów publicznych, i w studiach, i na korytarzach. Powód jest oczywisty: wszyscy tu już wiedzą, że mimo milionów zaklęć oraz efektownych pasków sławiących „kolejne wyborcze zwycięstwo PiS”, za najdalej dwa miesiące powstanie nowy rząd i właściwie na 100 procent jego szefem będzie Donald Tusk. Co nowa władza zrobi z mediami publicznymi?

Pytany o to miesiąc temu w wielkopolskim Kępnie b. premier i b. szef Rady Europejskiej odparł, że „Nie można zlikwidować czegoś, co zlikwidowano osiem lat temu”. Przypomniał, że kiedy był premierem, najbardziej krytyczną telewizją wobec niego była właśnie telewizja publiczna. "I nigdy mi do głowy nie przyszło, by interweniować w tej sprawie. Pamiętam, jak telewizja publiczna, radio publiczne atakowały mnie na moich konferencjach, choćby w sprawie afery taśmowej, Amber Gold, wszędzie tam, gdzie pojawiały się kłopoty, gdzie media miały prawo i obowiązek pytać mnie i krytykować mój rząd za rzeczy, które nie były OK, to tam telewizja publiczna była w awangardzie tych najbardziej krytycznych. Na tym polega misja telewizji publicznej" – podkreślił.

Spytał obecnego w Kępnie dziennikarza TVP, czy pamięta choćby jeden program krytyczny wobec PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego w telewizji publicznej z ostatnich ośmiu lat.

Politycy Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy, deklarujący chęć stworzenia nowej rządowej koalicji, są zgodni, że Polska spadła w ostatnich latach na odległe miejsce w globalnym rankingu wolności prasy z powodu skrajnego upolitycznienia mediów publicznych przez PiS. Przypominają, że wciąż obowiązująca Ustawa o radiofonii i telewizji z 1992 roku nakazuje mediom państwowym pluralizm, bezstronność i pokazywanie wielu perspektyw. Przywrócenie tej misji ma być jednym z pierwszych posunięć nowej władzy.

Pytanie: w jakim modelu dokona się owa „mała apokalipsa”. Bo ten, w którym media publiczne finansują ludzie kompletnie niezainteresowani ich istnieniem, jest nie do utrzymania.