Juliusz Braun: Okoliczności polityczne wskazują, że jesienią w TVP wszystko może się zmienić
Zna pan swojego następcę, Janusza Daszczyńskiego?
Poznaliśmy się przeszło 20 lat temu, bo mniej więcej w tym samym czasie zaczynaliśmy aktywność w mediach. Jedno jest pewne, nie będzie to dla TVP zmiana pokoleniowa, ponieważ jesteśmy z Daszczyńskim niemal rówieśnikami.
To jest dobry wybór dla TVP?
Mam nadzieję, że tak. Ale okoliczności polityczne wskazują, że jesienią wszystko się może zmienić.
W jakiej kondycji zostawia pan spółkę?
Trudnej, ale dobrej.
Co to znaczy?
Trudnej, bo cały czas finansowanie TVP jest oparte na konieczności pozyskiwania środków komercyjnych, a rynek jest niełatwy. A w dodatku oczekiwania w stosunku do telewizji są radykalnie sprzeczne. Wymaga się promowania wysokiej kultury, edukacji, słyszę rady, by nie przejmować się wynikami oglądalności. Ale na to trzeba zarobić, co bez dużej widowni nie jest możliwe. Pierwsze półrocze zamykamy z dobrym wynikiem finansowym, wobec tego następcy mogą mieć poczucie względnego spokoju.
Co będzie największym wyzwaniem dla pana następców?
Finanse. Udało nam się co prawda podwoić wpływy abonamentowe, ale to działanie na krótką metę. Jeśli nie będzie się rejestrować nowych odbiorników, wpływy dramatycznie spadną.
A ktoś dziś w ogóle rejestruje telewizor?
Nieliczni. Udało nam się sporo rzeczy usprawnić we współpracy z pocztą. Ale nie udało się wprowadzić rejestracji online. Wciąż trzeba złożyć odręczny podpis. Byłoby najprościej kliknąć w formularz w sieci i zapłacić kartą czy przelewem te 20 złotych. Ale to jest rozwiązanie, którego dziś nie da się przeforsować.
Tak jak pomysłu z powszechną opłatą audiowizualną.
Niestety. I coraz częściej słychać głosy, że się tego nie da zrobić. Choć jestem przekonany, że przy dużej determinacji i dobrej woli można to zrobić.
Niemcy po wprowadzeniu opłaty audiowizualnej zebrali o 1,5 mld euro więcej, niż przewidywali. Spodziewali się 8,5 mld, a mają 10. I jest problem.
Jak to?
1,5 mld euro leży na osobnym koncie, a politycy dyskutują, co z tym fantem zrobić. Czy w związku z tym zlikwidować ostatnie 20 minut reklam, jakie mają w telewizji publicznej na dobę, czy obniżyć abonament.
Żałuje pan czegoś?
Może niektóre decyzje podejmowałem za późno. Żałuję też, że nie zdążyliśmy wprowadzić zmian organizacyjnych i stworzyć redakcji gatunkowych. To by pozwoliło na lepszą koordynację anten, która jest dziś i tak o niebo lepsza niż kilka lat temu. Janusz Daszczyński zapowiedział jednak zmiany w tym kierunku i życzę mu sukcesów.
Zmian w strukturze widz nie zobaczy na antenie. Co TVP będzie panu zawdzięczać, jeśli chodzi o program?
Cała konstrukcja TVP Info to dobry projekt, który ma szansę na rozwój, bo kanał jest atrakcyjny, ale nie idzie za daleko w kierunku sensacji. Na głównych antenach porządnie zrobione seriale „Na sygnale” czy „O mnie się nie martw”. A poza tym „Świat się kręci”, nowa oryginalna koncepcja. No i „Bodo”, pierwszy od lat serial historyczny, który właśnie powstaje.
„Świat się kręci” to publicystyka w lekkim wydaniu. Nie myślał pan o poważnym programie, który będzie nadawał ton debacie publicznej?
Poważna publicystyka w głównym kanale może nie przyciągnąć 1,5 mln widzów.
Muszę się przyznać, że pomimo pewnych prób nie udało się takiego programu stworzyć. Taki program wymagałby wyrazistych osobowości. Rozglądając się po polskim rynku, nie widzę dziś nikogo, kto mógłby go poprowadzić.
Jesteśmy skazani na Tomasza Lisa i Jana Pospieszalskiego?
W TVP Info pojawiają się nowe twarze.
Ale to nie są osobowości ani antena o masowej widowni.
Może po jakimś czasie twarze staną się osobowościami.
Nie zastanawiał się pan nad wyciągnięciem poważniejszych konsekwencji wobec obu publicystów po ostatnich aferach?
Pospieszalski od początku był bardzo radykalny w swoich poglądach, a Lis popełnił fatalny błąd. Psychologicznie zadziałał mechanizm, że jak się znajdzie coś, co by się strasznie chciało znaleźć, to człowiek tak się cieszy, że tego nie sprawdza. Porządny dziennikarz powinien sprawdzić. A on się tak ucieszył, tak mu to pasowało... Lis i tak zapłacił dużo. Nie zrobił tego celowo. Ale doświadczony kierowca też popełnia błędy. A paradoksalnie najwięcej za ten błąd Lisa zapłacił Bronisław Komorowski.
W czasie tych 4 lat grzał się telefon na biurku od polityków?
Odkąd wynaleziono SMS-y, telefon już się nie grzeje (śmiech). Oczywiście czasem docierały do mnie „skargi i zażalenia”, ale niezbyt często. Może dlatego, że jestem dość odporny.